Oksana Zabużko: Siedem scen z życia

Stworzyła powieści przetłumaczone na kilkanaście języków i wydane w wielkich nakładach. Zapisała w nich osobliwe doświadczenie kraju, który ciągle się zaczyna: Ukrainy.

07.03.2022

Czyta się kilka minut

 / GRAŻYNA MAKARA
/ GRAŻYNA MAKARA

Czytanie właśnie wydanej w Polsce „Planety Piołun” Oksany Zabużko w połowie lutego 2022 r. jest doświadczeniem nieporównywalnym z niczym. Teksty wybrane z ostatniej półtorej dekady jej twórczości wprowadzają w samo serce wielkiego tematu, jakim jest Ukraina.

Scena pierwsza: Josif Brodski

Jest kwiecień 1992 r., Uniwersytet Rutgersa w stanie New Jersey. Choć zimna wojna się skończyła, nie skończyły się zimnowojenne obyczaje zapraszania do USA pisarzy z bloku wschodniego, by opowiedzieli Amerykanom o „tej innej Europie”. Przyjechawszy na konferencję takich właśnie literatów, Oksana Zabużko nie reprezentuje więc wyłącznie samej siebie: reprezentuje Ukrainę, od mniej niż roku – 24 sierpnia 1991 r. – niepodległą. I podobnie jak nowy kraj jest – jako podmiot prawa międzynarodowego – młody, tak ona wiekiem i doświadczeniem różni się od większości panelistów.

Zabużko ma wtedy 32 lata, na koncie dwa tomiki poezji (1985 i 1990), a także doktorat z filozofii obroniony w Kijowie; w poprzednim semestrze uczyła na Penn State University jako visiting writer. Polska delegacja to Czesław Miłosz, Adam Zagajewski, Stanisław Barańczak i Adam Michnik, z Rosjan zaś zjawił się nie kto inny, tylko Josif Brodski, drugi noblista w tym gronie. Zabużko poznała go rok wcześniej, podczas pierwszej wizyty w Stanach, na Harvardzie; otoczył ją wtedy, zagubioną w obcym kraju, opieką. Spotkanie w 1992 r. będzie już inne.

Nim jednak nastąpi, Zabużko spotyka się w hotelu z polską delegacją. Michnik rozlewa whisky, Miłosz czyta wiersze, ona zaś konwersuje z Zagajewskim. Wszystko zdaje się iść ku dobremu. Wspomina: „Siedzieliśmy z Zagajewskim jak przy ognisku, XX wiek dogorywał i nie warto było tego ognia podtrzymywać. Dym się przemieszczał, popiół ostatniego totalitarnego imperium osiadał na naszych głowach – urodzonych pod koniec historycznego dramatu (...)”. Tak pisała o owej konferencji w 1993 r., w eseju „Lekcje Miłosza”, w którym jednak nie wspomniała, co zdarzyło się następnego dnia.

W „Pożegnaniu z Imperium”, pisanym między rokiem 1997 a 2019 i włączonym do „Planety Piołun”, już ten dzień wspomina. Gdy na konferencji podeszła do Brodskiego, by się przywitać, i przypomniała, że już się poznali, odpowiedział: „A ja pani nie pamiętam. Ukraina: gdzie to jest?”. (Wkrótce ogłosić miał wiersz „Na niepodległość Ukrainy”, zwieńczony strofą: „Z Bogiem orły, kozacy, hetmani i gieroje, / Lecz kiedy umierać wam przyjdzie, hultaje i buhaje, / Będziecie rzęzić, czepiając się skraju materaca, / Te strofy Aleksandra, a nie brednie Tarasa”).

Owa scena, w której Brodski w wielkoruski sposób skontrował optymistyczny nastrój poprzedniego wieczora, unosi się nad zebranymi w „Planecie Piołun” esejami – i nad pisarskim zadaniem, które Zabużko sobie w nich postawiła. Na początku swej drogi po prostu szczerze podziwiała spotkanych w New Jersey pisarzy z odchodzącego bloku wschodniego za to, że „unieśli swoją epokę jak atleta sztangę”. Teraz jej pisarstwo również to czyni.

Scena druga: Bronisław Komorowski

Poszła w innym kierunku, niż tego pragnęła ona i jej rówieśnicy zaraz przed upadkiem żelaznej kurtyny. „To było pokolenie, które buntowało się przeciw ukraińskiej prowincjonalności (...). Chcieliśmy być intelektualistami europejskimi” – stwierdziła w „Ukraińskim palimpseście”, wywiadzie rzece z Izą Chruślińską.

Nie znaczy to, że została intelektualistką prowincjonalną. Jeżeli jednak przez „europejskość” rozumiemy przezroczystość tego, z jakiego kraju dany intelektualista się wywodzi, bo zaczyna od spraw lokalnych tylko po to, by odbijały się w nich sprawy ogólnoludzkie, nie narodowe – to taka „europejskość” udziałem Zabużko się nie stała. Można powiedzieć, że pisarka postąpiła zgodnie z przykazaniem cytowanego przez nią w „Planecie Piołun” Tarasa Szewczenki: „historia mojego życia jest częścią historii mojej ojczyzny”.

Można też, jak uczynił to Andrzej ­Mencwel w eseju „W stronę Nowej Ukrainy” z 2014 r., porównać program ­literacki Zabużko z tym, jaki w 1916 r. ogłosił ­Stefan Żeromski, pisząc o „­polskim ­modelu twórczości”. Ten ostatni, powiada ­Mencwel, „musiał pełnić zastępcze, nie artystyczne, funkcje – instytucji politycznej, myśli społecznej, organizacji edukacyjnej. Literatura europejska od tych zastępczych funkcji była wolna, gdyż pełniło je »należycie zorganizowane społeczeństwo«”. (Adam Michnik nazywa Zabużko „ukraińską Lady Hamlet” – bo pod presją zostawia świat bibliotek, do którego przynależy, i żwawo rusza do naprawiania politycznej historii).

W eseju „Taras Szewczenko z perspektywy Majdanu” pisała: „proces ukraińskiego narodotwórstwa został przerwany na początku XX w. (...). Ukraińcy »wypadli« z historii po porażce walk 1918-1920”. Powrócili do niej dopiero w 2014 r., na Majdanie. Rozwój pisarski Zabużko przypadł więc na czas, gdy Ukrainy właściwie nie było, bo wciąż się zaczynała.

Nie jest łatwo pojąć to ciągłe zaczynanie się. Oto bowiem druga scena z życia i pisarstwa Zabużko, teraz z maja 2014 r. W Europie już zaczęło robić się strasznie – Putin właśnie anektował Krym; wkrótce odbędą się wybory do unijnego parlamentu, w których dobre wyniki uzyskają prokremlowscy kandydaci. Pewna część kontynentu wciąż jednak tyleż dobrodusznie, co bezrefleksyjnie świętuje to, co pisarka świętowała w 1992 r. w New Jersey. Część owa – pod postacią Bronisława Komorowskiego na sympozjum z okazji 25-lecia polskich wolnych wyborów – dziwi się więc, co stało się z krajem za Bugiem. „Jaka szkoda, że Ukraina wybrała inną drogę niż Polska” – mówi Komorowski, a Zabużko jest wściekła. „O mało – pisze – nie popłakałam się nad tą dziecięco niewzruszoną wiarą polskich elit, że potwór nie wylezie spod łóżka, jeśli się dostatecznie mocno zamknie oczy”.

Gdy chce się jej płakać – rzecz dzieje się w okolicach warszawskiej Starówki – jest już uznaną pisarką, wymienianą jako jedna z kandydatek do literackiego Nobla; daleko zostawiła za sobą 30-latkę, która czuła się onieśmielona w obecności Miłosza i Brodskiego. Stworzyła powieści przetłumaczone na kilkanaście języków, wydane w wielkich nakładach. Zapisała w nich właśnie to osobliwe doświadczenie: kraju, który się ciągle zaczyna.

Ukraina, która nigdy nie jest pełna, skończona – takiego jej postrzegania Zabużko musiała się nauczyć.

Scena trzecia: Ojciec

Urodzona w 1960 r. w Łucku, pochodzi z rodziny inteligenckiej; odebrała w niej „wykształcenie filologiczne znacznie lepsze – pisała w eseju „Monologi zamiast wywiadu” – niż mógł mi zaoferować w tamtych czasach (...) wydział filologii ukraińskiej czy dziennikarstwa”. Jej ojciec, krytyk literacki i tłumacz, przekazał jej doświadczenie dziadka, który 22 stycznia 1919 r. stał na kijowskim placu św. Zofii i słuchał zjednoczeniowego przemówienia Petlury. Ojciec był za stalinizmu represjonowany; potem nastąpiła krótka przerwa i za Breżniewa prześladowania powróciły.

Na przełomie 1965 i 1966 r. KGB postanowiło wziąć się za miejscową niezsowietyzowaną inteligencję – Łuck był miastem, w którym, wspomina Zabużko, dało się poczuć ducha dawnej, mieszczańskiej Ukrainy. Gdy rodziców przyszłej pisarki wzywano na wielogodzinne przesłuchania, także ona odwiedziła miejscową siedzibę tajnych służb.

Taka jest scena trzecia: Oksana ma pięć lat. Gdy mama i tata długo nie wracają do domu, pod opiekę bierze ją kagiebista. Idą na spacer, kupuje jej cukierki, zabiera do swego miejsca pracy – daje ołówek i kartkę, niech porysuje. W pewnym momencie drzwi pokoju się otwierają, za progiem stoi jej przerażona mama.

Rodzice już wiedzą, że w Łucku nie mają przyszłości. Czy mają ją w Kijowie, do którego prędko się przenoszą, zamieniając wielkie mieszkanie na jednopokojową klitkę w chruszczowce? I tak, i nie. Władze skrzętnie pilnują, by ojciec Zabużko nie miał jakiegokolwiek kontaktu z tym, co kocha, czyli naukami humanistycznymi; karnie zatrudniają go w fabryce, mieszkanie poddają ciągłym rewizjom. Jednocześnie, powiada pisarka w „Ukraińskim palimpseście”, ojciec się nie poddaje. „Inwestował we mnie, w przyszłość; dla mnie wygrał od władzy wszystko, co mógł”. Pod koniec lat 70. Zabużko zaczyna to urzeczywistniać; idzie na studia, pisze pierwsze wiersze.

Ojciec nie doczekał jej sukcesu; umarł w roku 1983.

Scena czwarta: Czarnobyl

Archiwa raportów pogodowych podają, że w Kijowie było wtedy, w kwietniu 1986 r., ciepło – 23 stopnie, wiosna w pełni, nieuchronnie i radośnie przechodząca w lato. Pachniało wiśniami i morelami. W takiej atmosferze można sobie wyobrazić ożywczy deszcz, ale nie to, co zawisło nad placem Zwycięstwa. Wielka, czarna chmura, jakby przeniesiona z innego wymiaru i z innej pory roku. Z chmury spadł śnieg. To wspomnienie zostało Zabużko w pamięci. Jak twierdzi w „Planecie Piołun” – właśnie je by wskazała, gdyby ktoś ją poprosił, aby przypomniała sobie wszystkie, jakie tylko w życiu widziała, przypadki „nadludzkiego” piękna.

W kwietniowe popołudnie zgromadzeni na placu Zwycięstwa kijowianie, w tym początkująca (debiutowała rok wcześniej) pisarka, mogli się śniegiem zachwycać – po kilku minutach chmura się rozwiała i wróciła wiosna, jakby białych płatków nigdy w śródmieściu nie było – ponieważ nie wiedzieli, co go spowodowało. Tym czymś była zaś katastrofa, która minionej nocy wydarzyła się sto kilometrów na północ od Kijowa – w Czarnobylu.

Władze początkowo ją ukrywały (dopiero 27 kwietnia ewakuowano mieszkańców Prypeci, a 29 dnia tego miesiąca, gdy radioaktywna chmura dotarła nad kraje skandynawskie, o katastrofie poinformowały zachodnie media), wkrótce jednak ukrywanie nie było możliwe: każdego dnia na parapecie kijowskiego mieszkania Zabużko znajdowała kurhan z ciałek pszczół, po ulicach poczęły krążyć polewaczki. Oficjalnie nie przyznano, że do katastrofy doszło i że jej efekty są groźne – ale wieść i tak się rozniosła. Pod koniec maja, po wieczorze autorskim, pewien wojskowy w ramach honorarium przebadał Zabużko dozymetrem; gdyby ktoś na niego doniósł, zaznaczył, złamałby sobie karierę: „Ale licznik na komputerze historii już tykał: donosicieli bano się mniej niż promieniowania i w obliczu tego większego strachu ludzie prostowali się i nabierali odwagi”.

Teza, że Czarnobyl był początkiem upadku Związku Radzieckiego, nie jest nowa (bodaj jako pierwszy sformułował ją Michaił Gorbaczow); w „Planecie Piołun” Zabużko przypomina wszakże, że katastrofa i sposób, w jaki sowieckie władze na nią zareagowały, były początkiem czegoś innego – ukraińskiej niepodległości i nowej ukraińskiej literatury. ­(Niektórzy krytycy literaccy zaliczają nawet ją i innych, którzy doświadczyli 1986 roku, do pisarskiego pokolenia Czarnobyla; „nieważne, że nikt z nas nic sensownego o Czarnobylu nie napisał”). Groza sowieckich czasów, groza terroru, groza historii – w obliczu radioaktywnej apokalipsy wszystkie te grozy zostały oswojone. Zaczęło się nowe myślenie i nowe pisanie.

Scena piąta: U psychoanalityka

Przy automacie z kawą na kampusie amerykańskiej uczelni stoją dwie kobiety. Anglosaska badaczka kultury Europy Wschodniej mówi do drugiej, która z tej Europy przybyła: „Dlaczego nikt do tej pory nie wpadł na pomysł, że można by (...) przeprowadzić piękną psychoanalizę całej historii narodu – i pomoże, jak ręką odjął”. To scena z „Badań terenowych nad ukraińskim seksem”, powieści, która przyniosła Zabużko międzynarodową sławę. Jak jej bohaterka, i ona była w Ameryce pracując nad tą książką; wykładała na uniwersytecie w Pittsburghu. Działo się to w 1994 r., gdy stawało się coraz bardziej oczywiste, że to, co kilka lat wcześniej świętowała z Miłoszem i Zagajewskim, wcale nie było tak wielkim przełomem, jak się zdawało; w ukraińskich wyborach prezydenckich rywalizowali ze sobą dwaj Leonidowie, Krawczuk oraz Kuczma.

Przełomem był jednak Czarnobyl; wygumkowując z ukraińskiego samopoczucia strach, zmienił także podejście do literatury, i to na dwa sposoby. Po pierwsze, powieść przestała być politycznym narzędziem. Jeżeli wcześniej, pisze Zabużko w „Planecie Piołun”, „głównym i najważniejszym kryterium, według którego pokolenie urodzone w epoce stalinowskiej katastrofy oceniało współczesną sobie literaturę, było to, w jakim stopniu dany utwór będzie kiedyś mógł zostać użyty w roli aktu oskarżenia na mitycznym sądzie ostatecznym”, po 1986 r. powieść nie była już wobec polityki służebna. Po drugie, jeżeli wcześniej ukraińskość polegała na tym, że – jak stwierdził cytowany w „Ukraińskim palimpseście” Jurij Szewelow – co kilkadziesiąt lat następuje w niej zerwanie tradycji, „Badania...” w stronę tradycji się zwróciły, ale w nieoczywisty sposób.

Swoją powieścią – właśnie w Polsce wznowioną – Zabużko zbadała bowiem, w jaki sposób życie pod radziecką dominacją wpłynęło na ukraińskie życie intymne; wpłynęło zaś katastrofalnie. Zabużko: „Naród degeneruje się w niewoli – tłum wypełniający kijowskie autobusy, wszyscy ci przygarbieni mężczyźni z wymiętymi twarzami i nogami krzywymi jak u dżokejów, kobiety ukryte w masie przelewającego się, foczo tłustego cielska”. Mężczyźni przede wszystkim: lata życia w zakłamaniu, pod butem („wszystko, co Ukraińcy są w stanie o sobie powiedzieć, to jak, ile i w jaki sposób ich bito”) spowodowały u nich emocjonalne nieudacznictwo, polegające na pomyleniu miłości z pornografią.

Taka scena z powieści. Seks przez telefon. „Pojęcz mi trochę”, rzuca mężczyzna, bohaterka więc jęczy. „[krzyczysz z poniżenia, a oni myślą, że ze szczęścia, a może i nie myślą, może właśnie słuchając twojego bólu dostają orgazmu?]”. A gdy mężczyzna już go dostanie, rzuca: Wsio! – i się rozłącza.

Scena szósta: Niebko

Na podwórku. Kilka dziewczynek wykopuje niewielką dziurę w ziemi i wrzuca do niej, co najbardziej jaskrawe: papierki po cukierkach, płatki kwiatów, koraliki... Następnie przykrywają dziurę kawałkiem szkła i zasypują, by za jakiś czas sprawdzić, czy sekret – to nazwa tej gry – wciąż tam jest. To „rytuał potajemnego dziewczęcego siostrzeństwa, do którego chłopców się nie dopuszcza” – pisała Zabużko w wydanym w Ukrainie w 2009 r. (po polsku w 2012 r.; rok później powieść dostała Nagrodę Angelus) „Muzeum porzuconych sekretów”, w którym z tej dziecięcej gry, w Polsce nazywanej niebkiem, uczyniła metaforę XX-wiecznej ukraińskiej historii. Owszem, nastąpiło w niej przebudzenie – ale krótkotrwałe; sowieckie przeoranie Ukraińców przez Sowietów było zbyt dogłębne, mnóstwo sekretów zniknęło pod ziemią niczym zalany betonem Babi Jar.

Podobnie jak w „Badaniach...”, także w „Muzeum...” w kobietach upatrywała szans na dostrzeżenie, że – powiada jedna z bohaterek, z najmłodszej (podówczas) generacji Ukraińców – „wojna trwa, wojna nigdy się nie kończy – teraz to nasza wojna i jeszcześmy jej nie przegrali”. Napisana za rządów „niebieskich” powieść była jednak pesymistyczna – podobnie jak pesymistyczna była Zabużko w 2013 r., twierdząc, iż po prawie dekadzie pomarańczowej rewolucji podejście do niej, jakie dominuje w Ukrainie, to „mieszanka bólu, rozczarowania, krzywdy i obrazy” – bo społeczeństwo z placu Niepodległości „nie dostało żadnego poważniejszego instrumentu, który pozwoliłby na to, by je usłyszano”.

Scena siódma: Nowy Świat

W „Planecie Piołun” Zabużko cytuje brytyjskiego dziennikarza Lancelota Lawtona, który w latach 30. stwierdził, że „niekontrolowane wydarzenia wyprowadziły Ukrainę na arenę międzynarodową”. Sytuacja jest jednak dziś zupełnie inna. Ukraina to już nie milczący nośnik niekontrolowanych wydarzeń, lecz konkretne miejsce, w którym rozgrywają się te, które wkrótce zatrzęsą globem; „oś świata”, wedle słów Wasyla Stusa.

Oto więc scena siódma, rozgrywająca się wkrótce po tym, jak wyszła z konferencji, podczas której Bronisław Komorowski pokazał, że nie rozumie ukraińskiej drogi odrębnej. Nie rozumie samotności narodu, który spóźnił się na jesień ludów – ale który przecież sam się zaczął i to ­definitywnie. Zabużko idzie warszawskim Nowym Światem. Wie już, że ten początek także był spóźniony – bo od ataku na Krym zaczęła się nowa rzeczywistość.

„(...) świat zmienia się, przekraczając jakąś fatalną granicę, właśnie tutaj, teraz, natychmiast. I przeszedł mnie dreszcz. I szłam Nowym Światem, i drżałam z powodu tego odkrycia: że wszyscy ci ludzie wokół mnie jeszcze nic nie wiedzą”. Dzisiaj już wiedzą.©

Oksana Zabużko PLANETA PIOŁUN, ­przeł. Katarzyna Kotyńska, Joanna Majewska, Anna Łazar, Agora, Warszawa 2022

OKSANA ZABUŻKO (ur. 1960) jest ukraińską pisarką, poetką i eseistką. Uzyskała tytuł doktora filozofii na ­Uniwersytecie ­Kijowskim. Wykładała filologię ukraińską na uniwersytetach w Stanach Zjednoczonych. Na stałe mieszka w Kijowie. Na zdjęciu podczas Festiwalu Conrada. Kraków, 22 października 2012 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 11/2022

W druku ukazał się pod tytułem: Siedem scen z życia