Zamknięte drzwi. O sytuacji ukraińskich dzieci ewakuowanych do Polski

Zapamiętują czołgi, mundury i karabiny. Nie chcą jednak o nich rozmawiać, wolą rysować. Wojna uruchomiła w nich wiele niezaleczonych traum z wcześniejszych lat.

23.12.2022

Czyta się kilka minut

Dzieci z Ukrainy w czasie zajęć w centrum rozwoju psychofizycznego Tutu w Rzeszowie. 14 września 2022 r. / DAISUKE URAKAMI / AP / EAST NEWS
Dzieci z Ukrainy w czasie zajęć w centrum rozwoju psychofizycznego Tutu w Rzeszowie. 14 września 2022 r. / DAISUKE URAKAMI / AP / EAST NEWS

Nastolatek zza wschodniej granicy stał przy barierce jednego z warszawskich mostów, kiedy dotarł do niego zaalarmowany psycholog Aleksander Tereszczenko. – Gdybym krzyczał, prosił, by się zastanowił, bo przed nim sto lat życia, nie wiem, jak by się to skończyło – opowiada Tereszczenko. – Zdecydowałem się podejść, udając zagubionego w Warszawie Ukraińca, i poprosić go o pomoc. Widocznie długo nie czuł się potrzebny, bo był tak zdziwiony, że zapytał, jakich informacji potrzebuję. A po ujawnieniu, kim jestem, chodziłem z nim do nocy po ulicach, rozmawiając.

Tereszczenko, który pracuje w Polsce jako psycholog i psychoterapeuta od 2015 r., a po lutym 2022 r. pomaga głównie swoim nieletnim rodakom, w ostatnich miesiącach słyszał o pięciu – na szczęście nieudanych – próbach samobójczych. Jego koleżanka po fachu, dr Olga Owczarenko, pracująca jako psychotraumatolożka we Wrocławiu, słyszała o jednej: – Chodziło o nastolatkę, która instrukcje, jak „to” zrobić, znalazła na Tik-Toku, ale o jej planach na szczęście dowiedziała się polska koleżanka, alarmując dorosłych.

Podobne próby – wierzchołek problemów psychicznych tej grupy – nie są statystyczną sensacją, mowa wszak o milionie nieletnich uchodźców w kraju, w którym od lat dochodzi do kilku zamachów samobójczych nieletnich osób dziennie.

Ale źródeł kryzysów Ukraińców nie da się zestawić z rzeczywistością czasu pokoju.

Schody

Olga Owczarenko opowiada o kilkuletniej dziewczynce, która początkowo została w Ukrainie z babcią, podczas gdy jej mama przyjechała do Polski: – Kiedy po jakimś czasie dziecko trafiło do matki, ta odkryła, że córka panicznie boi się schodzić po schodach. Okazało się, że to pozostałość po tym, jak musiała zbiegać z babcią do schronu.

Dzieci, mówi ukraińska psycholożka, zapamiętują czołgi, mundury, karabiny. Nie chcą o nich rozmawiać, wolą rysować. – Inną oczywistą wojenną traumą jest nierozpoczęta nawet żałoba – dodaje kobieta. – Rodzina nie mogła wziąć udziału w pogrzebie, zobaczyć ciała, więc dziecko ma prawo nie wierzyć, że taty już nie ma. Pyta, kiedy przyjedzie lub zadzwoni.

Wojna jako wyłączne źródło kryzysów to jednak na razie rzadkość. – Spodziewaliśmy się większej liczby tego rodzaju zgłoszeń – przyznaje dr hab. Maciej Pilecki, kierownik Oddziału Klinicznego Psychiatrii Dorosłych, Dzieci i Młodzieży CM UJ w Krakowie. – Opisy w literaturze przedmiotu, dotyczące choćby konfliktu w byłej Jugosławii, mówią, że 30 proc. kobiet i dzieci z terenów objętych wojną potrzebuje fachowego wsparcia. Być może takie osoby trafiają gdzie indziej bądź na razie w ogóle nie dostają pomocy: u nas byli już młodzi pacjenci z Ukrainy, ale ich kryzysy nie miały bezpośredniego związku z wojną.

Podobne wnioski mają psychologowie ukraińscy. – Większość osób, które się do mnie zgłaszają, miała problemy w relacjach, zanim trafiły do Polski – opowiada Aleksander Tereszczenko. – Jeśli do tego dojdzie rozstanie ze znanym środowiskiem, z ojcem, szok i lęk w nowym miejscu, to kryzys jest nieuchronny.

Wśród jego źródeł psychologowie wymieniają pozornie zaleczone traumy z przeszłości, które wojna uruchomiła na nowo. – Nie jest tu nawet potrzebne bezpośrednie przeżycie związane z ­konfliktem zbrojnym. Wystarczy sama wiedza o nim, by wróciły wspomnienia, np. przemocy – opowiada na podstawie rozmów w swoim gabinecie Olga Owczarenko.

Choć sytuacji wielu młodych uchodźców nie da się porównać z niczym, reakcje na kryzysy nie różnią się od tych obserwowanych wśród polskich nastolatków. Ukraińscy psychologowie mówią o załamaniach, depresjach i zaburzeniach afektywnych. Z typowymi objawami, od skrajnego wycofania po agresję. – I to bardzo często okazywaną w swoim wewnętrznym gronie – zaobserwowała inna ukraińska psycholożka i psychoterapeutka, Katerina Volokh, współpracująca z Fundacją Dajemy Dzieciom Siłę i przyjmująca młodych pacjentów w Gdańsku. – Dzieci i nastolatkowie wyładowują lęk i stres w sytuacjach, w których czują się stosunkowo pewnie, czyli w relacjach z rodakami.

Mury

Na razie nie za wiele wiadomo o stanie młodych Ukraińców w Polsce. Teoretycznie pod najściślejszą kontrolą są uchodźcy w wieku szkolnym, którzy trafili do polskiego systemu edukacji. To mniejszość: do polskich szkół uczęszcza niecałe 200 tys. dzieci z ok. 700-800 tys. uchodźców w wieku 7-18 lat (większość uczy się online w ramach ukraińskiego systemu).

Ale nawet wiedza o owych 200 tysiącach jest ograniczona – pochodzi od polskich nauczycieli. O ich obserwacje, m.in. dotyczące stanu psychicznego nowych uczniów i uczennic, zapytali autorzy badania obejmującego wywiady z niemal tysiącem pedagogów, zorganizowanego przez Fundację Szkoła z Klasą. Ok. 15 proc. pedagogów zauważyło objawy stresu potraumatycznego u wszystkich, prawie wszystkich lub u ok. połowy nowych ukraińskich uczniów, mniej więcej co piąty z taką samą częstotliwością dostrzegał obniżony nastrój, objawy depresji albo drażliwe reakcje.

Bodaj najważniejszą częścią badania była próba diagnozy, jak przebiega integracja ukraińskich uczniów – kluczowa, bo to ona według psychologów warunkuje m.in. stan psychiczny uchodźców. Ta diagnoza jest niejednoznaczna. Z ­jednej strony, w opinii większości nauczycieli polscy uczniowie szukają w szkole kontaktów z Ukraińcami (ponad 70 proc. pedagogów twierdzi, że robi tak większość lub połowa dzieci). Z drugiej, tylko 20 proc. ma taką pewność w odniesieniu do podobnych relacji poza szkołą.

Tymczasem według cytowanych już trojga ukraińskich psychologów problemy adaptacyjne stanowią najczęstsze przyczyny kryzysów. – Próba samobójcza nastolatki, o której opowiadałam, wynikała z tego, że dziewczyna przeżyła rozstanie z ukraińskim środowiskiem, a później próbowała wejść w grono polskich rówieśnic w szkole. Bezskutecznie. Inna nastolatka tak ciężko przeżyła wyjazd, że w pewnym sensie cofnęła się do wieku kilku lat. Bała się komunikować z obcymi, zostawać sama – opowiada Olga Owczarenko.

I ona, i Katerina Volokh zwracają uwagę na nieprzygotowanie części nauczycieli do nowej sytuacji. – Najczęstszy problem to niezrozumienie, że te dzieci potrzebują indywidualnej uwagi. Że nie potrafią wyrazić swoich uczuć i potrzeb i trzeba włożyć więcej wysiłku w to, by się otworzyły – mówi Volokh.

Owczarenko prowadziła jako psycholożka zajęcia w szkole dla oddziału przygotowawczego dla ukraińskich dzieci: – Jeden chłopiec z grupy nie chciał się uczyć, nie słuchał nauczycieli. Okazało się, że jest rosyjskojęzyczny, prawie niczego nie rozumiał, a że nie chciał się do tego przyznać, nauczyciele zakwalifikowali go jako „niegrzecznego”.

„Brak wsparcia psychologiczno-pedagogicznego uczniów ukraińskich jest jednym z najpoważniejszych zaobserwowanych przez nas problemów. Wynika on z braku specjalistów posługujących się językiem ukraińskim lub rosyjskim, a także barier kulturowych” – piszą autorzy przygotowanego przez Centrum Edukacji Obywatelskiej raportu „Szkoła zróżnicowana kulturowo”.

Z kolei w badaniu na potrzeby raportu Fundacji Szkoła z Klasą na pytanie, „czy przed kryzysem wojennym pracował/a Pan/i z dziećmi z innych kultur, krajów”, zdecydowanie twierdząco odpowiedziało tylko 9 proc. nauczycieli, a na analogiczne dotyczące młodych Ukraińców zaledwie 3 proc. 60 proc. przyznaje się do międzykulturowych doświadczeń, lecz na niewielką skalę.

W dodatku, jak zauważa Urszula Majcher-Legawiec, specjalistka od edukacji międzykulturowej i prezeska krakowskiej Fundacji Wspierania Kultury i ­Języka Polskiego im. Mikołaja Reja, polskiej kadry pedagogicznej nigdy nie przygotowywano do pracy w środowisku różnorodnym językowo i kulturowo. – W ogóle nie mamy takich modułów na uczelniach, co stanowi problem od lat, bo przecież od lat mamy dzieci z doświadczeniem migracji – mówi specjalistka. – I mimo że od co najmniej 2020 r., czyli od raportu NIK, wiemy, że integracja cudzoziemskich uczniów w polskich szkołach nie działa, zmienia się niewiele.

Po lutym 2022 r. zmieniło się jedno: placówki zaczęły chętniej zatrudniać asystentów międzykulturowych (w Krakowie jest ich 180, przed lutym było 30). To najczęściej Ukrainki, ułatwiające m.in. swoim młodym rodakom integrację z nowym środowiskiem. Asystenci są ważni także w kontekście kryzysów psychicznych – brak językowej bariery może pomóc je wychwycić, zwłaszcza że wśród asystentów są także psychologowie.

Tyle że nie wszystkie szkoły asystentów zatrudniają, inne robią to tylko na pół etatu. Ledwie pojedyncze mogą sobie pozwolić na zatrudnianie Ukraińców w charakterze szkolnych psychologów. – Barierą są tu absurdalne przepisy, wymagające nie tylko nostryfikacji dyplomu, ale też uzupełnienia wykształcenia pedagogicznego, tak jakby to psychologiczne nie wystarczało – mówi Urszula Majcher-Legawiec.

Ukraińskim dzieciom mogą pomóc działające w ramach systemu edukacji i zatrudniające ukraińskich fachowców poradnie psychologiczno-pedagogiczne. Ale żeby dziecko tam trafiło, ktoś musi w szkole wychwycić problem.

Bariery

Jeszcze trudniej o to w przypadku grupy młodych uchodźców, którzy nie trafili do naszych szkół. Tu wszystko zależy zwykle od jednej osoby – matki. Bywa, że też będącej w kryzysie, a do tego zmuszonej do ciężkiej pracy. – Czasem na dwa etaty, np. za dnia sprzątającej, a wieczorami jeżdżącej taksówką, podczas gdy dziecko zostaje samo – zauważa Olga Owczarenko.

Do tego dochodzi nieufność wobec psychologów i psychiatrów – ukraińska specyfika kulturowa, opisana choćby we wspomnianym raporcie CEO. „U nas [w Ukrainie] jest tak, że (…) psycholog i psychiatra to jest jedna rzecz. I jak idziesz do psychologa, to już coś się kręci w głowie. No to nienormalny człowiek. I dlatego się dzieciaki boją psychologa” – mówi jeden z ukraińskich wychowawców, a autorzy raportu dodają, że ukraińscy rodzice zdają się traktować poradnie jako stygmatyzujące.

Istnienie tego zjawiska potwierdzają ukraińscy psychologowie. Jak mówi Katerina Volokh, czasami nastolatkowie przychodzą do niej w tajemnicy przed dorosłymi. Potwierdza to też Maciej Pilecki, który poza swoją działalnością szpitalną ma też doświadczenie wspierania krakowskich organizacji społecznych pomagających Ukraińcom.

– Nieufność wobec pomocy psychologicznej wydaje się wśród Ukraińców większa niż wśród Polaków – mówi krakowski psychiatra. – Dlatego najskuteczniejsza pomoc to w tym przypadku nie przyjmowanie potrzebujących, ale wychodzenie do nich. Zwłaszcza że trauma w okresie rozwojowym może się objawiać mniej typowo: wycofaniem czy agresją.

Pilecki przyznaje, że zręby efektywnego systemu potrafią tworzyć organizacje pozarządowe, a nie placówki publiczne. – Choć mamy na szczęście jako szpital polskich psychiatrów mówiących po ukraińsku i rosyjsku, to nie udało nam się np. zatrudnić ani ukraińskiego psychoterapeuty, ani psychiatry dziecięcego. To z jednej strony efekt bezwładu dużej instytucji, z drugiej przepisów, które utrudniają procedurę potwierdzania kwalifikacji.

W dużych miastach nie brakuje na szczęście ukraińskich psychologów i psychoterapeutów. Choć według Aleksandra Tereszczenki wielu z nich nie ma wystarczających kwalifikacji bądź jest obciążonych własnymi traumami. – Ostatnio czytałem CV psycholożki, i było tam wszystko, czego potrzeba. Ale gdy spytałem, czy poradzi sobie z grupą 15 nastolatków, odpowiedziała szczerze, że nie, bo się boi. Brakuje też psychologów z doświadczeniem pracy z traumą – mówi Tereszczenko.

Jeszcze gorzej jest z dostępem do ukraińskich psychiatrów dziecięcych. – Moi młodzi ukraińscy pacjenci z Gdańska są przyjmowani przez polskich specjalistów – mówi Katerina Volokh. – Bywa, że służę im wtedy jako tłumaczka.

Drzwi

– Z pierwszych dni kryzysu migracyjnego zapamiętałem jedną scenę. Zapewne zostanie ze mną na długo – opowiada Maciej Pilecki. Psychiatra odwiedza wówczas, w towarzystwie izraelskich specjalistów od leczenia traum wojennych, pełen Ukraińców krakowski dworzec i punkty relokacji. Po otwarciu drzwi jednego z pomieszczeń widzi grupę biegających, skaczących i w nienaturalny sposób pobudzonych dzieci. A w kącie chłopca w stuporze. Na nic nie reaguje. Patrzy w jeden punkt.

– Ile jest w Polsce nadal takich drzwi, których nie chcemy bądź nie potrafimy otworzyć? Za którymi są cierpiące dzieci bez wsparcia? – pyta Pilecki.

Jedne z takich drzwi oddzielają od świata zewnętrznego dzieci z ewakuowanych do Polski po lutym 2022 r. ukraińskich placówek opiekuńczych – to najczęściej nieletni z chorobami i niepełnosprawnościami. Gdy wiosną tego roku koszarowano tysiące z nich w wielkich budynkach, odtwarzając ukraińskie molochy jeden do jednego, polska strona tłumaczyła ów proceder koniecznością chwili. Barbara Socha, podsekretarz stanu w Ministerstwie Rodziny i Polityki Społecznej, mówiła na początku kwietnia „Tygodnikowi”, że takie jest życzenie strony ukraińskiej, która chce mieć dzieci pod kontrolą i nie chce ich rozdzielania, ale być może za kilka tygodni bądź miesięcy Ukraińcy zgodzą się na rozlokowanie dzieci np. do polskich rodzin zastępczych. A odpowiedzialny za ewakuację setek młodych uchodźców szef organizacji Happy Kids Aleksander Kartasiński tłumaczył, że nie ma sensu przenosić dzieci z tych budynków – np. z należącego do Fundacji Polsat ośrodka Ossa w Rawie Mazowieckiej, gdzie mieszkało ich ok. 600 – przed zakończeniem roku szkolnego. I tylko niektórzy działacze organizacji pozarządowych alarmowali: przetrzymywanie dzieci w takich warunkach, niezgodnych z polskimi standardami, to łamanie ich praw w imię sąsiedzkiej zgody, a także obietnica wybuchu typowych dla podobnych molochów patologii. Z przemocą na czele.

Do dziś niewiele się zmieniło – może poza tym, że teraz ani minister Socha, ani Aleksander Kartasiński nie przyjmują od „TP” zaproszenia do rozmowy. Do budynków, w których mieszkają ukraińskie dzieci, trudno wejść nawet przedstawicielom polskich organizacji pomocowych. „Tygodnik” dowiedział się jednak z dwóch niezależnych źródeł, że sytuacja w tych placówkach jest dramatyczna.

Polska kadra wspiera niektóre z nich, ale nie ma wiele do powiedzenia. Opiekunowie ukraińscy nie radzą sobie z kryzysami, a te widać coraz wyraźniej. Są ucieczki, przemoc, fala, dyscyplinowanie młodszych dzieci przy pomocy starszych, powstałe już w Polsce ciąże dziewcząt poniżej 16. roku życia. Na problemy z tym związane ukraińscy wychowawcy nie potrafią odpowiedzieć, a nawet zapewnić dzieciom minimum stabilizacji. Pracują w placówkach rotacyjnie: część kadry wraca do Ukrainy, inna zmienia ją na miejscu.

Wkrótce minie rok od wybuchu wojny, a pomysłu na rozwiązanie tej sytuacji brak.

***

Czas jest kluczowy: te spośród około miliona przebywających u nas ukraińskich dzieci, które ujawniły w Polsce psychiczny regres i dostały szybkie oraz pełne wsparcie, mają szansę szybko wrócić do normalnego życia. – Historia chłopaka, którego spotkałem na moście, skończyła się dobrze. Sam byłem świadkiem, jak trzymając się za ręce, płakali razem z mamą, a ona przepraszała go za to, że przegapiła problem. Zaczynają razem życie na nowo – opowiada Aleksander Tereszczenko.

Jak zaznacza jednak, przepracowanie traumy – o ile ona jest – to zaledwie wstęp do wyzdrowienia. Najważniejsza jego część to pomoc w odzyskaniu wiary, że istnieje dobra przyszłość.

– Dziecko rysuje wojnę. Same ciemne kolory: czerń, brąz, fiolet – kontynuuje Tereszczenko. – Proponuję: weźmy tę kartkę, wyjdźmy na zewnątrz i ją spalmy. Wtedy temat wojny się kończy, a zaczyna przyszłość. Musimy pomóc tym dzieciom o niej myśleć, planować ją. Ale żeby tak się stało, muszą poczuć się potrzebni i chciani. Jak sześcioletni chłopiec, który bał się pójść do polskiego przedszkola, ale gdy dano mu narysować samolot w barwach polsko-ukraińskich i pokazać polskim kolegom, od razu poczuł się pewniej. Albo jak nastolatka z Charkowa, która okazała się świetna z chemii, więc mogła tłumaczyć jej zawiłości polskim koleżankom.

Niestety, setki ukraińskich dzieci nie dostały jeszcze w Polsce szansy ani na dobrą integrację, ani na wsparcie w kryzysie. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 1-2/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Zamknięte drzwi