Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Hugo Race, Australijczyk, wychował się w pustynnym kraju. Podmuch gorącego wiatru nie jest mu więc obcy. Utwór z utworem, dzięki delikatnym elektronicznym pogłosom i zdubowanej gitarze Race’a, przenikają się wzajemnie tworząc dźwiękowe złudzenie pustynnej przestrzeni. Niemały wpływ na tworzenie owej niezwykłej atmosfery miał zapewne Nick Cave, z którym Hugo Race grał w połowie lat 80.
Jednak o ile Cave - zabrzmi to jak świętokradztwo - swój artystyczny rozwój skutecznie zastopował, to Race rozwinął skrzydła. Z płyty na płytę nagrywa coraz lepsze piosenki, a “The Goldstreet Sessions" stanowi opus magnum gitarzysty. Jego specyficzna pustynna odmiana bluesa jeszcze nigdy nie brzmiała tak świeżo i przestrzennie.
Podobnie rzecz ma się z nowym albumem Willard Grant Conspiracy. Tu także porównania z Cavem narzucają się same; przez niemal bliźniaczą barwę głosu lidera - Roberta Fishera i podobne tekstowe podróże w krainy morderstw, niechcianej miłości i śmierci. Na swoim piątym studyjnym albumie Fisher po raz pierwszy otoczył się gośćmi i to nie byle jakimi. W chórkach śpiewają z nim m.in. Kristin Hersh i Jess Klein, na fortepianie i gitarze akompaniuje mu Chris Eckman z The Walkabouts. “Regard The End" to album urzekający delikatnym pięknem. I choć nie ma w nim przestrzeni Race’a, to o wiele więcej ducha, elementów sakralnych. Niektóre pieśni - np. “Another Man Is Gone" - przywodzą na myśl religijne songi Jonny’ego Casha.
Dobrze na początku nowego roku posłuchać dwóch znakomitych albumów idealnie od siebie różnych, a zarazem idealnie się uzupełniających. To dobrze wróży na przyszłość. Zakończmy więc nieśmiertelnym Chandlerem: “Wszystkie ogrody, jakie mijałem po drodze, pełne były poskręcanych, poczerniałych liści i kwiatów spalonych przez gorący wiatr".