Źle urodzeni

Kondycja wygnania, skazującego na wieczną wegetację, jest w spektaklu Borczucha bardziej przedmiotem teatralnej kontemplacji niż politycznego sporu.

14.10.2013

Czyta się kilka minut

Marta Zięba i Andrzej Kłak w spektaklu Michała Borczucha "Zachodnie wybrzeże" / Fot. Natalia Kabanow / TEATR POLSKI
Marta Zięba i Andrzej Kłak w spektaklu Michała Borczucha "Zachodnie wybrzeże" / Fot. Natalia Kabanow / TEATR POLSKI

Z dwóch dramatów Bernarda-Marie Koltèsa, które miały składać się na wrocławski spektakl Michała Borczucha, ostatecznie pozostało tylko „Zachodnie wybrzeże”. Decyzja, która zapadła prawdopodobnie na etapie prób generalnych (program wciąż mówi o dwóch częściach i dwóch obsadach), okazała się słuszna: dwugodzinny spektakl jest jak zamknięty system luster, w których odbijają się i mnożą poszczególne wątki, i nie potrzebuje dodatkowego kontekstu. Z pierwszej części („Podróż na pustynię”) pozostała swoista instalacja, która otwiera spektakl: wchodzimy na scenę i, stając w kręgu, przyglądamy się grupie ekscentrycznie ubranych i pomalowanych aktorów, skupionych wokół fortepianu. Borczuch momentalnie konfrontuje widzów z aktorami i aktorów z widzami, więc gdy za chwilę zajmiemy miejsca na widowni, będziemy już niejako w środku przedstawienia.

W dalszej części nikt nie ogląda się na widzów: nie ma tu należących dziś do teatralnej codzienności zwrotów do publiczności, prób wciągnięcia nas w spektakl, który w dodatku jest niełatwy, hermetyczny, czasem narcystyczny. Przyznam, że miejscami „odklejałem się”, przedstawienie wtedy drażniło mnie, a to, co przed chwilą miało posmak wyrafinowanego obrazu, wydawało się pretensjonalne. Jednak od momentu wyjścia z teatru spektakl nie dawał mi spokoju, rozpanoszył się w mojej głowie, urósł, nabrał wagi i wypiękniał.

Otwierająca przedstawienie parada kostiumów ma swoją kontynuację: scena zawalona jest ubraniami, aktorzy w trakcie inscenizacji po wielokroć na oczach widzów zmieniają kostiumy, przysiadają też przy ustawionych po bokach toaletkach, gdzie sami albo z profesjonalną pomocą zmieniają fryzurę, makijaż. Ekscentryczne stroje stopniowo ustępują zwykłym, codziennym, ale nawet wtedy aktorzy nie przestają ich zmieniać. Wyznacza to rytm spektaklu, ale nie tylko: staje się wizerunkiem nomadyzmu bohaterów, których płynna tożsamość znajduje dla siebie co rusz to nowy kostium, do niczego nie zobowiązana, do żadnej definicji nie przywiązana ostatecznie.

Bohaterowie przedstawienia spokrewnieni są z bohaterami innych spektakli Borczucha; to rozbitkowie wyrzuceni na margines rzeczywistości, notoryczni cudzoziemcy, tkwiący w męczącym zawieszeniu. „Trzeba by się urodzić kimś innym. Jesteśmy źle urodzeni” – mówi Karol (Andrzej Kłak). Tym samym margines staje się znakiem bardzo konkretnego wychodźstwa, wykorzenienia i multikulturowości, tak charakterystycznych dla konfliktów dzisiejszego świata.

Spektakl nie jest jednak w żadnej mierze interwencyjny czy publicystyczny. Kondycja wygnania, skazującego na wieczną wegetację, jest bardziej przedmiotem teatralnej kontemplacji niż politycznego sporu.

Stojący na scenie jaguar obiecuje inny świat, do którego nigdy nie uda się dotrzeć. Borczuch cienką nitką kolejne wątki, spiętrza obrazy, snuje, raz piękne, kiedy indziej brutalne – jak w momencie, gdy Klara (Agnieszka Kwietniewska) oddaje się Fakowi (Marcin Pempuś), lub kiedy zainscenizowany zostaje gwałt na Monice (Marta Zięba). Rzecz zmienia się w swoistą ceremonię, w której nikła fabuła schodzi na dalszy plan, a pierwszeństwo zajmuje powracająca figura wyznania. Borczuch pozwala bohaterom Koltèsa wypowiedzieć się na scenie, a nam – ich wysłuchać. Nie ma w przedstawieniu niczego ckliwego, nikt tutaj nie pochyla się nad bohaterami z fałszywym zrozumieniem, raczej przeciwnie: dba się o to, by dla widzów pozostali obcymi, „dzikusami”, których zagadki nie udaje się łatwo przyszpilić i wytłumaczyć. Nie przez przypadek finałowy monolog Cecylii wypowiedziany jest w obcym języku.

„Zachodnie wybrzeże” to spektakl o nieostrych konturach, bez jednej tezy i bez wyraźnego przesłania, skupiony i wymagający skupienia. Jest to ryzykowne, ale w świetnym wykonaniu aktorów najczęściej udane. Nikt dziś nie robi teatru tak nieprzebojowego, misternego i uwrażliwionego jak Michał Borczuch. Dobrze, że we wrocławskim Teatrze Polskim odnalazł dla siebie zespół i schronienie.

Bernard-Marie Koltès, „Zachodnie wybrzeże”, reż. Michał Borczuch, oprac. tekstu: M. Borczuch i Tomek Śpiewak, dramaturgia: Tomek Śpiewak, scenogr. i kost.: Katarzyna Borkowska, muz. Daniel Pigoński, premiera we wrocławskim Teatrze Polskim 4 października 2013 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyk teatralny, publicysta kulturalny „Tygodnika Powszechnego”, zastępca redaktora naczelnego „Didaskaliów”.

Artykuł pochodzi z numeru TP 42/2013