Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
6 września Spółdzielnia Pracy „Muszynianka” została wykreślona z Rejestru Przedsiębiorców. Od 2 września w KRS-ie widnieje za to „Muszynianka” Spółka z ograniczoną odpowiedzialnością. Zmiana firma z Krynicy Zdroju przeprowadziła po swojemu: cicho i bez rozgłosu. W zasadzie można powiedzieć, że się udało. Sprawą zainteresowały się jedynie lokalne media.
Postanowiłem zadzwonić do prezesa Muszynianki Ryszarda Mosura i zapytać o powody tej decyzji. W końcu jeszcze dwa lata temu mówił mi z dumą, że „struktura spółdzielcza to nie jest żaden balast. My uważamy przeciwnie. Spółdzielczość pomogła nam trzymać się razem w trudnym czasie przemian, a potem chroniła przed pokusą sprzedania się bogatemu inwestorowi”.
Dziś Mosur też dość otwarcie wyjaśnia, że... zmieniły się okoliczności. Sprawa jest dość prosta – rzecz w tym, że większość kluczowych spółdzielców Muszynianki to ludzie w okolicach wieku emerytalnego. A idea spółdzielni pracy polega przecież na tym, że w momencie przejścia na emeryturę udziały pozostają w firmie. Krótko mówiąc – nie można ich ze sobą zabrać ani też dłużej wypłacać sobie dywidendy od zysków. Tymczasem w Muszyniance jest co wypłacać, bo to jeden z czołowych producentów wody mineralnej w Polsce. A jej majątek szacowany jest na ok. 300 mln zł. Spółdzielcy szybko więc skalkulowali, że istnienie spółdzielni było dobre na poprzednim etapie, ale dłużej im się już nie opłaca. Przekształcając się w spółkę, zachowują przecież prawo do dalszego dysponowania udziałami. Nawet po rozwiązaniu stosunku pracy albo przejściu na emeryturę. Podsumowując: idea spółdzielni pracy przegrała w Krynicy z chęcią monetyzacji zysków przez samych spółdzielców.
POLECAMY: „Woś się jeży” – autorski cykl Rafała Wosia co czwartek na stronie „TP” >>>
I właśnie w ten oto (dość prozaiczny) sposób kończy się historia najsłynniejszej spółdzielni pracy w Polsce. Założona w 1951 r. firma (choć wtedy nazywała się jeszcze „Postęp”) zatrudniała w ostatnich latach ok. 80 osób, z czego 40 to spółdzielcy (a dziś udziałowcy). Spółdzielczość była w tym okresie jedną z wizytówek Muszynianki. To dzięki strukturze spółdzielczej w zakładach z doliny Popradu wytworzyła się nietypowa, jak na polski kapitalizm, kultura pracy. Oparta na niskiej rozpiętości płac (różnica między robotnikiem a prezesem wynosi – i to od lat – 1 do 3), współdzieleniu się zyskami (większość szła na rozwój firmy) i długim, stabilnym zatrudnieniu. Muszynianka ze swą spółdzielczą kulturą bywała regularnie obiektem westchnień zwolenników innego kapitalizmu. Zwłaszcza po kryzysie 2008 r., gdy nawet Komisja Europejska przyznała, że w czasie recesji nic tak nie stabilizuje cyklu koniunkturalnego, jak prężne spółdzielnie.
Ta kultura nie zmieni się oczywiście w Muszyniance z dnia na dzień. Ale zmieni się na pewno. Dlatego mówienie, że pomiędzy spółką a spółdzielnią nie ma żadnej różnicy, jest zwykłym mydleniem oczu. Będzie tak: spółka Muszynianka zacznie się z każdym rokiem coraz bardziej upodabniać do innych przedsiębiorstw działających na rynku. Straci swoją wyjątkowość. Płace przestaną być równe, a zatrudnienie stabilne. Pojawią się walki o władzę i być może do gry wejdzie zewnętrzny inwestor. Słowem: Wrzesień 2019 roku to koniec Muszynianki jaką znamy. Dokładnie tak było przecież z innymi spółdzielniami pracy, które istniały kiedyś w wielu branżach. Od produkcji wody po wydawanie opiniotwórczych mediów. Tam też chęć monetyzacji zysku przez jedno pokolenie zwyciężyło nad przeświadczeniem, że instytucja to coś więcej niż osobisty interes jednej generacji. Niestety.