Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Gdyby teraz ktoś nagle, bez uprzedzenia, wkroczył tu z aparatem fotograficznym, bylibyśmy zawstydzeni. Dom wystawiamy na pokaz z rzadka i pod pewnymi warunkami. Kiedy zaczynamy z żoną ścierać kurze i zbierać porozrzucane rzeczy, dzieci odruchowo pytają: "Kto przyjdzie?". Dom jest dla nas, w pewnym sensie jest wewnątrz nas, równie mocno jak my wewnątrz niego. Kto chciałby, żeby robić mu zdjęcia wewnętrznych pokoi?
Oglądam wystawę "Dom" dwojga fotografów, Andrzeja Kramarza i Weroniki Łodzińskiej, w Muzeum Etnograficznym w Krakowie. Patrzę na mieszkanie wypełnione myśliwskimi trofeami i przypomina mi się farma w Północnej Dakocie, w której kiedyś nocowałem; w salonie, między dwiema głowami saren, wisiał cytat z psalmu mówiący o Bogu, który prowadzi człowieka przez ciemną dolinę. Patrzę na pokój filozofa, pośrodku którego leży olbrzymia sterta gazet, czasopism i rozmaitych papierzysk, i myślę o słowach poety, że "świat zredukowany / jest zawsze / bardziej skupiony". Patrzę na cykl fotografii portretujących "pokoje panieńskie" z ubogiej dzielnicy Kairu, w której całe rodziny żyją z segregowania śmieci, więc zapewne część ich wyposażenia również pochodzi ze śmietników. Patrzę na mieszkania-łóżka w jednej z krakowskich noclegowni; w przestrzeni niewiele większej niż ta, którą zajmuje leżący człowiek, powstają namiastki domów, ze sznurkami na pranie, tanią elektroniką i budzikiem, bo w noclegowni wstawać trzeba o czwartej rano.
Najbardziej poruszające są zdjęcia ze świętego miasta hinduizmu Waranasi. Przedstawiają mieszkania, w których czeka się na śmierć. Ale nie czeka bezczynnie: "Żyję dla Boga i myślę o Bogu", czytam w podpisie wyznanie siedemdziesięciopięcioletniej kobiety. "Nie ma nic, co bym wspominała. Jestem wszędzie szczęśliwa". Wynajmujący te liche izdebki modlą się, obmywają ciało w Gangesie, rozmyślają. Nie przeszkadzają im zawilgocone ściany ani inne znaki zniszczenia. Ich życie już się skończyło, dom jest dla nich tylko poczekalnią, miejscem przejścia.
Mówi się, że wnętrze domu to lustrzane odbicie naszego wnętrza. Że wygląd domu uważnemu obserwatorowi powie coś, co skądinąd chcielibyśmy ukryć. Nie wiem, czy to prawda; autorzy zdjęć też zresztą nie stawiają takiej tezy. Kiedy byłem mały, z nudów przeszukiwałem w domu wszystkie kąty, wybebeszałem szafy, otwierałem pudełka, sprawdzałem nawet kieszenie wiszących w szafie marynarek. Wiem, że można w domu ukryć całkiem sporo. Że jest scena i są kulisy. Więc myślę sobie, że do niektórych tajemnic domu oko "zewnętrzne" nigdy nie będzie mieć dostępu. Niemniej fotografia jest jak niespodziewany gość, który zerka przez uchylone drzwi, zadając kłopotliwe pytania. Sztuka zagląda w nasze życie, podglądając cudze. Wracam do domu i myślę o tym, co bym zrobił, gdybym nagle zastał tam fotografa pstrykającego jedno zdjęcie po drugim.
Na półce nad moim biurkiem stoi fotografia pokoiku Kafki z domu przy Złotej Uliczce na Hradczanach.