Żółty dres Umy Thurman

Kill Bill, nowy film Quentina Tarantino sakralizuje kicz i tandetę. Co właściwie ogląda widz? Krwawą jatkę czy genialną zabawę konwencją?.

16.11.2003

Czyta się kilka minut

 /
/

Sześć lat milczenia reżysera “Pulp Fiction" wyostrzyło apetyt. Od dobrych dwóch lat o “Kill Bill" krążyły legendy. Fragmenty scenariusza w internecie, plotki o zużytej podczas kręcenia ilości sztucznej krwi - miał to być najkrwawszy film w historii Hollywood... Wreszcie obsada: smukła i śliczna Uma Thurman jako bezwzględna morderczyni obok weteranów kina kung fu - Davida Carradine (bohater serialu “Kung Fu") i Sonny’ego Chiby (grał głównego bohatera w hongkongijskiej serii filmów “Street Fighter", głośnej ze względu na brutalne zdjęcia roztrzaskiwanych kości: realizatorzy używali zdjęć rentgenowskich dla podkreślenia autentyczności scen walk).

---ramka 317957|prawo|1---Konfrontując legendy z gotowym obrazem, trudno oprzeć się wrażeniu, że cokolwiek słyszeliśmy, nie mogło przygotować nas na to, co zobaczymy. Ale tego wielbicielom kina Tarantino tłumaczyć nie trzeba. Przecież kiedy w 1997 roku zrealizował on “Jackie Brown", nikt nie spodziewał się, że autor krwawej gangsterskiej przypowieści o zdradzie “Wściekłe psy" czy przewrotnej zabawy tanim kryminałem “Pulp Fiction" nakręci subtelny romans, ukryty pod płaszczykiem kina blaxploitation (niskobudżetowe “czarne" filmy z lat 70.).

Ślub w małym kościółku w El Paso zakończył się inaczej niż zwykle. Prawie wszyscy uczestnicy giną wymordowani przez płatnych morderców pod przywództwem tytułowego Billa. Panna Młoda cudem przeżyła. Po czterech latach budzi się ze śpiączki i pała żądzą zemsty.

Taką fabułę miało kilkaset filmów nakręconych na przełomie lat 70. i 80. w Hong Kongu - na nich właśnie wychował się Tarantino. “Kill Bill" jest niczym innym jak hołdem dla tej estetyki. O tyle przewrotnym, że choć nie unika typowych dla kina akcji uproszczeń, zarazem wzbogaca gatunek, mnożąc cytaty to z Sergia Leone, to Mario Bavy czy Dario Argento. Otwierająca film scena egzekucji Panny Młodej równie dobrze mogłaby znaleźć się w “Dawno temu na Dzikim Zachodzie" Leone. Czarno-białe zdjęcia. Muzyka przywodząca na myśl Morricone i kamera pokazująca tylko buty mordercy. Głos zza kadru i strzał w głowę.

Zgodnie z zasadą panującą w kinie kung fu i akcji “Kill Bill" nie zagłębia się w psychologię postaci. Nie wiemy, dlaczego Bill postanowił zabić Pannę Młodą. Nie wiemy, kim ona jest - prócz tego, że to dawna płatna morderczyni. Główna bohaterka ma misję zabijania, a my w niej uczestniczymy, przyglądając się kolejnym egzekucjom. Tarantino poddaje się ograniczeniom gatunkowym, adaptując je jednak na własną modłę. Dialogi powinny być kiczowate i sztuczne. Więc są. “Powiedz mu, że wiem, że on wie i chcę, żeby on wiedział, że ja wiem" - to jeden z przykładów. W kinie akcji nie chodzi o dialogi, a o to, by wciąż coś się działo, by lała się krew. A ta wręcz tryska strumieniami. I tutaj zaskoczenie. W trakcie największej ekranowej rzezi - od samurajskiego miecza Umy Thurman ginie wtedy prawie sto osób - znikają kolory. Widz patrzy na zalewającą ekran szarą maź...

Tarantino przyzwyczaił nas do błyskotliwej zabawy w kino. “Pulp Fiction" czy “Jackie Brown", choć inspirowane cudzymi dziełami, były jednak stuprocentowymi przykładami kina autorskiego. Głównym zarzutem wobec “Kill Bill" jest odtwórczość. Machinalne kalkowanie tandetnych filmów. Co prawdą nie jest. Idąc krok dalej można, czy wręcz należy, postawić tezę, że jest to najbardziej autorski film Tarantino.

Tonie on w tandecie, jednak tandecie zamierzonej. Co więcej - wyśmianej, co docenić może tylko ten, kto podobnie jak Tarantino, oglądał tony kiepskich filmów. W “Kill Bill" żart nie jest już tak oczywisty jak np. w “Pulp Fiction". Dla kogoś, kto nigdy nie oglądał żadnej czołówki Jamesa Bonda nie będzie śmieszna scena walki w podświetlonym ultrafioletem pomieszczeniu. Ktoś, kto nie miał styczności z włoskim kinem grozy Mario Bavy czy Dario Argento nie doceni zabawnych wstawek - retrospekcji z wesela Panny Młodej. A przecież montaż tych scenek ma stricte włoskie korzenie, zaś muzyka przywodzi na myśl niezapomnianych The Goblins. Kto nie zna japońskich kreskówek anime - nie będzie rozbawiony utrzymaną w ich tonacji wstawką. Wreszcie, kto nie pamięta “Gry śmierci" (ostatniego filmu Bruce’a Lee) nie zrozumie, dlaczego Uma Thurman walczy w gustownym żółtym dresiku.

Ta wyliczanka sprawia, że “Kill Bill" z kina rozrywkowego, zamienia się w bądź co bądź artystyczne, dla widza o wyrafinowanym podniebieniu. Niech jednak nie zapomina, że pod fasadą biegłej znajomości historii filmu, pod tymi wszystkimi cytatami i odniesieniami nie kryje się zupełnie nic. “Kill Bill" nie posiada drugiego dna. Jest filmem klasy “C" lub nawet “D", bo tak właśnie zaplanował go reżyser. Kino tandetne to kino brutalne i wulgarne. I taki jest “Kill Bill". A Tarantino nabija się z ukochanego gatunku, ze śmiertelną powagą powielając wszystkie jego błędy, niedociągnięcia i nieprawdopodobieństwa. Uma Thurman z aktorską klasą wygłasza banalne dialogi. Płatne zabójczynie fruwają w powietrzu. A Nancy Sinatra śpiewa piosenkę Sonny’ego Bono “Bang Bang (My Baby Shot Me Down)" - “Pif Paf (Mój ukochany mnie zastrzelił)".

“Kill Bill" jest także żartem, satyrą wycelowaną w widzów. Zachodzimy w głowę, co Tarantino chciał powiedzieć, podczas kiedy on tylko mruga porozumiewawczo okiem, dając nam złudną swobodę interpretacji. Absurdalnie zabawny, choć śmiertelnie ponury żart.

Kill Bill część 1 (Kill Bill vol. 1) Scen. i Reż.: Quentin Tarantino, Zdjęcia: Robert Richardson, Wyst.: Uma Thurman, David Carradine, Lucy Liu, Daryl Hannah. Dystrybucja: Monolith. 110 min. USA 2003 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 46/2003