Zderzenie z ziemią

Pierwsza myśl po przeczytaniu rosyjskiego raportu w sprawie katastrofy smoleńskiej? Niesmak: pokazanie tylko części obrazu to przecież nie jest ujawnienie prawdy. Czy jesteśmy w związku z tym bezsilni wobec zachowania Rosji? Niekoniecznie.

18.01.2011

Czyta się kilka minut

Wydruk fragmentów rosyjskiej wersji raportu końcowego dotyczącego katastrofy polskiego samolotu pod Smoleńskiem / fot. PAP/Grzegorz Jakubowski /
Wydruk fragmentów rosyjskiej wersji raportu końcowego dotyczącego katastrofy polskiego samolotu pod Smoleńskiem / fot. PAP/Grzegorz Jakubowski /

Ktoś z członków komisji Jerzego Millera miał dobry pomysł, żeby polskie uwagi do raportu MAK zacząć od tego właśnie zestawienia. Ciągnie się ono przez wiele stron i ilustruje, jak Moskwa reagowała na przeróżne wnioski z Warszawy. "Nie otrzymano", "nie uwzględniono", "nie umożliwiono", "nie wyjaśniono" - kwituje polska strona. Robi to piorunujące wrażenie. Tym bardziej że wiele z tych próśb dotyczyło spraw najprostszych - choćby wydania zdjęć wykonanych na miejscu tragedii. Tak jakby Rosjanie zapomnieli, że 10 kwietnia nie doszło do wypadku dwuosobowej awionetki, ale do katastrofy, w której zginęło blisko sto osób, w tym prezydent obcego państwa.

Oczywiście raport, który zaprezentowała w zeszłym tygodniu generał Tatiana Anodina, jest niepełny, a w niektórych miejscach najzwyczajniej w świecie nieuczciwy. Wszystko prawda. W emocjach nie zapominajmy o jednym: to nie jest tak, że tragedii winni są tylko Rosjanie, a Polacy byli jedynie ofiarami. Świat nie jest czarno-biały i nie do wszystkiego można stosować regułę "albo, albo". Katastrofa miała wiele przyczyn. Bardzo wiele z nich jest po polskiej stronie. Warto o tym pamiętać, bo inaczej sami będziemy dopuszczali się manipulacji na temat tego, co wydarzyło się 10 kwietnia.

Dlaczego Rosjanie napisali nieuczciwy raport na temat katastrofy? Przewrotnie można odpowiedzieć pytaniem: a dlaczego mieliby napisać pełny i uczciwy? Rosja nie jest państwem, które przyznaje się do błędów. Taka jest natura władzy w dzisiejszej Moskwie. Poznaliśmy szczegóły dotyczące katastrofy okrętu Kursk, odbijania zakładników w Biesłanie czy w teatrze na Dubrowce? Nie. Dlaczego teraz miałoby być inaczej?

W sierpniu 2008 r. do Moskwy, a potem do Tbilisi poleciał Nicolas Sarkozy. Wynegocjował rosyjsko-gruzińskie porozumienie pokojowe. Był z siebie dumny. Rosja kilkadziesiąt godzin później złamała pakt, gdyż leżało to w jej interesie. WikiLeaks opisała ostatnio wściekłość i bezradność prezydenta Francji.

Piszę to ? propos reakcji Donalda Tuska na rosyjską wersję wydarzeń. Premier zapowiadał podjęcie negocjacji, by Rosja i Polska uzgodniły jednak wspólny raport. Riposta Moskwy była lodowata. MAK i szef rosyjskiej dyplomacji Siergiej Ławrow dali wyraźnie do zrozumienia, że sprawa jest zamknięta. Podobnie rzecznik Międzynarodowej Organizacji Lotnictwa Cywilnego, który wykluczył możliwość rozstrzygania sporu między Polakami a Rosjanami.

A przecież manipulacje w rosyjskim dokumencie widać na pierwszy rzut oka. Choćby tam, gdzie moskiewscy eksperci do analizy decydujących momentów przed katastrofą biorą ścieżkę zniżania "z sufitu" - tylko po to, żeby usprawiedliwić brak reakcji kontrolerów, którzy nie korygowali lotu Tupolewa.

Inny przykład. Polskim ekspertom (jest o tym mowa w uwagach komisji Millera) udało się wychwycić, że jeszcze na bezpiecznej wysokości 100 metrów kapitan Arkadiusz Protasiuk wypowiada komendę "odchodzimy". Ale samolot idzie dalej, w dół. Dlaczego tak się dzieje? Być może załoga próbuje odejścia przy pomocy automatycznego pilota, które nie jest możliwe nad lotniskiem takim jak Siewiernyj (tam wznieść się można tylko pociągając sterownicę na siebie). Automat nie działa.

Polacy zwrócili uwagę MAK-owi na komendę wypowiedzianą przez Protasiuka. I wskazali, że sprawę trzeba zbadać. Ale MAK niczego nie zbadał, tylko rzucił raport na stół. Widać, że Rosjanie czują się pewnie.

Polsce będzie trudno umiędzynarodowić sprawę badania przyczyn katastrofy - nie wyobrażam sobie Obamy, Merkel, Sarkozy’ego, Camerona czy Barroso, którzy wygrażają Putinowi za nieuczciwy raport na temat katastrofy w Smoleńsku. Dlaczego mieliby to robić? W imię prawdy? Mówiąc brutalnie, nie jest to kategoria decydująca w międzynarodowej polityce.

Czyli jest beznadziejnie? Nie do końca. Mamy przecież asa w rękawie.

Mowa o dwóch godzinach nagrań zarejestrowanych na wieży lotniska Siewiernyj 10 kwietnia rano. Materiał jest od wiosny w Warszawie. Przywiózł go z Moskwy pułkownik Edmund Klich, polski akredytowany przy MAK. Nagranie audio dostał od Aleksieja Morozowa, szefa komisji technicznej Komitetu. Z rosyjskiego punktu widzenia wydanie tego nagrania było dużym błędem i zapewne zaważy na przyszłej karierze Morozowa.

Minister Jerzy Miller zapowiedział, że zapis rozmów na stanowisku kontrolerów zostanie w tym tygodniu przedstawiony opinii publicznej. Jeśli tak się stanie, będzie to ważny moment. W raporcie MAK praca kontrolerów to biała plama, a już z polskich uwag do raportu rosyjskiego widać, że jest o czym mówić.

Odpowiadając Moskwie komisja Millera opisała kilka scen z wieży. Choćby tę, jak na godzinę przed katastrofą pułkownik Krasnokutskij (polska komisja nie może doprosić się o jego wysłuchanie) sprowadza na ziemię rosyjskiego Iła-76. Podejście omal nie kończy się uderzeniem samolotu w pas startowy. Warto wspomnieć, że pułkownik nie jest kontrolerem, ale pilotem, który miał jedynie czuwać nad organizacją pracy na Siewiernym! Ten sam Krasnokutskij - jak wynika z polskich uwag - zabrał się też za prowadzenie komunikacji z kapitanem Arkadiuszem Protasiukiem, dowódcą Tupolewa. I to on wydał swoim ludziom polecenie, aby sprowadzać samolot z prezydentem Kaczyńskim na pokładzie. Decyzja zapadła, choć najbardziej doświadczony kontroler - Paweł Plusnin - oceniał, że maszynę trzeba natychmiast odesłać na inne lotnisko. Jeśli w MAK-owskim raporcie za presję uważa się obecność generała Andrzeja Błasika w kabinie Tupolewa, to jak nazwać zachowanie pułkownika Krasnokutskiego wobec kontrolerów na wieży?

Oczywiście nie można zapominać o sprawach, za które trudno mieć pretensje do Rosjan. O tym, że zapasowe lotnisko w Witebsku, które wybrała polska strona, było 10 kwietnia zamknięte. O tym, że załoga podejmowała decyzję o zejściu nad Siewiernyj mimo warunków drastycznie poniżej minimów pogodowych. O tym, że maszyna nie trzymała się ścieżki podejścia (choć lotnicy znali jej przebieg z dokumentów), o tym, że prędkość zniżania była zdecydowanie za duża. Można długo wymieniać. Tragicznie zgrały się przy tej katastrofie różne przyczyny - po rosyjskiej i naszej stronie.

Najrozsądniejsze wyjście jest takie, żeby Polska po prostu przedstawiła rzetelny raport, w którym nie będzie chowania pod dywan ani błędów naszych, ani rosyjskich. Sądzę, że można to zrobić nawet na podstawie ograniczonych danych, które komisja Millera dostała z Moskwy.

Dobrym znakiem jest 148 stron uwag, które polska komisja posłała MAK-owi - to rzeczowy, odnoszący się do faktów dokument. Liczmy po prostu na siebie, na swoich ekspertów, a nie na obce państwo. Na pewno nie jest to katastrofa, którą da się zamknąć stwierdzeniem, jakie wybrzmiało w zeszłym tygodniu w Moskwie: ot, Pierwszy Pasażer, za pośrednictwem pijanego generała, nacisnął na słabego psychicznie pilota i po prostu doszło do tragedii.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 04/2011