Czas krnąbrnych Rosjan

Władimir Putin wygra wybory, ale jego Rosja jest w odwrocie.

27.02.2012

Czyta się kilka minut

Mieszkancy Moskwy protestuja przeciwko fałszerstwom wyborczym, grudzień 2011 r. / fot. Marc Bonneville / SIPA / East News
Mieszkancy Moskwy protestuja przeciwko fałszerstwom wyborczym, grudzień 2011 r. / fot. Marc Bonneville / SIPA / East News

1.

Lato 2005. Trzy pasy w kierunku Kremla, trzy pasy w stronę Kutuzowki. I jeszcze pośrodku pas dla urzędników: oddzielony dwiema ciągłymi liniami od reszty jezdni. Moskiewski Nowy Arbat to arteria: autobusy, trolejbusy, bentley’e i bmw, mercedesy z ochroną, wypakowane podróżnymi i towarem gazele, podrutowane żiguli. Miasto w pigułce.

Nagle, na pstryknięcie, wszystko pustoszeje i cichnie. Na dochodzącej do Arbatu Wozdwiżence gigantyczny, w pełni demokratyczny korek: marszrutka przy audi, stara wołga obok land cruisera. Słońce pali niemiłosiernie. Kierowcy wychodzą na papierosa:

– I co?

– Przejedzie zaraz.

– Dziesięć?

– No, nie. Pewnie z kwadrans.

– Oj, job waszu mat’, słudzy narodu.

Ciszę przerywa huk pędzącego samochodu. To „przedskoczek”. Potem na łeb, na szyję leci cała dyskoteka: radiowozy, karetka, ochroniarze, czarne limuzyny.

Przeleciało! Władimir Władimirowicz pojechał do pracy. Na asfalt padają niedopałki. „Do widzenia”, „Na razie”. Trzaskają drzwi. Za chwilę miasto wróci do życia.

Dla przybysza z zewnątrz najbardziej niezrozumiały jest spokój. Nikt nie nacisnął klaksonu, nikt nie wygrażał „władzy”. Kierowcy – jeśli nawet bluzgali – to pod nosem. Władza to władza. Tak już musi być. Dopust boży.

Można było dojść do zbyt łatwego wniosku: Rosjanie tacy już są, to naród niewolników, który sam sobie winien.

Tyle że od jakiegoś czasu sytuacja się radykalnie zmieniła. Urzędnicy rozbijający się po mieście pięknymi zagranicznymi autami, z kogutami na dachach, stali się symbolem rozpasania władzy. Ruch sprzeciwu rodził się powoli. Teraz „koguty” są śledzone na okrągło. Kierowcy rejestrują ich wyczyny na telefonach komórkowych i natychmiast pokazują w sieci. Można zobaczyć rządowego mercedesa, który podjeżdża, by odebrać dziecko z przedszkola. Można zobaczyć gubernatorskie auto, które parkuje na środku przejścia dla pieszych, obok obojętnych milicjantów. Można zobaczyć limuzynę urzędnika, który na sygnale wiezie swoją rodzinę, brutalnie przepychając się przez korek na moskiewskiej obwodnicy MKAD. Widać dokładnie, bez cenzury: twarze, numery aut.

Kierowcy nie tylko filmują. Niechętnie ustępują drogi limuzynom jadącym na kogucie. Pytają bezlitośnie urzędników, parkujących na trotuarach: „Czy panu nie wstyd?”. Kiedyś słudzy narodu reagowali niemal wyłącznie agresją. Teraz zdarza się, że zasłaniają twarz i odjeżdżają.

Co się stało? Rosjanie stali się krnąbrni. I na tym polega klęska Putina.

2

Jego państwo zawsze potrzebowało wroga. Bez wroga Putinland nie mógłby istnieć. Wrogiem zewnętrznym byli a to Czeczeni, a to Gruzini, Polacy, Ukraińcy, Łotysze, a to zawsze dobrze sprawdzający się w tej roli Amerykanie. Wrogowie wewnętrzni też zawsze byli pod ręką: oligarchowie, demokraci, dziennikarze i tańczący za amerykańskie pieniądze obrońcy praw człowieka.

Putin sam ich wynajdywał i sam ich niszczył konsekwentnie – Rosjanie przypatrywali się temu najpierw z dumą, potem z obojętnością. Dziś pytają o cenę putinowskich zwycięstw.

Putin rozjechał czołgami niepodległą Czeczenię. Zamiast niej zbudował, za ciężkie pieniądze, kalifat: rządzący się swoimi prawami, posiadający swoją armię; kraj, w którym nie ma Rosjan. Tak naprawdę jurysdykcja Moskwy nad całym północnym Kaukazem jest w dużym stopniu fikcją. Rosjanie mogą mieć tam swoje bazy wojskowe, mogą patrzeć, jak lokalni watażkowie rozkradają budżetowe pieniądze. Centrum słono płaci za spokój na kresach dawnego imperium, nie mając z tego żadnych realnych korzyści. Warto było?

Putin złamał grzbiet panoszącym się w Rosji oligarchom – czego symbolem było uwięzienie Michaiła Chodorkowskiego. Umówmy się: Chodorkowski nie wygrał wielomiliardowego majątku w szachy. Ale przecież nie trafił za kraty z powodu sposobu, w jaki się wzbogacił. Kiedy Putin go tam posyłał, koncern Jukos był już najbardziej przejrzystą firmą w Rosji. Powodem było ukrócenie ambicji politycznych Chodorkowskiego i znalezienie dobrego „Pana Naprzykłada” – tak by inni wiedzieli, czego się bać.

A więc Chodorkowski siedzi, i co z tego? Klasa jelcynowskich oligarchów została zastąpiona klasą oligarchów putinowskich. Dostęp do koryta został poszerzony dla swoich – inni mają siedzieć cicho, płacić, kiedy władza każe płacić, i dziękować Bogu, że mogą mieszkać w kraju.

Chory system się nie zmienił. Zmienili się ludzie i jego wewnętrzna organizacja.

Sam Chodorkowski jest jednym z najsłynniejszych więźniów politycznych świata. Jego proces pokazał, że rosyjskie sądy działają na zamówienie władzy, która nie ma ochoty tego zmieniać. Co ciekawe, były szef Jukosu staje się moralnym zwycięzcą tego starcia. Od dawna ma szansę na ułaskawienie – może wyjść nawet jutro, wystarczy, że przyzna się do winy, ale konsekwentnie odrzuca umizgi władzy. Twierdzi, że nie popełnił przestępstwa. Z czarnego charakteru, znienawidzonego bogacza, zmienia się w bohatera. Co robić? Zabić? Trzymać w nieskończoność? Nie ma dobrego wyjścia – bo kiedy Chodorkowski wyjdzie, rzuci Putinowi rękawicę.

Tak samo brutalnie Putin walczył z demokratami. Najpierw ich zohydzał w państwowych mediach. Potem posunął się o krok dalej. Jego „polittechnolodzy” zaczęli bawić się w chirurgów plastycznych systemu partyjnego. Powoływali i niszczyli ugrupowania polityczne. Płacili liderom, zakładali „spontaniczne” ruchy młodzieżowe. Dzięki temu zniszczyli opozycję. W zamian stworzyli jednak skorumpowany system pseudopartyjny – bezpieczny, ale pozbawiony wszelkiej ideologii. Nic dziwnego, że w końcu spór polityczny – który powinien trwać w Dumie Państwowej – wylał się na ulice Moskwy.

W Putinlandzie demokrację zastąpiono „demokracją sterowaną”, tak jak kiedyś w komunizmie demokrację udawał centralizm demokratyczny. Prawda jest taka: Putin nie wierzy, że demokracja jest wydolnym systemem, dobrym dla państwa. Wszyscy pamiętają, że zlikwidował wybory gubernatorów, gdy jeszcze nie opadł kurz po tragedii szkoły w Biesłanie. Argumentem propagandowym była konieczność centralizacji, umocnienia państwa. Argumentem prawdziwym: obawa przed tym, że głupi Rosjanie za wódkę i kiełbasę wybiorą każdego bandytę. Lepiej zminimalizować ryzyko i wyznaczać swoich.

3

W czasach Putina Rosja kostniała. Układ był prosty: ja płacę pieniądze – pensje, renty, emerytury. Wy nie zajmujecie się polityką. Dzięki dobrym cenom surowców energetycznych Putin pospłacał długi, zrównoważył budżet państwa, zapewnił jako takie bezpieczeństwo socjalne.

Tak wyglądałby schyłkowy PRL, gdyby dzięki ropie z Karlina wyszedł „drugi etap reformy”.

Jeśli spojrzeć na erę Putina z perspektywy rosyjskiej kuchni, gdzie tradycyjnie toczą się najważniejsze rozmowy, widać jednak ewolucję postaw. Od: „nareszcie zrobił porządek”, przez: „dzięki niemu dostajemy regularnie wypłaty”, po: „polityka to brudy, staramy się trzymać od tego z daleka”.

Na tym polegało skostnienie. Jednak układ „pełny brzuch za spokój” w końcu przestał obowiązywać.

Dlaczego? Bo Putinland wdarł się do życia każdego Rosjanina. Każdy mógł być jego ofiarą. Proces Chodorkowskiego nie dotyczył przecież Rosjan osobiście, ale skorumpowany system sądowniczy owszem. Rozbijanie demokratów nie było problemem, ale samowola lokalnych władz już tak.

Bo niby dlaczego spokojny, przestrzegający prawa człowiek musi bać się prymitywnego milicjanta, który stoi ponad prawem? Dlaczego drobny biznesmen musi płacić łapówki w skarbówce? Dlaczego inteligent musi oglądać kłamstwa władzy w programach publicznej telewizji? Dlaczego bogacz czuje się bezpieczniej w Paryżu i w Londynie niż w Moskwie i Petersburgu?

Kiedy Putin wyznaczył na swojego następcę Dmitrija Miedwiediewa, część rosyjskich elit głośno zażądała modernizacji. Uwierzyli, że prawnik z Petersburga jest w stanie odciąć pępowinę wiążącą go ze swoim protektorem – pułkownikiem KGB. Miedwiediew mówił o liberalizacji. Jego słowa o konieczności reformy gospodarki, inwestycjach w nowe technologie, zerwaniu z narkotycznym uzależnieniem Rosji od surowców energetycznych wzbudziły nadzieję na zmiany w drogim systemie socjalnym. Słowa o konieczności uczciwych sądów, dialogu z opozycją, pierwszy wywiad, którego udzielił dysydenckiej „Nowej Gaziecie” wzbudziły nawet krótkotrwały entuzjazm.

Jednak pępowina nie została przecięta. Miedwiediew nie wyszedł poza obietnice. Na pierwsze żądanie usunął się w cień. Iluzja modernizacji prysła.

4

Poza wszystkim to irytujące, kiedy jacyś faceci obdzielają się władzą. Niby kto im dał taki przywilej? Jelcyn wyznacza Putina, Putin Miedwiediewa, Miedwiediew na gwizdek oddaje berło Putinowi. Jeszcze gorzej, gdy przy okazji dochodzi do kantów. Nikt przy zdrowych zmysłach nie liczył na to, że putinowska Jedna Rosja przegra grudniowe wybory do Dumy Państwowej. Zresztą i tak na przetrzebionej oficjalnej scenie politycznej została tylko sztuczna opozycja, wymyślona przez kremlowskich PR-owców (ta niemieszcząca się w „systemie” została przecież już dawno wyeliminowana). Nie chodziło więc o zwycięstwo, tylko o minimum przyzwoitości.

Niełatwo pogodzić się z dosypywaniem kart wyborczych do urn. Trudno uwierzyć w takie wyniki jak z Czeczenii, gdzie partia władzy zdobyła 99,48 proc. głosów, przy frekwencji 98,6 proc. Nikt nie lubi, jak się robi z niego w otwarty sposób barana. Dlatego dziesiątki tysięcy Rosjan pojawiło się na ulicy.

Społeczna organizacja „Liga wyborców”, która urodziła się w czasie tych manifestacji, stara się być do bólu apolityczna. „Nie mamy politycznych celów, nie mamy zamiaru popierać konkretnych partii czy kandydatów na stanowisko prezydenta. Chcemy żyć w uczciwym kraju. Popieramy uczciwe sądy, uczciwe media, uczciwą policję, uczciwe stosunki między państwem a obywatelem” – pisali w jednej z deklaracji.

„Liga wyborców” może udawać, że jest apolityczna, bo chce jedynie normalnego państwa. Tylko że w Rosji takie marzenie to wielka polityka – bo rozbija cały putinowski system.

5

Masowe demonstracje w Rosji są zjawiskiem romantycznym – bo takich tłumów, jakie zebrały się przed dwoma miesiącami na prospekcie Sacharowa i placu Błotnym, Moskwa nie pamięta. Co szczególnie ważne dla tych, którzy widywali przez lata rachityczne demonstracje antyputinowskiej opozycji pozaparlamentarnej – więcej bywało na nich milicji i zagranicznych dziennikarzy niż protestujących.

Z drugiej strony są też zjawiskiem logicznym. Społeczeństwo rosyjskie jest coraz lepiej wykształcone, średniozamożni obywatele rokrocznie jeżdżą na wakacje za granicę, młodzi doskonale znają języki. Propaganda państwowa kwitnie w oficjalnej telewizji, ale 66 milionów Rosjan korzysta z wolnego do bólu internetu – którego Kreml nie jest w stanie opanować.

Mieliśmy okazję rozmawiać z Antonem Nosikiem, pionierem rosyjskiego internetu, który był w Polsce na zaproszenie Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia.

– Internet to sposób komunikacji, jak telefonia komórkowa, to środek transportu bajtów. On nie ma politycznej woli, tylko jak lustro odbija nastroje społeczne. Do sytuacji rewolucyjnej doprowadza nie internet, a zachowanie władzy – powiedział nam.

6

Dlaczego współcześni Rosjanie mają żyć w Putinlandzie? Dlaczego mają kląć pod nosem, skoro mogą nacisnąć na klakson i zawołać: „Jak wam nie wstyd?”.

Właśnie nacisnęli na klakson i zawołali. A Putin i Miedwiediew zaczęli na wyścigi gasić pożar. Chcą, by gubernatorzy znów byli wybierani, chcą, by można było bez przeszkód rejestrować partie polityczne, chcą rozmawiać z opozycją. A policja na razie nie bije.

Władimir Putin zmuszony był nawet porzucić bizantyjski styl. Ostatnio wziął udział w mityngu na moskiewskim stadionie Łużniki – gdzie pojawiło się kilkadziesiąt tysięcy (lub, jak chce propaganda, 130 tys.) zwolenników.

Byli zwolennicy spontaniczni, ale w dużej mierze też zwolennicy opłaceni, przywiezieni autobusami z zakładów pracy i pociągami z odległych rejonów Rosji. Dla Putinlandu nie było to ważne – ważne, że było ich wielu.

Putin był słaby jak nigdy. Znów szukał wroga: „Nie pozwolimy, by ktokolwiek ingerował w nasze sprawy wewnętrzne, by ktokolwiek narzucał nam swoją wolę”. Radził opozycji, by nie patrzyła za granicę i trzymała z patriotyczną Rosją, z narodem zwycięzców, który ma zwycięstwo zapisane w genach. Wspomniał jeszcze o swoich marzeniach: żeby nie było chamstwa urzędników i niesprawiedliwości, żeby wielki szef i szary obywatel żyli według prawa i zgodnie z sumieniem: „Marzę, byśmy wszyscy byli szczęśliwi”.

Brzmiało to autoironicznie, bo powiedział to w 12. roku sprawowania władzy.

Najnowsze niezależne badania mówią, że Putin ma duże szanse na wygraną już w pierwszej turze. Nie będzie jednak zwycięzcą. Jego system gnije i może jeszcze gnić jakiś czas. Można go jeszcze utrzymywać pieniędzmi, strachem, knutem. Ale krnąbrni Rosjanie już wygrali.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 10/2012