Malownicze zabójstwo Michela Houellebecqa

Houellebecq ma doskonałą rękę do złośliwych i zarazem smutnych scenek, wyszydzających słodkie oszustwa zachodniej kultury i dlatego przez długi czas był obiektem nienawiści postępowych myślicieli.

20.04.2011

Czyta się kilka minut

Michel Houellebecq / fot. Ted Sequi, Corbis /
Michel Houellebecq / fot. Ted Sequi, Corbis /

Wygląda na to, że Francuzi pogodzili się wreszcie z niepoprawnością polityczną Michela Houellebecqa, która długo wyprowadzała ich z równowagi. Dowodem niemal jednogłośne pochwały, jakie ukazały się w prasie francuskiej po wydaniu latem ubiegłego roku jego najnowszej powieści "La carte et le territoire" (w Polsce ukaże się w październiku br. po tytułem "Mapa i terytorium"). A także nagroda Goncourtów, której dotąd mu odmawiano. I w rezultacie rekordowa liczba 500 tys. sprzedanych egzemplarzy. Kto wie jednak, czy sam Houelle becq po części nie zaprogramował tego sukcesu - w swojej nowej powieści jakby zmiękł i odrobinę pogodził się z ludźmi. Nie wiemy, czy to jego autentyczna przemiana, czy tylko zabieg obmyślony pod krytyków i jurorów - we Francji najchętniej oczekujących chyba postępowego optymizmu.

Piewca seksualnego proletariatu

Siła rażenia książek Houellebecqa od początku wynikała z połączenia dwóch elementów. Pierwszym z nich była pesymistyczna wizja zachodniego świata, a zwłaszcza tych jego aspektów, które najważniejsi dyktatorzy opinii publicznej zwykli oceniać optymistycznie. Houellebecq pokazywał mianowicie nowy wspaniały świat wolności i emancypacji jako niewesołą kombinację piekła oraz kłamstwa, które nie pozwala dostrzegać, że jest to właśnie piekło. Sytuacja ta, zdaniem Houellebecqa, była po części efektem dążeń wolnościowych lat 60., które doprowadziły do skrajnego hedonizmu, egoizmu, konsumpcjonizmu oraz rozpadu relacji międzyludzkich, w szczególności zaniku zdolności do miłości i poświęcenia.

To, co radosnym spadkobiercom dzieci-kwiatów wydawało się największą zdobyczą kultury zachodniej, czyli wolność, w tym seksualna, oraz emancypacja, Houellebecq przedstawił w radykalnie innym świetle - jako źródło niewyrażonego cierpienia przytłaczającej większości nie-pięknych, nie-młodych i nie-bogatych. Był pierwszym, który tak głośno powiedział to, co czuli pryszczaci informatycy, grube brzydule i wielu starzejących się ludzi - że wolność erotyczna, hedonizm i egoizm są dobrodziejstwami dla zaledwie kilku procent uprzywilejowanych przez naturę. Resztę można zaś określić, jak to kiedyś ujęła Agata Bielik-Robson, mianem proletariuszy seksualnych, którzy z panującego systemu nie czerpią żadnych korzyści - dla nich znacznie szczęśliwszym miejscem byłby tradycyjny, "opiekuńczy" model społeczny oparty na wspierających się rodzinach i związkach zawieranych na całe życie. Dlatego społeczeństwo, w którym szczęście zależy od zdolności podobania się, to w znacznej mierze społeczeństwo nieszczęśliwe - bo kiedy atrakcyjność zanika, albo kiedy w ogóle jej nie ma, człowiekowi nie zostaje nic.

Przy okazji Houellebecq obnażył liczne kłamstwa, które spadkobiercy maja ’68 wymyślili dla podtrzymania swojej optymistycznej wizji - w tym życzeniowe kłamstwa feminizmu, który twierdzi na przykład, że wartość kobiety w społeczeństwie nie zależy od jej potencjału uwodzenia, lecz od walorów duchowych etc. Houellebecq ma doskonałą rękę do złośliwych i zarazem smutnych scenek wyszydzających takie słodkie oszustwa, i dlatego od razu znienawidziło go wielu postępowych myślicieli - a w świecie literackim nad Sekwaną innych prawie nie ma.

Ale dla pryszczatych maluczkich Houellebecq był wyzwolicielem. Jego pierwsza powieść "Poszerzenie pola walki", pod względem prostoty i siły ładunku emocjonalnego zapewne najbardziej udana ze wszystkich, została wydana przez niewielkie, ambitne wydawnictwo Maurice’a Nadeau. Sprzedała się doskonale mimo braku medialnego rozgłosu. Houelle-

becq zdobył czytelników, którzy odtąd czekali na każdą jego kolejną książkę. Byłam akurat we Francji, kiedy wydano "Platformę" (2001) i pamiętam, że znalazłam się przypadkowo na jakimś grillu wśród młodych informatyków na mało szykownym paryskim przedmieściu. Książka Houellebecqa była w tym środowisku czymś w rodzaju Biblii. Nie sądzę, że powodem były jedynie pikantne sceny; w końcu Houellebecq to niejedyny francuski pisarz, u którego są "momenty". Ci szeregowi pracownicy korporacji po prostu identyfikowali się z nieszczęsnym proletariuszem seksualnym - zaś oburzenie i zdziwienie wielu światłych osób ze środowiska literackiego, jak można tak krytykować wspaniałe zdobycze zachodniego świata, świadczyło o tym, co jest zapewne prawdą nie tylko we Francji - jak mało elity wiedzą o własnym kraju.

Ale autor "Cząstek elementarnych" zrobił coś jeszcze gorszego niż krytyka elementów nowoczesności powszechnie uważanych za źródło szczęścia. A mianowicie, zaproponował swojemu bohaterowi - i całemu zachodniemu światu - rozwiązania, które wydały się straszne i szokujące. I, co w tej kwestii kluczowe, w jego tonie nie było słychać potępienia.

Taki był właśnie drugi powód zamieszania, które wywołał autor "Platformy", i zarazem drugi sekret jego sukcesu. Ostatecznie pisarze przedstawiali już bardziej szokujące zjawiska niż mordercze marzenia ogarniętego resentymentem pracownika korporacji ("Poszerzenie pola walki") czy seks-turystyka do biednych krajów ("Platforma") - a mimo to bardzo niewielu w historii literatury ostatnich dziesięcioleci miało tę zdolność niepokojenia czytelników i denerwowania krytyków, którą od początku posiadł Houellebecq. Zdolność tę zawdzięcza prowokacyjnemu ukryciu intencji autorskiej - czy też wdrożeniu takiej konstrukcji literackiej, która sprawia, że intencja ta okazuje się trudna do odczytania. A konkretnie, trudna do odczytania okazuje się krytyka wielu kontrowersyjnych zjawisk i wyborów - do tego stopnia, że niektórym czytelnikom przyszło z przerażeniem do głowy, iż być może wcale jej tam nie ma.

Nieszczęśni frustraci Houellebecqa, wyłączeni ze świata miłości, muszą mianowicie znaleźć jakąś drogę ucieczki od cierpienia. Jest to często droga powszechnie budząca odrazę. Bohaterowie ci - z Jedem Martinem z "Mapy i terytorium" na czele - chętnie korzystają z usług prostytutek, którego to zawodu Houellebecq w najmniejszym stopniu nie krytykuje. Wręcz przeciwnie, prostytucja to, jeśli wierzyć jego narratorowi, jedna z nielicznych humanitarnych profesji, obliczonych na dawanie samotnym ludziom (oczywiście głównie mężczyznom) przyjemności i czułości, których nie dostarcza im egoistyczny świat. Pierwsza "miłość" Jeda dorabia właśnie jako luksusowa escort girl, co ani trochę nie przeszkadza jej chłopakowi. W "Cząstkach elementarnych" sposobem na osiągnięcie minimum szczęścia dla jednego z braci jest uczęszczanie do seks-klubów dla podstarzałych libertynów. Drugi zaś, wybitny genetyk, wymyśla radykalny sposób uszczęśliwienia całej ludzkości, którym jest mutacja genetyczna polegająca na stworzeniu ludzi zdolnych do nieustannego odczuwania przyjemności seksualnej. W "Platformie" pojawia się z kolei idealistyczny, zdaniem narratora, projekt ukojenia samotnych obywateli Zachodu w miękkich ramionach Tajek. Tymczasem wszyscy ci mężczyźni masturbują się, oglądają filmy porno oraz inne programy telewizyjne przeznaczone dla mało wymagającego widza, jedzą w samotności mrożonki z supermarketów i generalnie mają "najbeznadziejniejsze życie osobiste, jakie można sobie wyobrazić" - żeby sparafrazować policjanta z "La carte et le territoire", który podsumowuje w ten sposób swą wiedzę o ofierze pewnego brutalnego mordu, niejakim Michelu Houellebecqu - zabawny zabieg autofikcyjny, do którego jeszcze wrócimy.

W każdym razie pisarz żadnego z rozwiązań znalezionych przez swoich bohaterów nie potępia ani nie wyśmiewa, tak jak nie nawołuje do prowadzenia mniej beznadziejnego życia. Przeciwnie, zdaje się uważać, że upadek jest naturalnym stanem dzisiejszego człowieka, zaś wszelkie, nawet żałosne próby umilenia sobie żałosnej egzystencji, zasługują na sympatię i zrozumienie. Ten efekt życzliwej neutralności osiąga za pomocą rzeczowego, naukowego tonu. Houellebecq szczególnie lubi wstawiać do swoich książek passusy naukowe, choć skądinąd wiadomo, że za źródło wystarczy mu często Wikipedia. Ale ton ten ma też, być może, inną genezę - beznamiętny język korporacji. To w korporacjach konstatuje się na co dzień absurdalność świata i próbuje do tej absurdalności dostosować, a nawet wykorzystać ją dla merkantylnych celów. Ostatecznie to właśnie w korporacji, a potem we francuskich urzędach, Houellebecq zdobywał swoje doświadczenie zawodowe jako informatyk - to w korporacjach pracują kobiety z jego książek, a niekiedy i sami bohaterowie. I to właśnie korporacje są miejscami szczególnie pogardzanymi przez bywalców literackich kawiarni, którzy tak długo nie mogli Houellebecqa zaakceptować.

Konserwatysta paradoksalny

Podobny ton życzliwej neutralności stosuje Houellebecq, kiedy pisze o dehumanizacji i uprzedmiotowieniu współczesnego świata. W "La carte et le territoire" uprzywilejowanym przedmiotem obserwacji jest miejsce Francji na światowym rynku turystyczno-symbolicznym. Jed Martin oraz jego rosyjska dziewczyna Olga, zatrudniona w firmie Michelin, dostrzegają - i dzięki stanowisku Olgi przyspieszają - trend, jakim jest zamiana Francji w rodzaj muzeum regionów. O ile w "Platformie" Tajlandia była celem turystyki seksualnej, tak tutaj Francja staje się celem turystyki regionalnej, uprawianej przez bogatych przedstawicieli "nowych krajów", takich jak Rosja, Chiny czy Indie, którzy chętnie zapłacą za spędzenie czasu na "prawdziwej" zachodnioeuropejskiej prowincji.

Houellebecq, który uwielbia stawiać diagnozy na temat światowych przemian ekonomicznych, szczególnie upodobał sobie refleksje z dziedziny geoekonomii. Dodajmy na marginesie, że ta konkretna idea akurat nie imponuje pod względem nowatorstwa. I nie chodzi nawet o to, że choćby Julian Barnes już w 1998 roku przedstawił bliźniaczy pomysł dotyczący Anglii w powieści "Anglia, Anglia". Raczej o to, że fakt, iż stara Europa, w tym Francja, staje się czymś w rodzaju parku rozrywki dla rzesz turystów, to przecież oczywistość tak stara, że aż nieciekawa. Oryginalny jest natomiast stosunek Houellebecqa do tego zjawiska. Otóż, nie ubolewa on nad dehumanizacją regionów opanowanych przez bogatych przybyszy ani nad zanikiem prawdziwej aury, jak czynili to na przykład ostatnio polscy i niepolscy autorzy książki "Ekonomia kultury" wydanej przez Krytykę Polityczną. Przeciwnie, stwierdza prowokacyjnie, że zniknięcie "głupiej i wrogiej" ludności lokalnej na rzecz otwartych kosmopolitów to w gruncie rzeczy krok do przodu. Jest to oczywista prowokacja pod adresem lewicowych zwolenników naturalności i autentyczności. Ale nie tylko - jest to także coś w rodzaju pogodzenia się z nieubłaganymi prawami ekonomii i przyznanie upadłej ludzkości prawa do znalezienia sobie miejsca w nowych warunkach.

Żeby rozgryźć intencję Houellebecqa, trzeba zrozumieć, że jest on konserwatystą, ale konserwatystą paradoksalnym, który nie wierzy w powrót do szczęśliwej przeszłości (tej, w której, jak napisał w "Cząstkach elementarnych": "istniały jeszcze istoty zdolne do bezgranicznej miłości i całkowitego poświęcenia. Tymi istotami były zwykle kobiety"). Jest konserwatystą, który godzi się z absurdami i nieszczęściem sprowadzonymi na ludzi przez nowoczesność, ale też przyznaje ludziom prawo do szukania ratunku. Klasyczny konserwatywny bunt zdarza mu się niezmiernie rzadko. Jeden z takich wypadków ma miejsce w "La carte et le territoire" podczas wizyty bohatera w szwajcarskiej placówce Dignitas, trudniącej się dostarczaniem dobrodziejstw eutanazji bogatym klientom z całego świata. Martin najpierw konstatuje chłodno, jak to bohater Houellebecqowski, że instytucja ta ma znacznie większe powodzenie niż luksusowy dom publiczny, znajdujący się na tej samej ulicy, potem jednak, spotkawszy się z dyrektor ośrodka, w którym dokonano właśnie eutanazji na jego ojcu, nie może wytrzymać jej szwajcarskiej flegmy i rzuca się na nią z pięściami, całkowicie ją masakrując.

Taka jest mniej więcej Houellebecqowska wizja świata. Powiedzmy sobie szczerze, że jak u każdego tzw. prawdziwego pisarza, jest ona w gruncie rzeczy hucpą wymyśloną przez pisarskie "ja", które widzi świat na swój obraz i podobieństwo, i stawia sobie za punkt honoru przekonać wszystkich, iż jest on taki "obiektywnie". Oczywiście "obiektywnie" Houellebecq też ma sporo racji, o czym świadczy odzew publiczności - podobnie jak sporo racji mają zapewne jego lewicowi oponenci. Wolność coś nam zabrała, ale i coś dała. Przewaga wizji Houellebecqa wynika w tym konkretnym wypadku z tego, że jest oryginalna, że jest wolnym słowem jednostki przeciwstawiającej się frazesom klepanym przez konformistów, z których składa się w przeważającej mierze tzw. środowisko literackie i intelektualne. Ale przede wszystkim jej siła wynika z tego, że opiera się na autentycznym, prywatnym dramacie autora, który z dużym talentem nabiera nas, że jest to także nasz dramat.

Bohater Houellebecqa jest mianowicie ofiarą świata, który pozbawił go miłości - a konkretnie ofiarą egoistycznych i nieodpowiedzialnych rodziców. Taka jest też, jak wiemy, biografia samego autora, którego rodzice opuścili w niemowlęctwie i oddali pod opiekę jednej, a potem drugiej babci. W "Cząstkach elementarnych" historia tego nieszczęśliwego dzieciństwa zostaje opowiedziana wprost, z użyciem autentycznych nazwisk. W "La carte et le territoire" mamy kolejną wariację na jej temat, z tym że rodzice nie są tu przedstawieni nieco łagodniej - matka popełniła samobójstwo, gdy Jed miał siedem lat, a ojciec co prawda zajmował się potem bardziej karierą zawodową niż synem, ale o dziwo nie został przez niego znienawidzony. Zresztą u Houellebecqa zawsze naprawdę winna jest matka, jakby to głównie jej, a nie ojca obowiązkiem była miłość do dziecka. Tym razem Houellebecq postanowił uśmiercić matkę w sposób tragiczny i przez to powstrzymać się od jadu pod jej adresem.

Rezultat samotnego dzieciństwa jest taki, że bohater wchodzi w dorosłość jako człowiek niepotrafiący nawiązywać relacji z ludźmi. Jest rozdarty pomiędzy dwoma niemożliwymi do pogodzenia uczuciami - z jednej strony przekonaniem, że każda miłość i w ogóle więź, którą stworzy, musi zostać zerwana, z drugiej zaś nieustannym, nieukojonym pragnieniem bycia kochanym, i to kochanym bezkrytycznie oraz wiecznie, właśnie tak, jak można być kochanym tylko przez matkę. Widzenie każdej relacji jako skazanej na rozpad to, rzecz jasna, samospełniająca się przepowiednia - bo kiedy związek napotyka trudności (jakże często jest to starzenie się kobiety i wynikająca z niego utrata zainteresowania ze strony mężczyzny), bohater nie robi nic, by przeciwdziałać katastrofie. Wręcz przeciwnie - wydaje się, jakby tylko na nią czekał, a rozpad związku i w rezultacie powrót do samotności uważał za naturalną kolej rzeczy. W porządku faktów polega to na tym, że bohater Houellebecqa wykazuje niezwykły wprost brak inicjatywy w relacjach z ludźmi - jest jak niemowlę, które czeka na miłość matki, ale samo nie jest w stanie o nią walczyć, ani też, Bogiem a prawdą, jej dawać. Houellebecq, który wciąż pisze o miłości, nigdy jednak nie sprecyzował, co tak naprawdę rozumie pod tym pojęciem. Dowiadujemy się oczywiście o łatwym seksie (koniecznie natychmiast po spotkaniu, bohater nie jest w stanie czekać, tak jak nie jest w stanie uwodzić i w ogóle walczyć o czyjeś uczucia), oraz o pewnej wspólnocie zainteresowań zawodowych. W ostatniej powieści na przykład to właśnie piękna Rosjanka Olga pomaga Jedowi zostać uznanym artystą. Są jeszcze wspólne kolacje w drogich restauracjach oraz wyjazdy weekendowe do najlepszych hoteli, a także wrażenie ogólnej harmonii. Ale co konkretnie łączy tych dwoje ludzi, o czym rozmawiają, jaka jest dynamika ich związku, wszystko to pozostaje, jak zawsze u Houellebecqa, niewiadomą.

Pisarz stwierdza gdzieś, że pojęcie Jeda o ludziach ogranicza się do ojca, którego również właściwie ledwo zna - i wygląda na to, że podobnie jest z narratorem. Jego wizja jest przekonująca, ale kiedy się wobec niej trochę zdystansować, może się okazać dość naciągana, nawet w naszym straszliwym hedonistyczno-egoistycznym świecie. Konieczność uwodzenia koniecznością uwodzenia, ale w prawdziwym życiu większość ludzi nadal potrafi znaleźć inne formy miłości i przywiązania niż tylko seks z dwudziestoletnią modelką. Niektórzy na przykład zakładają rodziny i mają dzieci. Jest to jednak ewentualność, której nasz leniwy bohater, niezdolny do podrywania kobiet, a co dopiero do wstawania w nocy do płaczącego niemowlęcia, nawet nie rozważa. Zresztą, nie znosi dzieci. A nie znosi ich za cechy, które sam posiada, i to w stopniu skrajnym - za niedojrzałość i egocentryzm.

Miłe prowokacje

Ale w "La carte et le territoire" autor i tak zdobył się na większą szczerość w kwestii miłości niż w poprzednich książkach. O ile w "Cząstkach elementarnych", "Platformie" i "Możliwości wyspy" szukanie miłości było głównym wątkiem, zaś sposób zapewnienia sobie jej namiastki konieczną puentą, tutaj sytuacja się zmienia. Bohater dość szybko traci obie swoje kobiety (obowiązkowo cudownie piękne seksbomby - fetysz, który staje się już odrobinę śmieszny). I łatwość, z jaką się ich wyrzeka, każe się domyślić, że całe to poszukiwanie miłości było ostatecznie niezbyt poważne. Tym, co bohater traktuje poważnie i czemu nie szczędzi energii, jest coś innego - praca, w której odniesie zresztą wielki sukces. Nie jest to oczywiście całkowicie nowy wątek u Houellebecqa - jego bohaterowie, jak słynny naukowiec Michel Dzierżyński z "Cząstek elementarnych" czy znany komik Daniel z "Możliwości wyspy", często łączą żałosne życie osobiste z sukcesami zawodowymi. Jed Martin całkowicie rezygnuje z miłości i jej namiastek, a w dodatku sławę i pieniądze zdobywa dzięki cyklowi malarskiemu przedstawiającemu współczesne zawody i ich reprezentantów - od rzeźnika poprzez prostytutkę aż po Billa Gatesa i Steve’a Jobsa. Jest to w istocie podwójny - choć oczywiście odrobinę ironiczny - hołd złożony pracy. Jeśli Houellebecq ma w tej książce jakieś nowe przesłanie, to takie, że żyjemy w świecie, w którym wprawdzie zanikła miłość, ale za to kwitnie praca. I - w przeciwieństwie do innych jego przesłań - nie jest to aż tak zła wiadomość.

Być może to ta optymistyczna teza zmiękczyła pióro pisarza - a być może zmiękczył je fakt, że stała się ona prawdziwa w jego własnym życiu, dając mu tak wiele powodów do satysfakcji. Tak czy inaczej Houellebecq jakby zaczął się mniej złościć. Jego ironia nie jest już tak paląca. Przy okazji, w książce nie znajdziemy prawie scen seksu, które wprawdzie z pewnością przyciągały wielu czytelników, ale wielu też denerwowały, a szczególnie denerwowały krytyków. Znacznie więcej jest tutaj opisów pracy Jeda. Do ukłonów w stronę czytelników należy zaliczyć też intrygę kryminalną, która każe przypomnieć sobie słowa zachwytu, wielokrotnie wypowiadane przez Houellebecqa pod adresem Agaty Christie i Artura Conan Doyle’a. Tu i ówdzie nadal mamy do czynienia z prowokacją, Houellebecq wciąż jest kronikarzem upadku człowieka Zachodu, ale pojawia się więcej postaci pozytywnych. Autor "Możliwości wyspy" zawsze lubił umieszczać w swoich książkach różnych celebrytów i nazywać ich z imienia i nazwiska. Swego czasu budziło to nawet oburzenie, bo celebryci stawali się pod jego piórem przedmiotem bezlitosnych szyderstw. Teraz zostali potraktowani dość łagodnie, niektórzy wręcz miło, a pisarz Frederic Beigbeder, zaprzyjaźniony z Houellebecqiem, został wręcz nazwany Sartrem XXI wieku. Na liście tej pojawia się też, jak już wspomniałam, niejaki Michel Houellebecq, przyjaciel Jeda, a potem ofiara malowniczego mordu. To doskonały pretekst do umieszczenia w książce sporej dawki bardzo śmiesznej autoironii i do pochwały francuskiej policji, co może być uznane za jedną z prowokacji, bo lewica, jak wiadomo, nie cierpi policji i woli przestępców. Ale takie to są właśnie te prowokacje w "La carte et le territoire" - jakieś miłe i pozytywne.

Magdalena Miecznicka (ur. 1977) jest publicystką "Dziennika Gazety Prawnej", krytykiem literackim, pisarką. Absolwentka MISH na Uniwersytecie Warszawskim oraz Wydziału Literatury Ogólnej i Porównawczej Uniwersytetu Paris III (Nowa Sorbona) w Paryżu. Stypendystka Fundacji Batorego (1998-99) oraz Rządu Francuskiego (2000, 2001-02). W latach 2004-07 pracowała w IBL PAN. W 2009 r. ukazała się jej powieść "Cudowna kariera Magdy M.".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 17/2011

Artykuł pochodzi z dodatku „Conrad 01 (17/2011)