Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Choć oburzona jest sekretarz stanu USA, choć protestują ministrowie spraw zagranicznych Francji i Hiszpanii, a Autonomia Palestyńska grozi zerwaniem rozmów pokojowych, to nikt chyba nie spodziewał się, że rozbudowa izraelskiej obecności w Jerozolimie zostanie naprawdę wstrzymana. W ciągu minionych lat nieustannie powstawały kolejne domy za tzw. "zieloną linią" (czyli granicą z 1967 r.). W efekcie na zaanektowanych przez Izrael terenach powstał pierścień dzielnic: Gilo (40 tys. mieszkańców), Pisgat Zeew (50 tys.), Ramot (50 tys.), Newe Jaakow (30 tys.), Wschodnie Talpiot (15 tys.).
Planowana budowa 80 nowych domów w Ramot i 158 w Pisgat Zeew nie zmienia ani demografii, ani statusu politycznego Jerozolimy. Co więcej: choć domy, o których mowa, mają powstać w dzielnicach uznawanych przez społeczność międzynarodową za palestyńskie, to we wszystkich dotychczasowych planach pokojowych miały się one znaleźć w Izraelu (miasto właśnie buduje do nich nowoczesny tramwaj). Zatem planowana rozbudowa to zupełnie coś innego niż zeszłoroczny skandal z planowaną budową nowych izraelskich siedzib w sercu palestyńskiej dzielnicy Sheikh Jarrah czy napięcia w Silwan, związane z ekspansją żydowskich osadników. To, co się stało teraz, sygnalizuje jedynie, że nic się nie zmienia. Obecny rząd w Tel Awiwie o podziale Jerozolimy nie chce słyszeć, jerozolimski ratusz zatwierdza bardziej kontrowersyjne inwestycje niż budowa domów w tych "starych" dzielnicach, a pokoju na Bliskim Wschodzie jak nie było, tak nie ma.