Chwyty i mity

Krajowy Ośrodek Adopcyjny Towarzystwa Przyjaciół Dzieci, a więc jeden z trzech, które zajmowały się dotąd zagranicznymi procedurami adopcyjnymi, został od nich odsunięty.

18.09.2016

Czyta się kilka minut

 / Fot. Domena publiczna
/ Fot. Domena publiczna

Ministerstwo rodziny chce ograniczyć zagraniczne adopcje” – doniosła „Gazeta Wyborcza”. Krajowy Ośrodek Adopcyjny Towarzystwa Przyjaciół Dzieci, a więc jeden z trzech, które zajmowały się dotąd zagranicznymi procedurami, został od nich odsunięty. Resort rodziny nie kryje niechęci do wysyłania dzieci za granicę. „Adopcje międzynarodowe pozbawiają każdego roku ok. 280-300 dzieci możliwości dorastania w kraju ojczystym” – czytamy m.in. w oficjalnym stanowisku. Co dają adopcje zagraniczne, czego nie mogą – przynajmniej niektórym dzieciom – zapewnić polskie instytucje? Przypominamy tekst opublikowany w „TP” w październiku ubiegłego roku.


Co do walki, odbyła się ponad tydzień temu – na oczach dziennikarzy przepytujących właśnie marszałka Sejmu Ryszarda Terleckiego. Energiczny mężczyzna – jak się później okazało: Paweł Bednarz, szef sosnowieckiej Fundacji im. Dobrego Pasterza – najpierw wykrzyczał „apel”: „Panie marszałku, dzieci z domu dziecka od roku czasu proszą, żeby ich nie sprzedawać za granicę i żeby ich nie rozdzielać z rodzeństwem!”. Chwilę później próbował go obezwładnić szef Biura Prasowego Klubu PiS, został jednak przerzucony przez ramię. W końcu Bednarza wyprowadziła ochrona.

Sprawa, z którą przybył do Sejmu, zeszła na dalszy plan. Zastanawiano się głównie nad kwestią bezpieczeństwa na Wiejskiej, roztrząsając nawet, jaką nazwę w sztuce kung-fu nosi chwyt zastosowany przez Bednarza. O sprawę dzieci też pytano, ale pozostała ona na poziomie wykrzyczanego wcześniej hasła o sprzedaży 300 dzieci za granicę. „Ja nazywam rzecz po imieniu, ja nie mówię, że są adoptowane, one są sprzedawane” – powtarzał z emfazą Bednarz do kamer TVN24. Przekaz poszedł w świat.

Z ziemi polskiej do włoskiej

Skąd wziął wspomnianą liczbę, nietrudno zgadnąć: istotnie co roku około 300 dzieci jest adoptowanych poza granice kraju, co stanowi około 10 proc. wszystkich adopcji polskich dzieci. Tradycyjnie ponad połowa z owych 300 przypadków to przysposobienia do rodzin we Włoszech, a około jednej czwartej – do Stanów Zjednoczonych.

Po co adopcje poza granice kraju? – odpowiedź na to pytanie nie przebiła się w przekazach medialnych. Choć w Polsce nie brakuje kandydatów na rodziców adopcyjnych (w odróżnieniu od tych na rodziców zastępczych, których niedobór – o czym pisaliśmy w „TP” kilka tygodni temu – jest w niektórych częściach Polski dramatyczny), tradycyjnie niechętnie przysposabiane są dzieci starsze niż kilkuletnie, a także niepełnosprawne czy chore.

– Dzieci małe i w pełni zdrowe, a więc takie, po które najczęściej zgłaszają się polscy kandydaci, w zasadzie za granicę nie są powierzane – tłumaczy Izabela Rutkowska, psycholożka i kierowniczka sekcji ds. adopcji zagranicznych Krajowego Ośrodka Adopcyjnego TPD (jednej z trzech instytucji upoważnionych do realizowania zagranicznych procedur). – Dzieje się tak tylko w jednym przypadku: konieczności łączenia rodzeństwa. Za granicą przebywa już jedno dziecko, a jego biologiczna mama rodzi w Polsce kolejne, nie mogąc lub nie chcąc się nim zająć. Wtedy zagraniczna rodzina ma pierwszeństwo.

We wszystkich innych przypadkach jest odwrotnie: pierwszeństwo należy się kandydatom w kraju. Rutkowska procedurę adopcyjną tłumaczy na podstawie fikcyjnej – choć mającej wiele odpowiedników w rzeczywistości – historii siedmioletniego Krzysia z Ełku. Gdy prawna sytuacja dziecka zostaje uregulowana, jego macierzysty, lokalny ośrodek kompletuje dokumenty zawierające wszystkie konieczne informacje (historia rodzinna, opinia psychologiczna, stan zdrowia itd.).

Pierwszeństwo do adopcji mają kandydaci zarejestrowani w ośrodku ełckim, ale jeśli – co w przypadku niepełno- sprawnego, w dodatku cierpiącego na alkoholowy zespół płodowy (FAS) Krzysia jest więcej niż prawdopodobne – nikt się nie zgłosi, dokumenty wędrują do ośrodka wojewódzkiego. Ten informacje o dziecku musi wysłać do 15 pozostałych województw, które przekazują je z kolei do lokalnych ośrodków adopcyjnych.

W ten sposób historia Krzysia znana jest już dobrze – przynajmniej teoretycznie, tzn. gdy wszelkie procedury zostały dochowane – każdemu ośrodkowi adopcyjnemu w Polsce. Ale jeśli w żadnym z nich nie znajdą się kandydaci na rodziców, dziecko zostaje zakwalifikowane do adopcji zagranicznej.

Co z rozdzielaniem rodzeństw, o którym alarmował w Sejmie Paweł Bednarz? – Taka sytuacja ma miejsce jedynie w wyjątkowych sytuacjach, za każdym razem decyzja o możliwości oddzielnego powierzenia dzieci do adopcji jest podejmowana po dogłębnej analizie sytuacji konkretnego rodzeństwa – zapewnia Izabela Rutkowska. – Dokonuje jej zespół specjalistów: opiekun prawny, wychowawca z placówki, w której przebywało dziecko, pedagog, psycholog, przedstawiciel ośrodka adopcyjnego, czasami przedstawiciel szkoły.

Psycholożka KOA TPD podaje przykład takiej sytuacji: rodzeństwo jest liczne, a różnice wiekowe duże: najmłodsze ma trzy lata, a najstarsze 16. – I to najstarsze nie chce iść do adopcji, bo pamięta swoich rodziców naturalnych, liczy na ich poprawę, na przykład po skutecznym odwyku alkoholowym – mówi Rutkowska. – Jeśli jednocześnie więzi między rodzeństwem są rozluźnione (bo dzieci przebywają w innych placówkach lub rodzinach zastępczych), wspomniany zespół może dojść do wniosku, że osobna adopcja będzie dla pozostałego rodzeństwa lepsza niż na przykład pozostanie w polskiej placówce opiekuńczej.

Adopcje nie zawsze dobre

Skąd szef sosnowieckiej fundacji wziął informację o „sprzedaży dzieci”, trudno dociec. Podobnie jak trudno go o to zapytać: na stronie organizacji nie ma numerów kontaktowych, są za to liczne listy gratulacyjne z okazji odbytej w Sejmie walki.

Kandydaci do adopcji zagranicznej, którzy przyjeżdżają do Polski, by dopełnić formalności, ale też by nawiązać – zwykle podczas kilkutygodniowego pobytu – więź z dzieckiem, nie płacą ani rodzinom biologicznym, ani żadnej polskiej instytucji. – Owszem, w czasie pobytu ci ludzie ponoszą niemałe koszty: przyjazdu, pobytu, noclegu czy tłumaczenia dokumentów – mówi Rutkowska. – Ale to wszystko wydatki jedynie pośrednio związane z adopcją.

Skąd zatem atmosfera podejrzliwości wokół międzynarodowych adopcji, z wątkiem pieniędzy w tle? Według Joanny Luberadzkiej-Grucy z Koalicji na rzecz Rodzinnej Opieki Zastępczej może chodzić m.in. o polskich adwokatów, którzy reprezentują zagraniczne agencje adopcyjne, często za wszelką cenę próbując szybko sfinalizować procedurę. Swoje robią też historie zagranicznych przysposobień, które zakończyły się źle albo przynajmniej wywołują kontrowersje. Zdarza się, że dzieci nawiązują trwałą więź z polską rodziną zastępczą, w której się wychowują, mają liczne rodzeństwo, utrzymują kontakty z innymi osobami z rodziny, a adopcja zagraniczna wszystko przekreśla bądź utrudnia.

– Wiele lat temu pomagaliśmy dziewczynce, która była najstarsza z trójki rodzeństwa – opowiada działaczka Koalicji. – Wszyscy byli w domu dziecka. Znalazła się włoska rodzina, która była jednak gotowa przysposobić tylko dwójkę młodszych. Sąd zapytał dziewczynkę, czy zgadza się na rozdzielenie z rodzeństwem. Usłyszała argumenty, że brat z siostrą będą mieć mamę i tatę, że za granicą będą mieć lepsze życie. Zgodziła się. Miała nadzieję na kontakt po ich wyjeździe, ale często rodziny adopcyjne takiego kontaktu nie chcą. Tak było w tym przypadku, co nie wpłynęło dobrze na losy dziewczyny.

Inna kontrowersyjna historia dotyczy ośmioletniego Michała, po którego zgłosili się kandydaci do adopcji z Belgii. To spotkało się ze sprzeciwem jego rodziców zastępczych, według których przeniesienie w całkowicie nowe warunki, do rodziców nieznających polskiego, przyniesie więcej szkody niż pożytku. Decyzją sądu chłopiec został przyznany małżeństwu z Belgii.

Podobnych historii jest według Joanny Luberadzkiej więcej. Różnica między adopcją krajową a zagraniczną? – Kiedy dziecko zostaje przysposobione w Polsce, rodzina adopcyjna też może zerwać wszelkie kontakty z rodziną biologiczną, ale też łatwiej je później przywrócić – mówi działaczka Koalicji. – Przy adopcji zagranicznej sprawa jest dużo bardziej skomplikowana. Choć znam też nieliczne przypadki, gdy zagraniczna rodzina sama zaprasza rodzeństwo lub dotychczasowych opiekunów do siebie. To sytuacja idealna, bo dobrze wpływa na tożsamość dziecka.

Według Izabeli Rutkowskiej problemy z adopcjami się zdarzają, ale dotyczą zarówno przysposobień zagranicznych, jak i krajowych. Bo w adopcję – oznaczającą przełom w życiu dziecka – wpisana jest nadzieja na stabilność, ale i pewna doza ryzyka.

Czy jednak sytuacja dziecka przebywającego za granicą nie jest trudniejsza do sprawdzenia? Według psycholożki KOA jest raczej odwrotnie: to w polskim systemie prawnym rodzice adopcyjni są traktowani na równi z biologicznymi, w związku z czym nie kontroluje się ich ani nie wymaga sporządzania regularnych raportów. – Inaczej jest w przypadku adopcji zagranicznych – zapewnia Rutkowska. – Na przykład prawo w USA wymaga sporządzania regularnych raportów, które trafiają do Polski. Podobnie jest w przypadku Włoch.

U nas nikt ich nie chciał

To właśnie dzięki podobnym umowom polscy urzędnicy mogą zapoznać się i z takimi historiami.
Skrajny wcześniak – z mnóstwem wad wrodzonych, zapaleniem płuc i FAS, karmiony pozajelitowo, leżący – zostaje odebrany rodzinie biologicznej w wieku półtora roku. Trafia do domu pomocy społecznej, gdzie siostrom zakonnym udaje się, dzięki intensywnej rehabilitacji, wyprowadzić chłopca na prostą. Włoscy kandydaci na adopcję zgłaszają się tuż przed jego trzecimi urodzinami, kiedy dziecko – mimo lepszego stanu niż dwa lata wcześniej – nadal cierpi na wiele dolegliwości, które sprawiają, że adopcja krajowa jest nierealna.

Po roku od zmiany miejsca zamieszkania pracownicy KOA dostają z Włoch pierwszy raport (w sumie dostaną ich kilka): dziecko, któremu nie dawano szansy na normalne życie, chodzi do szkoły, jeździ na rowerze, biega i świetnie mówi po włosku. – Takich historii jest bardzo dużo: dzieci, które w Polsce były diagnozowane jako lekko upośledzone, u rodziny adopcyjnej okazują się dziećmi jedynie zaniedbanymi – mówi Rutkowska.

I dodaje, że w sprawie adopcji zagranicznych potrzebny jest mocny przekaz: owe 300 dzieci wysyłanych rocznie poza Polskę to dzieci w dużej mierze uratowane od placówek opiekuńczych, dzieci, których nikt – przynajmniej na stałe – w Polsce nie chciał. Gdyby po występie Pawła Bednarza w Sejmie pozostał inny, ten o „sprzedaży 300 dzieci rocznie za granicę”, narobiłby znacznie więcej szkód niż rzut działaczem partyjnym o sejmową posadzkę. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 39/2016