Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
"Wtedy ludzie są naprawdę rozpaczliwie samotni (...) Bo samotność nie jest wynikiem zewnętrznej sytuacji, tylko niezdolności kochania".
Wszystko to prawda, tylko niestety nie musi się z niej rodzić ten najprostszy i najwłaściwszy instynkt, by człowiekowi zamiast kazania podać w jego opuszczeniu szklankę herbaty i usiadłszy, zapewnić: mogę zostać, nigdzie się nie spieszę, jeśli tylko mnie potrzebujesz. Tamta budująca konstatacja - co samotnością "nigdy nie jest" - bez takiego instynktu pozostanie oderwana i nieprzydatna. Co gorsza - zadźwięczy może tonem fałszywym...
Wszyscy w ubiegłym roku czytaliśmy o procesie, w wyniku którego rodzicom dwojga dzieci chorych na hypochondroplazję (w największym skrócie: brak zdolności kośćca do rośnięcia, plus cała masa komplikacji) sąd przyznał zadośćuczynienie za to, że szpital odmówił przeprowadzenia badań prenatalnych. Burza, jaka podniosła się po orzeczeniu sądu, dotyczyła strony werbalnej: dlaczego mówi się o "odszkodowaniu", tak jakby życie dzieci było szkodą? A jeden z duszpasterzy, upowszechniając swój obszerny komentarz, spuentował: "Życie Mateusza i Moniki nie jest krzywdą dla nikogo (...). Życie Mateusza i Moniki jest darem dla nich samych, dla ich rodziców, bliskich, dla polskiego narodu". I znowu: to prawda. Tylko co z tej prawdy przenika do realnej codzienności dzieci państwa W. i ich samych? Reportaż Edyty Gietki w ostatniej "Polityce" pokazuje bez żadnych wielkich słów codzienny, nieprawdopodobny trud pielęgnacji i codzienne, trudno wyobrażalne cierpienia dzieci. A jest w tym reportażu parę zdań szczególnie poruszających. To scena ze sklepu, do którego mama chodzi z Mateuszem. Mateusz ma już lat dziesięć, jest bardzo zdolny muzycznie, tylko mierzy nieco mniej niż 90 cm i lekarz nie obiecuje, by bez kuracji kiedykolwiek przekroczył wzrost pięciolatka, Matka uczy go samodzielności, w supermarkecie na przykład. "Idź Mateusz, poproś o ser żółty. Chłopiec staje przy ladzie, a mama patrzy z kilku metrów na to, że go nie widać. Jest jak powietrze dla pani w kolejce i pani po tamtej stronie lady. Mateusz mówi gdzieś w górę: ja tu stoję, to, że mnie nie widać, nie znaczy, że nie stoję. Mama powiedziała: wiesz, synku, łatwiej by mi było stanąć, żeby mnie widzieli, niż patrzeć, jak ciebie nie dostrzegają inni".
Jak związać słowa księdza S. o życiu Mateusza jako "darze dla narodu" z tym jednym choćby doświadczeniem? Nie wiem, i ksiądz nie wie zapewne także. W naszym języku etycznym jest bowiem dzisiaj bardzo wiele oburzenia na zło i bardzo wiele myśli pięknych i słusznych, ale pozostających jakby za kurtyną oddzielającą codzienność od prawd generalnych. Nie zmieniają świata, który zmieniony mógłby ratować, a przynajmniej nie ranić. I same wtedy chyba nie bardzo potrafią pocieszyć. To wciąż jest zadanie nierozwiązane do końca...