Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Aparat biurokratyczny III Rzeszy zadziałał tu ze specyficzną konsekwencją: o ile nikt nie przejmował się rzeczami materialnymi, jakie pozostawiała po sobie większość ofiar niemieckich zbrodni (chyba że miały wartość, wtedy mogły zasilić budżet Rzeszy), o tyle przedmioty należące do osoby skazanej na śmierć przez niemiecki sąd należało, zgodnie z przepisami, przekazać rodzinie. Nawet jeśli był to pozór praworządności - bo Antoni Kasztelan padł ofiarą mordu sądowego.
Ten 46-letni w chwili śmierci oficer Wojska Polskiego miał za sobą niezwykłe życie. Urodzony w zaborze pruskim, jako nastolatek angażował się w polskie harcerstwo, za co wyrzucano go z kolejnych szkół. Podczas I wojny światowej wcielony do armii pruskiej (i dwukrotnie ranny na froncie zachodnim), zgłosił się do polskiego wojska, gdy tylko wybuchło powstanie wielkopolskie. A także przekazał Skarbowi Państwa swój odziedziczony majątek. Walczył też na wojnie z Rosją sowiecką (znów był ranny).
Potem pozostał w wojsku, jako oficer zawodowy. W 1934 r. skierowany do tzw. Dwójki, został szefem kontrwywiadu polskiej floty w Gdyni. Miał na koncie spore sukcesy, wykrył wielu niemieckich szpiegów. I za to III Rzesza się zemściła. W 1939 r. Kasztelan, szef kontrwywiadu obrony wybrzeża, trafił do obozu jenieckiego. Ale, nieoczekiwanie, rok później przejęło go gestapo - wbrew konwencji genewskiej. Torturowany w śledztwie, odmówił zeznań. Do rodziny pisał: "Byłem w gestapo w Gdańsku bity gumową pałką, godzinami, bez przerwy, przez okres 2 miesięcy, aż do utraty przytomności. Ciało, twarz, oczy zupełnie granatowe i czarne od bicia". W 1942 r. sąd specjalny skazał go na czterokrotną (sic!) karę śmierci za "działanie na szkodę państwa niemieckiego". Zginął na gilotynie w Królewcu 14 grudnia 1942 r.
Grzebień, lufki do papierosów, bibułki do tytoniu, zapalniczka z inicjałami "AK"... Maria i Zygmunt Kasztelanowie byli dziećmi, gdy ich matka otrzymała od Niemców te przedmioty. Przechowywali je przez prawie 70 lat, jak rodzinne relikwie. Teraz postanowili, że przekażą je do Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku. Do końca grudnia prowadzi ono ogólnopolską akcję społeczną: zbiera pamiątki, które będą w przyszłości eksponatami na wystawach, organizowanych przez to powstające właśnie muzeum. Chodzi nie tylko o militaria, lecz w ogóle o przedmioty mające wartość historyczną, przechowywane w rodzinach. A więc także np. dokumenty, listy, zdjęcia, a także przedmioty codziennego użytku, związane z jakimiś wydarzeniami czy osobami (punkty kontaktowe Muzeum II Wojny działają w Warszawie, Gdańsku i Krakowie; szczegóły akcji są dostępne na stronie internetowej: www.muzeum1939.pl).
A taką pamiątką może być rzecz, na pozór, zupełnie zwyczajna. Na przykład nóż kuchenny, który do Muzeum przekazała Maria Borkowska-Flisek z Gdańska. Nóż z historią: rodzina Borkowskich, polskich Żydów, zabrała go ze sobą, gdy w 1939 r. uciekała z Warszawy do Lwowa, a potem dalej na Wschód. W 1943 r. NKWD aresztowało ojca Marii; skazany na 10 lat, zmarł w łagrze. Maria z matką wróciły z tułaczki w 1946 r. Nóż był z nimi przez cały czas.