Zachód woła o islam

Demokratyczne wybory we Francji wygrywają islamiści. Fantazja? Nie, bo według Houellebecqa żyjemy na chwilę przed końcem świata, który znamy.

25.01.2015

Czyta się kilka minut

Michel Houellebecq, Paryż, grudzień 2014 r. / Fot. Barbara d'Alessandri SloSlo / STARFACE / FORUM
Michel Houellebecq, Paryż, grudzień 2014 r. / Fot. Barbara d'Alessandri SloSlo / STARFACE / FORUM

Czytelnicy z całego świata (zwłaszcza ci, którzy nie przeczytali jeszcze najnowszej powieści Michela Houellebecqa „Soumission”, czyli „Uległość” lub „Podporządkowanie”, ale już co nieco o niej słyszeli) uporczywie zadają sobie jedno pytanie: czy francuski pisarz jest profetą? Pisze o zwycięstwie islamistów w przyszłych wyborach prezydenckich we Francji i oto w dniu premiery jego powieści zamachowcy pod sztandarem Allaha dokonują rzezi na pracownikach satyrycznego pisma „Charlie Hebdo” (na którego okładce skądinąd znalazła się karykatura prozaika); w tym samym czasie inny terrorysta zabija policjantów i klientów koszernego sklepu! A zakończenie wydanej wiosną 2001 roku „Platformy”, opisujące wielką akcję terrorystyczną – które później spełniło się w ataku na World Trade Center? Przypadek to czy proroctwo?


Pytanie to skrywa ogromniejącą w nas potrzebę upewnienia. Czy Houellebecq – pytamy z nadzieją – potrafi czytać znaki czasu? Czy z jego powieści możemy się dowiedzieć, co nas czeka za chwilę, za kilka miesięcy, w nadchodzących dziesięcioleciach? Jeżeli tak, to znaczy, że rzeczywistość (we wszystkich swoich wymiarach: materialnym, egzystencjalnym, ekonomicznym, politycznym, militarnym) układa się w przewidywalne wzory. I jest ktoś, kto może nam o tych wzorach opowiedzieć. Może nam zawczasu wskazać miejsce, które będziemy zajmować w świecie przyszłości. Warto to wiedzieć, nawet jeśli będzie to miejsce poślednie, na marginesie cywilizacji, w jakiejś zapomnianej odnodze czasu. Wszak nawet złe przepowiednie są lepsze niż irytująca niepewność.
Ale Houellebecq nie jest prorokiem. Nigdy, na żadnym etapie swej pisarskiej kariery, nie uzurpował sobie takiej pozycji. Przeciwnie: od samego początku, z ostentacyjną kokieterią, zapewniał, że nie posiada żadnego daru, „nie ma nic na wymianę”. Czytelnik, który decyduje się na lekturę jego książki, nie powinien oczekiwać żadnych gratyfikacji.
Nie, Houellebecq to nie profeta, lecz...


...strateg


Śledząc pierwsze wypowiedzi pisarza, zapowiadające publikację jego szóstej powieści, miałem wrażenie, że obcuję z analitykiem albo właśnie strategiem, który na podstawie zgromadzonych danych tworzy różne scenariusze przyszłych zdarzeń. Houellebecq wyczerpująco odpowiadał na pytania dotyczące rozwoju francuskiej sceny politycznej, powoływał się na wskaźniki ekonomiczne i demograficzne, krytycznie odnosił się do swych wcześniejszych diagnoz, odrzucał je, by po chwili zaserwować kolejne „rozpoznanie”. Jego znamionujący znudzenie ton głosu potęgował złudne wrażenie obiektywności.


Postanowiłem jeszcze raz przyjrzeć się jego powieściom, by sprawdzić, czy to skojarzenie jest adekwatne. Houellebecq kilkakrotnie zapewniał, że jest dzieckiem swoich czasów, co oznacza, że stawia sobie za cel zrozumienie świata w jego aktualnym kształcie. Jako pisarz przeświadczony o skończoności wszystkich naszych przedsięwzięć – życiowych, artystycznych i politycznych – zajmował się i zajmuje wyłącznie tym, co go otacza.
W listownym dialogu z filozofem Bernardem-Henrim Lévym wyznał co prawda, że marzy, by dzieła literackie zapewniły mu nieśmiertelność, ale zaraz dodał, że jego przeżarta pesymizmem i odczarowana świadomość studzi te sentymentalne pragnienia. Natomiast stale utrzymuje się w nim potrzeba towarzyszenia światu w jego ciągłych przemianach, przekonanie, że należy śledzić postępy degradacji człowieczeństwa, że trzeba pokazać cierpienie dzisiejszego człowieka – jego upadek, nikczemność, głupotę i naiwność. Słowem: opisać kondycję ludzi późnej nowoczesności. Kondycję mieszkańców wielkich metropolii, pozbawionych złudzeń, zgorzkniałych przedstawicieli klasy średniej, którzy są ucieleśnieniem antybohaterów. Wokół nich nie dzieje się i już nigdy nie będzie się działo nic heroicznego, wzniosłego, porywającego.


Ale to nie wszystko. Diagnozę na temat współczesności Houellebecq uzupełnia o wizję przyszłości. Jednak wizja ta nie jest przepowiednią w sensie ścisłym, czyli efektem natchnienia, lecz rodzajem symulacji, którą literacka maszyna może nam przedłożyć, gdy wprowadzimy do niej odpowiednie dane. Tą maszyną jest sam pisarz, wyczulony na pewne aspekty rzeczywistości, pełen idiosynkrazji, uprzedzeń, zwątpienia, czasem złości. Maszyna – wbrew pozorom – nie jest zatem neutralnym środkiem przekazu.
Co wynika z tworzonej przez nią symulacji? Francuski pisarz zakłada, że silniki, które nadawały pęd nowoczesnym urządzeniom społecznym i politycznym, utraciły swą moc. Modernistyczny projekt zakończył się fiaskiem. Żyjemy w okresie przejściowym, chwilę przed końcem.


Ale nie końcem świata w ogóle, lecz świata, który znamy.


Zima niewiary


W „Cząstkach elementarnych” Houellebecq zajmował się opisem czegoś, co nazwał „mutacją metafizyczną”, czyli zmianą systemu przekonań, który organizuje nasze życie społeczne, zapewniając jednostkom przynajmniej pozór wspólnotowej więzi. Za jedną z takich mutacji odpowiada chrześcijaństwo, które zdetronizowało wcześniejsze religie, struktury polityczne i modele poznawcze, proponując całkowicie inny obraz rzeczywistości. Zdaniem pisarza kolejny – równie radykalny – przełom będzie efektem rozwoju nauki i technologii. To nie religia, lecz ludzka wiedza doprowadzi do transformacji, w wyniku której rozpocznie się nowy – posthumanistyczny – rozdział historii świata.
„Cząstki...” ukazały się w 1998 r. Houellebecq podkreślał wówczas, że jest ateistą, że jego świadomość nie przechowała żadnych śladów wiary. Nie jest to jednak – dodawał – ateizm walczący, który daje poczucie wolności. To raczej rodzaj „niezdatności”, przytłaczające przeświadczenie, że jest się całkowicie uległym wobec żywiołów naturalnych (przyroda) i społecznych (masa ludzka), wobec niszczących sił, których nic nie jest w stanie zatrzymać. Alternatywą dla zdegradowanej egzystencji, w której możliwa jest już wyłącznie rejestracja postępującego procesu rozkładu, może być nowa forma życia, nowy gatunek człowieka. Lepiej radzący sobie z funkcjonowaniem w grupie, wyposażony w mocniejsze i sprawniejsze ciało, posiadający więcej empatii, bez trudu zakorzeniający się w świecie.
Dekadę później, w owej wymianie listownej z Lévym, Houellebecq powrócił do swego ateizmu. Nazwał go „definitywną zimą” i wyznał, że odczuwa coraz większą potrzebę eksploracji tych rejonów ducha, w których pozytywizm ze swym zlaicyzowanym światopoglądem traci grunt pod nogami. Czytając te słowa, myślałem, że pisarz trochę nas nabiera, że tak jak kiedyś obnosił się ze swym ateizmem, tak teraz wprowadza do gry z czytelnikiem kartę wiary, by odświeżyć swój wizerunek i podbić stawkę.


W 2013 r. powstał zaczyn ostatniej powieści Houellebecqa. Początkowo autor chciał jej nadać tytuł „Konwersja”. Miała to być bowiem historia człowieka, który pod wpływem życiowych doświadczeń przechodzi na katolicyzm. Dlaczego wybór pisarza padł na tę religię? Zafascynowała go postać Jorisa-Karla Huysmansa, francuskiego pisarza, który pokonał znamienną drogę od absolutnego naturalizmu i dekadencji do katolicyzmu właśnie, wykonując po drodze kilka wolt, gorsząc francuskie społeczeństwo i narażając się na zarzuty o zepsucie oraz świadome niszczenie kultury. Konwersja Huysmansa podyktowana była względami estetycznymi: do boskości docierał poprzez kontemplację piękna.


Houellebecqa zainteresowała możliwość „przejścia” – szansa na wydźwignięcie się z otchłani materii za pomocą religii.


Suche źródło


Ale wyczekiwana przemiana nie nastąpiła – ani w nim, ani w bohaterze. Pisarz odłożył tekst do szuflady, by wrócić do niego po jakimś czasie, z nowym pomysłem i nowym tytułem. Główny bohater „Uległości”, François, jest akademickim wykładowcą (pracuje na Sorbonie jako badacz literatury nowoczesnej). Jego wielką pasją jest twórczość właśnie Huysmansa, w którym widzi swego duchowego sprzymierzeńca. Zatopiony w nudzie i powtarzalności (rytm jego życia wyznaczają elementarne czynności, które wykonuje w beznamiętny sposób), François kontempluje marność ludzkiej egzystencji, zachowując przy tym nieskończony dystans. A w zasadzie nie dystans – bo ten ostatni sugeruje świadome i krytyczne wycofanie się ze świata, a bohater Houellebecqa po prostu nie ma siły i ochoty uczestniczyć w rzeczywistości – lecz całkowitą obojętność. Widać to doskonale w jego relacjach z kolejnymi kobietami: seks nie jest tutaj efektem miłości, ani też nie może jej rozniecić. Jego jedyną treścią jest „rozkosz” (daję cudzysłów, bo według pisarza również ta droga prowadzi donikąd).


Houellebecq daje nam do zrozumienia, że w świecie, w którym żyje François, wszystkie tradycyjne źródła duchowe zostały osuszone. Stare idee zwietrzały, a nowych społeczeństwo nie potrafi wynaleźć. Na horyzoncie pojawia się jednak siła, której od kilkunastu lat obawia się cały Zachód (z USA włącznie), ale której nikt do tej pory nie przedstawiał w taki sposób.


W odbywających się w 2022 r. wyborach prezydenckich wygrywa Mohammed Ben Abbes, lider Bractwa Muzułmańskiego. Sukces zawdzięcza zaskakującym aliansom politycznym: zarówno z lewicą, jak i tymi odłamami prawicy, które przeciwstawiają się dominacji Frontu Narodowego Marine Le Pen. We Francji wprowadzony zostaje szariat, zmienia się pozycja społeczna kobiet (muszą zasłaniać twarz jaszmakami, nie mogą też swobodnie działać i stanowić o sobie), a konwersja na islam jest warunkiem koniecznym do utrzymania dotychczasowej pracy.
Oto ironiczna szansa na przemianę François. Bohater postanawia przyjąć nową wiarę. Jego motywacje pozostają w całkowitej sprzeczności z wyjściową intencją Houellebecqa, który – jak pamiętamy – spragniony był religijnego objawienia. Nic z tego: decyzja o konwersji wynika z oportunizmu bohatera. Po pierwsze, muzułmańskie władze uniwersytetu zapewniają lepsze warunki zatrudnienia. Po drugie, szariat dopuszcza poligamię...


To nie o nich, lecz o nas


Czym jest ta powieść? Łatwiej powiedzieć, czym z całą pewnością nie jest. Po pierwsze, nie powinniśmy jej traktować jako satyry. To określenie gatunkowe przylgnęło do książki przede wszystkim za sprawą ataku na „Charlie Hebdo”. Przeniesiono na nią skojarzenia z czasopismem.


Po drugie, nie jest to wyłącznie prowokacja, jak chcą niektórzy spośród francuskich polityków. Houellebecq intensyfikuje rzeczywistość, ale – jak konsekwentnie powtarza – nie zależy mu na układaniu fantastycznych scenariuszy. Fabuła jest efektem obserwacji i analizy, wynikiem strategicznego podejścia do społecznych fantazmatów, które rozpleniły się nie tylko we Francji, ale w całej Europie. Nawet jeśli z danych wynika, że coraz częściej mamy do czynienia z sekularyzacją islamu, a liczba konwersji na religie chrześcijańskie jest dużo większa niż liczba konwersji na muzułmanizm, to i tak „w powietrzu” unoszą się inne przeczucia. Nie znaczy to, że Houellebecq wierzy w wygraną muzułmańskiego kandydata w wyborach prezydenckich. Jego powieść pokazuje nam sfabularyzowaną wersję fantazmatów, którymi karmi się obecnie Zachód.


Wreszcie, po trzecie – nie jest to utwór antyislamski. Oczywiście, łatwo o takie podejrzenie. Przed laty Houellebecq odpowiadał przed sądem za określenie islamu religią dla głupców; wybronił się przed oskarżeniem o rasizm, przekonując sąd, że radykalna krytyka religii nie jest równoznaczna z niechęcią do konkretnej rasy.
Tytułowa „uległość” to z jednej strony nawiązanie do etymologicznego znaczenia słowa „islam”, z drugiej zaś do nazwy filmu Thea van Gogha. Holenderski reżyser – słynący z krytycznego stosunku do islamu – został zamordowany przed dziesięcioma laty. Jego krótkometrażowa satyra przedstawia sytuację kobiet w islamskich społeczeństwach: bite, poniżane, izolowane, samotne, nie mają żadnych szans na obronę. Zakwefiona aktorka wciela się w trzy różne kobiety i odtwarza ich losy: jedna z nich została wychłostana za niedozwolony związek z mężczyzną, który wedle prawa i woli rodziny nie był jej przeznaczony; nad drugą nieustannie znęca się mąż; wreszcie trzecia zostaje zgwałcona przez wuja, a gdy zachodzi w ciążę i próbuje opowiedzieć o wszystkim rodzinie, spotyka się z wrogą reakcją ojca. Houellebecq doskonale wiedział, że umieszczając swą powieść w takim kontekście, narazi się na gwałtowne ataki dyletantów.


Ale jego wizja islamu jest inna. Kobiety cierpią nie w świecie muzułmańskim, lecz w świecie francuskim. „Uległość” jest poza wszystkim także rachunkiem wystawionym europejskiemu szowinizmowi, od którego autor nie dystansuje się całkowicie, co jednak nie przeszkadza mu w detalicznym ukazaniu nierówności społecznych. Wspólnota, która niegdyś (ale kiedy – czy to nie jest część europejskiego mitu?) stanowiła siłę Europy, składa się dziś z „zagubionych” jednostek, pielęgnujących (czasem skrycie, czasem otwarcie) ultrakonserwatywne poglądy. Pozorną alternatywą dla tej postawy są lewicowe idee, które tak bardzo oddaliły się od realnego stanu rzeczywistości, że utraciły na nią wpływ.


Pozostaje islam. W „Uległości” nie jest on religią przychodzącą z zewnątrz, nie jest wizytówką innej cywilizacji, która nie może się zestroić z rzekomo progresywnym Zachodem i dlatego pozostaje z nim w ciągłym konflikcie. Muzułmanizm jest odpowiedzią na problemy europejskiego społeczeństwa. Zapytany w jednym z wywiadów, dlaczego w książce wybrał islam, a nie katolicyzm, Houellebecq powiedział, że wiara chrześcijańska przynależy w Europie do przeszłości, dlatego nie wyzwala na masową skalę tak żarliwej pobożności. Natomiast islam to religia kierująca nas ku przyszłości, mająca w odwodzie pewną „dodatkową ofertę”, która trafia – a przynajmniej może trafić – do ludzi trawionych poczuciem, że są „jakimś nieokreślonym organicznym agregatem, którego działanie ma niedługo ustać”. Francuski pisarz uważa, że porządek – jakikolwiek porządek – społeczny lepszy jest niż chaos. Bez klamry, bez uchwytu masa ludzka przejdzie w stan zdziczenia, przekształci się w ów nieopanowany i niszczycielski żywioł.


Bliski wybuch


Po ataku na pracowników „Charlie Hebdo” Houellebecq przerwał promocję książki i powtórnie wyjechał z Francji (parę lat temu wyemigrował do Irlandii, skąd jednak wrócił). Podczas zamachu zginął jego przyjaciel, ekonomista Bernard Maris.


Złapany w potrzask – tak bym określił obecną sytuację pisarza. Z jednej strony natrętna myśl, że bez religii społeczeństwo nie przetrwa (ileż razy powtarzał, że pod tym względem w pełni zgadza się z Comte’em), z drugiej przeświadczenie, że ta religia może przyjąć tak spotworniałą postać.


Oto przerażony strateg, który, owszem, umieścił w swej symulacji niemal wszystkie warianty zdarzeń, ale nie przypuszczał, że wybuch nastąpi tak blisko niego. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodzony w 1978 r. Aktywista literacki, filozof literatury, eseista, redaktor, wydawca, krytyk i tłumacz. Dyrektor programowy Festiwalu Conrada. Redaktor działu kultury „Tygodnika Powszechnego”. Dyrektor programów literackich Fundacji Tygodnika Powszechnego.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 05/2015