Zasypie nie wszystko

W 2004 roku Karaganda skończyła 70 lat. Pięknie - myślę. - Jesteśmy więc równolatkami. Niegdyś była wioską, potem zaczęto wydobywać węgiel i pojawili się pierwsi zesłańcy, więc się rozrosła. Najpierw przywieziono rozkułaczonych mieszkańców Republiki Niemców Nadwołżańskich. Początkowo mieszkali w Majkuduku, osadzie położonej na obrzeżach Karagandy, która szybko przekształciła się w samodzielną dzielnicę, zwaną Berlinem. Tam właśnie zbudowano kościół (bardzo skromny), dziś zamieniony w katedrę, przy której rezyduje biskup i buduje się nowe, ogromne centrum diecezjalne.

02.01.2005

Czyta się kilka minut

Zesłany do Kazachstanu Aleksander Sołżenicyn pierwszy raz odwiedził miasto w 1955 r. Oto jego opis: “Było to wtedy miasto zagłodzone. Tramwaj nie podjeżdżał blisko zapluskwionego baraku dworca kolejowego, aby nie zapaść się pod ziemię, gdyż tuż pod powierzchnią gruntu przebiegały kopalniane chodniki. Przy pętli tramwajowej stał symboliczny dom, składający się tylko z frontowej ściany - ceglanej, podpartej drewnianymi palami, aby nie runęła. W samym centrum Nowego Miasta na kamiennym murze wykuty był napis: »Węgiel to chleb« (dla przemysłu). I rzeczywiście, czarny chleb codziennie sprzedawany był w sklepach - i na tym polegała główna zaleta miejskiego zesłania. Czarna robota - zresztą nie tylko czarna, też tu zawsze czekała na ludzi. Ale poza tym sklepy spożywcze były pustawe. Jeśli nie trzy czwarte, to przynajmniej dwie trzecie mieszkańców nie miało dowodów osobistych i musiało meldować się regularnie w komendanturach".

Kiedy byłem tu pierwszy raz, w 1994 r., uznałem Karagandę za najbrzydsze miasto, jakie w życiu widziałem. Rozlewała się jak plamy oliwy: zapadające się kopalnie zmuszały do budowania nowych dzielnic coraz dalej i dalej, więc w stepie powstały wyspy bloków.

Dziś jakby nieco wypiękniała. Centrum można uznać za całkiem nowoczesne, choć miasto nadal przeważnie zabudowane jest strasznymi blokami. Ulice, owszem, są odśnieżane, ale na błoto ani wszechobecny latem kurz nie ma sposobu. W zimie temperatura spada czasem do minus 40, w lecie dochodzi do plus 40 stopni.

W pierwszych dniach grudnia 2004 r. odbyło się tu międzynarodowe sympozjum z okazji stulecia urodzin (22 grudnia 1904) i trzydziestolecia śmierci ks. Władysława Bukowińskiego, którego znaczna część życia związana była z tym miastem. Więzień sowieckich łagrów od 1945 do 1954 r., następnie zesłany na trzy lata do Karagandy właśnie, w 1955 r. zrezygnował z prawa do repatriacji i przyjął obywatelstwo ZSRR, aby na stałe zostać w Kazachstanie. Za pracę duszpasterską został w grudniu 1958 r. ponownie skazany na obóz pracy. Wyszedł w grudniu 1961. Wrócił do Karagandy, gdzie aż do śmierci kontynuował pracę duszpasterską. W obozach przeżył 13 lat, 5 miesięcy i 10 dni. W pamięci tych, którzy go znali, pozostał jako postać niezwykła. Kościół lokalny, wspierany przez archidiecezję krakowską, której był kapłanem, wszczął starania o wyniesienie go na ołtarze. Papież, który znał ks. Bukowińskiego, wysłał na sympozjum (rzecz wyjątkowa, żeby na sympozjum) swego legata, kard. Franciszka Macharskiego. W papieskim liście do uczestników sympozjum czytamy: “Cieszę się, że postać tego bohaterskiego kapłana nie idzie w zapomnienie. Przeciwnie, pozostaje on w pamięci wielu, jako świadek Chrystusa i pasterz tych, którzy doświadczali prześladowań z powodu wiary i pochodzenia. Nigdy ich nie opuścił. Dobrowolnie poszedł na zesłanie, aby dzielić ich los. Bogu dziękuję, że mogłem go osobiście poznać, budować się jego świadectwem i wspierać go w każdy możliwy w tamtych czasach sposób. Nigdy oprócz modlitwy nie prosił o nic dla siebie, ale zawsze był otwarty na wszystko, co mogło dać oparcie w wierze i w cierpieniu tym, których Pan Bóg powierzył jego pieczy".

Sympozjum, którego temat brzmiał: “Obecność Kościoła Chrystusowego na ziemiach Kazachstanu - ks. Władysław Bukowiński jej świetlany przejaw", odbywało się w konferencyjnej sali wystawnego hotelu “Czajka", wzniesionego w centrum Karagandy dla rosyjskich kosmonautów. Niektóre spotkania (Msze św., świadectwa tych, którzy znali ks. Bukowińskiego osobiście, i koncerty) zorganizowano na Majkuduku, w katedrze zbudowanej w 1978 r., a więc już po jego śmierci. Tam znajduje się jego grób, na którym składaliśmy wieńce i kwiaty (w nocy wiejący od stepu wicher porozrzucał je na wszystkie strony). Prochy księdza przeniesiono tu uroczyście z cmentarza w 1984 r.

Lista zaproszonych na sympozjum gości z Polski, Anglii, Ukrainy, Włoch i z samego Kazachstanu obejmowała 116 nazwisk. Choć nie wszyscy przybyli, liczba uczestników sięgała setki. Oprócz prelegentów byli m.in. nuncjusz apostolski w Kazachstanie abp Józef Wesołowski, wszyscy biskupi kraju: metropolita astański abp Tomasz Peta, bp Henryk Teofil Chowaniec z Ałmaty, administrator apostolski Atyrau ks. prał. Janusz Kaleta, delegat dla grekokatolików Kazachstanu i Azji Środkowej ks. mitrat Wasyl Gowera, wielu duszpasterzy, liczne siostry zakonne, misjonarze świeccy oraz parafianie karagandyjscy. Obok kard. Macharskiego był bp Wojciech Polak z Gniezna, a także ambasador RP w Kazachstanie Władysław Sokołowski. Honory domu czynił ordynariusz Karagandy, abp Jan Paweł Lenga, marianin.

Wprowadzeniem do prac był przedstawiony przez niestrudzonego biografa ks. Bukowińskiego i wydawcę jego pism ks. Witolda Kowalowa “Szkic biografii duchowej ks. Władysława Bukowińskiego". Pełne prostoty wieczorne opowieści świadków nadały spotkaniom ciepła. Jedną z nich zamieszczamy poniżej; wszystkie znajdą się w aktach sympozjum, które niebawem zostaną wydane (po rosyjsku). Wspomnę szczegół z opowieści mocno dziś starszej siostry Flory Sztiwich. W jakiś zimowy dzień towarzyszyła księdzu w drodze do chorego. On sam był już bardzo cierpiący, opuchnięte nogi wyraźnie odmawiały mu posłuszeństwa. Co chwila się zatrzymywał, ciężko oddychał. I w chwili takiego właśnie odpoczynku powiedział cicho: “Flora, ty będziesz świadkiem, jak ja tu pracowałem".

Po referatach odbywały się dyskusje. Szczególnie ciekawa i nie pozbawiona dramatycznych akcentów była polemika po wystąpieniu pani Shirin Akiner o potrzebie upamiętnienia Karłagu (referentka z Londynu zaproponowała nawet składanie podpisów pod odpowiednią petycją w tej sprawie). Oponowała mieszkanka Karagandy. Mówiła, że nie sposób żyć na cmentarzu, że ludzie tego nie chcą i żeby brać pod uwagę, że tu się toczy nowe życie.

Myślałem o tym, kiedy już po zakończeniu obrad pojechaliśmy z ks. Andrzejem Szczęsnym, duszą całego sympozjum, i księdzem Kowalowem do Spasku i Dolinki, miejsc dawnych obozów. Lodowaty wiatr miotał śniegiem. W Spasku, na ogromnym, pustym terenie odkryto tysiące zwłok. Kawał terenu ogrodzono płotem. Na pustej przestrzeni kilkanaście pomniczków-nagrobków upamiętnia zmarłych zeków różnych narodowości. Dolinka - tu nie ma żadnych śladów, jest za to muzeum: zamknięte na głucho, ponoć umieszczono w nim fotokopie dokumentów i niewiele więcej. Muzeum mieści się w stylowym dworku, którego strzeże zasypany śniegiem Lenin w zimowym płaszczu. Dawniej był to szpital, w którym osadzono znakomitych radzieckich lekarzy z poleceniem prowadzenia badań naukowych. Śnieg, pusto, w dali wielki, ceglany budynek, w którym mieścił się zarząd karłagu, dziś siedziba garnizonu.

Nie można wciąż żyć w cieniu śmierci, mówiła mieszkanka Karagandy. Ale czy zatarcie wszelkich śladów tamtych wydarzeń rzeczywiście dobrze służy pokoleniom żyjących? Z tamtych właśnie czasów wyłania się postać księdza-świadka. Całe karagandyjskie spotkanie było przecież konfrontacją z tamtą przeszłością, ale nie w oparach śmierci. Kościół Kazachstanu wyrósł z pracy jego i jemu podobnych, w warunkach, które tę pracę czyniły - po ludzku - absurdalną, a która pokazała, że nie struktury są najważniejsze, ale miłość. Wszyscy, którzy pamiętają ks. Bukowińskiego, jednogłośnie świadczą, że nie było w nim ani nienawiści, ani nawet żalu do tych, którzy go krzywdzili.

Uczestnicy sympozjum mogli nabyć płyty z przeniesioną ze starych taśm magnetofonowych wielkanocną Mszą św. z kazaniem, odprawianą w jakimś domu przez księdza Władysława Bukowińskiego. Spokojnie, z siłą przekonania mówił o radości Bożego Narodzenia i o “jeszcze większej radości" - wielkanocnej. Tym biednym zesłańcom mówił, że mają wnosić w społeczeństwo radość wiary i miłości, i że mają się nie bać chrześcijańskiego cierpienia.

Sądzę, że mimo starań pani Akiner ślady karłagu wiatr zawieje, że tam, gdzie były obozy, zamieszkają ludzie. Pozostaną świadkowie, wśród nich ks. Władysław Bukowiński.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się 25 lipca 1934 r. w Warszawie. Gdy miał osiemnaście lat, wstąpił do Zgromadzenia Księży Marianów. Po kilku latach otrzymał święcenia kapłańskie. Studiował filozofię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował z młodzieżą – był katechetą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 05/2005