Wariacje na temat demontażu małoletniej

Wydawało się, że po "Oczy­szczonych Warlikowskiego i "Śnie nocy letniej Kleczew­skiej nie da się dobitniej pokazać daremnego poszukiwania erotycznej pełni. A jednak. Spektakl Borczucha dotyka jeszcze boleśniej.

31.10.2007

Czyta się kilka minut

Fot. BARTŁOMIEJ SOWA/INIMAGE /
Fot. BARTŁOMIEJ SOWA/INIMAGE /

Lulu w tym przedstawieniu ma bladą twarz, ogromne ciemne oczy i długie czarne włosy. Jej drobne, niedojrzałe ciało kryje nieograniczone możliwości: można ją fotografować, nakładać makijaż i peruki, przebierać za syrenę lub małego rybaka. A gdy się znudzi, wepchnąć do schowka. Elastyczne stawy umożliwiają usadzenie jej w szpagacie, ze stopami przywiązanymi do ram łóżka. Omotana falbanami, pozbawiona głosu, przyjmie wszystko.

Czytać ciało

W 1935 r. Hans Bellmer opublikował "Wariacje na temat montażu rozczłonkowanej małoletniej": fotografie lalki o nagim korpusie, powykręcanych kończynach i dziecinnej, dwuznacznie uśmiechniętej twarzy. Dziewczynka "z niezbędną dozą zamiłowania do występku i urokiem przeciwnym naturze" - dokładnie taka jak bohaterka dramatu Wedekinda. Borczuch sięgnął po pierwszą, nieocenzurowaną przez autora wersję utworu. Tekst szokuje do dzisiaj: podobnie jak de Sade czy Bataille, Wedekind eksploruje najbardziej zbrodnicze pragnienia i obsesje seksualne. Jeden z bohaterów mówi: "Muszę dać ujście swoim fantazjom, inaczej zostanę seryjnym mordercą". To jednak nie pornografia. Sztuka nie budzi podniecenia - wręcz przeciwnie. Uprzedzając obawy: spektakl w Starym Teatrze nie epatuje perwersją, ciemne strony erotyki tracą w nim resztki atrakcyjności zakazanego owocu.

Pierwotna wersja "Lulu" zaskakująco silnie współbrzmi z aktualnymi problemami; Borczuch stara się jednak przenieść dyskusję z poziomu publicystyki na płaszczyznę dyskusji etycznej i egzystencjalnej. Dotyczy to zwłaszcza jednego z najważniejszych wątków dramatu - pedofilii. Tematu, którego drastyczność sprawia, że widz zapomina o granicy między fikcją a życiem i z obawą obserwuje grające w tak obciążającym emocjonalnie przedstawieniu dzieci (spokój przywraca jednak pewność, z jaką reżyser obsługuje maszynerię spektaklu).

Tytułowa bohaterka, w wieku siedmiu lat zmuszona do prostytucji, niczym trofeum przechodzi z rąk do rąk, coraz bardziej uprzedmiotowiana: traktowana jak dzieło, zwierzę, lalka, w końcu preparat medyczny. Jest równocześnie konstruowana jako seksualny fetysz i demontowana jako człowiek. Obsadzona w karkołomnej roli Lulu Marta Ojrzyńska buduje fascynującą postać, której jednak nie da się opisać inaczej, niż skupiając się na jej powierzchowności. I tak być musi: tylko ciało można tak naprawdę "czytać" i kontrolować. Otaczający ją słabi, sfrustrowani mężczyźni nie mogą znieść, że i tak nie posiądą jej w pełni. Nawet gdy w finale Kuba Rozpruwacz rozetnie jej podbrzusze w poszukiwaniu rozwiązania tajemnicy.

Spektakl Borczucha jest próbą analizy seksualności zarówno w wymiarze jednostkowym, jak i społecznym. Więź, jaka wiąże Lulu z jej pierwszym "opiekunem" - obleśnym Schigolchem (świetny Jacek Romanowski), to echo głośnej sprawy uzależnionej od swego porywacza Nataschy Kampusch. Takich aktualnych, przedstawionych ostro i przenikliwie kwestii jest wiele: matki stręczące dzieci bogaczom, kult celebrytów, chorobliwe skutki wynaturzonego kultu dziewictwa - pedofilia jako jedna z konsekwencji absolutyzowania "bycia pierwszym" i brak akceptacji dla kobiecej seksualności.

Śmiech i przerażenie

Zrodzone przez pożądanie fantazmaty nie plasują się w rejonach sztuki (choć niemal wszyscy bohaterowie dramatu to aspirujący artyści), lecz obracają się w ciasnym kręgu popkulturowych cytatów. Borczuch już wcześniejszymi pracami udowodnił, że ma wyjątkowo wyostrzony słuch na fałsz języka; "Lulu" to bolesna demistyfikacja dyskursu miłosnego i erotycznego. Bohaterowie wyznają sobie pożądanie tandetnymi sloganami - ale czy mają jakąkolwiek alternatywę? Wszyscy pragną słyszeć zapewnienia o uczuciu i dlatego gotowi są okłamywać samych siebie. Słowo jest pułapką.

Wygraniu tych tematów świetnie służy gra aktorska: pozornie niedbała, półimprowizowana, daleka od psychologizmu. W istocie skupiona, odważna i ofiarna. Borczuch obnaża nie tylko fałsz miłosnych zaklęć, ale też żenującą i pokraczną stronę erotyki w każdym jej wymiarze: od sentymentalnych gestów ("zmysłowe" tańce i śpiewy) aż po groteskowość zachowań fetyszystycznych. Jest w tym nieco podobny do Bu?uela i Almodóvara z czasów "Kiki". Sceny mechanicznego seksu wywołują raz po raz śmiech publiczności, jest to jednak śmiech podszyty nerwowością, zawstydzeniem, przerażeniem.

Od sarkazmu ocalona zostaje jedynie hrabianka von Geschwitz. W interpretacji Doroty Segdy postać wielbiącej Lulu lesbijki traci całą swoją karykaturalność na rzecz tragicznej wzniosłości. Zakochana w osobie niezdolnej odwzajemnić tego uczucia, wyniosła hrabianka odkrywa bezmiar poniżenia i samotności, dobrowolnie stacza się na dno, by w końcu podzielić z wybranką straszną śmierć. Jej wyznanie nie brzmi śmiesznie ani fałszywie - choć Lulu staje się w nim "ukochanym aniołem". Zrodzony z nadziei na miłość język staje się językiem modlitwy. Znika wulgarny i wyrachowany obiekt pożądania; pozostaje sam zachwyt, który rzuca na kolana i każe się modlić do stworzonego przez wyobraźnię idealnego wizerunku ukochanej osoby (nieprzypadkowo katalizatorem emocji jest portret Lulu w białym stroju baletnicy).

***

O inteligencji i wrażliwości reżysera świadczy fakt, że wszystkie elementy długiego, eklektycznego, opartego na kapryśnych zmianach rytmu i napięcia spektaklu łączą się w koherentną całość. Szokująca opowieść o pedofilii i demaskacja rodzącego dewiacje społecznego wyrachowania, groteskowość wypaczonej erotyki i smutny patos nieodwzajemnionej miłości - splatają się w jedność. Borczuch rozprawia się zarówno z idealistycznymi mistyfikacjami, jak z libertyńskim egoizmem, a ironia nie oznacza tu ucieczki od odpowiedzialności. Jeżeli spektakl budzi protesty, to głównie dlatego, że cios ten w przypadku wielu osób okazuje się zadziwiająco celnie wymierzony.

FRANK WEDEKIND, "LULU", przekł. i dramaturgia: Monika Muskała; reż.: MICHAŁ BORCZUCH; scenogr.: Katarzyna Borkowska; kost.: Anna Maria Karczmarska; muz.: Daniel Pigoński; światło: Damian Pawella; choreogr.: Mikołaj Mikołajczyk; premiera w Starym Teatrze w Krakowie 26 października 2007 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 44/2007