Z tarczą i na tarczy

RYSZARD SZARFENBERG, badacz polityki społecznej: Marzę o działaniach antykryzysowych skrojonych nie tylko na miarę pracującego Polaka, lecz również z myślą o najsłabszych.

30.03.2020

Czyta się kilka minut

 / ADAM CHEŁSTOWSKI / FORUM
/ ADAM CHEŁSTOWSKI / FORUM

MAREK RABIJ: Kiedy pod koniec zeszłego tygodnia umawialiśmy się na tę rozmowę, obaj byliśmy zgodni, że do wtorku 24 marca parlament winien przyjąć pakiet rozwiązań antykryzysowych. Mamy środę. Tarcza, którą obiecał rząd, nadal pozostaje projektem.

RYSZARD SZARFENBERG: Rzeczywiście, spodziewałem się większej mobilizacji. Ale z samego projektu można już wiele wyczytać.

Podobała się Panu ta lektura?

Nie za bardzo. Od razu jednak uściślę, że wszystkie zastrzeżenia wobec polityki rządu wolę wziąć w nawias stanu wyjątkowego, w którym wszyscy teraz funkcjonujemy. Formalnie go oczywiście nadal nie ogłoszono, ale rzeczywistość spełnia te kryteria, myślę, z naddatkiem. W takich warunkach rządzący muszą działać po omacku i będą popełniać błędy, które można korygować z czasem.

Jednego moim zdaniem rząd mógłby już teraz uniknąć. Opieszałości.

Zgadzam się z panem. Ten projekt wydaje mi się zachowawczy.

Bo rząd walczy nie tyle z kryzysem, ile nadal o zrównoważony budżet?

W sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy, źródła tej opieszałości mają drugorzędne znaczenie. Skupmy się na jej skutkach. Ja nie mam, niestety, wątpliwości, że planuje się w tej chwili o wiele za mało. Jaskrawym przykładem jest przeznaczenie z Funduszu Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych zaledwie 800 mln zł na dofinansowanie pensji dla przedsiębiorstw, które wpadły w kłopoty. Powtórzę: tylko 800 mln zł w pakiecie, który rząd wycenia łącznie na 212 mld zł, ma trafić na ochronę miejsc pracy. Czyli na coś, co powinno być priorytetem tej ­antykryzysowej strategii.

Te 212 mld zł to także propagandowy slogan. Po odjęciu stałych wydatków, rządowych gwarancji i odroczonych kar, zostaje około 68 mld. Czyli około 3,4 proc. polskiego PKB.

Nawet w tym wari ancie pakiet osłonowy dla miejsc pracy wygląda na razie marnie. Widziałem pierwsze szacunki, z których wynika, że w najbardziej zagrożonych sektorach polskiej gospodarki pracuje na umowach cywilnoprawnych i własnej działalności gospodarczej 780 tys. osób. Do tego powinniśmy doliczyć około 2 mln zatrudnionych na umowę o pracę. I na ten cel ma wystarczyć 800 mln zł, czyli 290 zł na osobę?

Mnie z racji zainteresowań naukowych, a od dawna zajmuję się badaniami zjawiska ubóstwa i wykluczenia, bardziej interesuje zresztą, czy i w jaki sposób rząd zamierza pomóc tym, którzy zostaną zwolnieni i stracą umowy. Nie chodzi tylko o zasiłki dla bezrobotnych. Także o dostęp do świadczeń pomocy społecznej. Jest to niska pomoc niespełniająca międzynarodowych standardów, która w warunkach ogólnopolskiej kwarantanny będzie trudniej dostępna. Ma być co prawda furtka w przepisach, która umożliwi wnioskowanie o pomoc społeczną przez telefon. W sytuacji, w której się niebawem znajdziemy, a wszystko przemawia za znacznym wzrostem bezrobocia, wsparcie dla osób bez środków do życia i pomoc w ich powrocie na rynek pracy powinny być drugim filarem działań rządu, obok zapobiegania redukcjom zatrudnienia.


CZYTAJ WIĘCEJ:


Widział Pan dane z USA? W ciągu zaledwie tygodnia liczba wniosków o zasiłek dla bezrobotnych wzrosła tam o ponad 3 miliony. Wiem, amerykański rynek pracy nie podlega takim regulacjom jak polski, ale mimo wszystko to robi wrażenie.

Proszę w takim razie spojrzeć także na wartość amerykańskiego pakietu na zasiłki dla bezrobotnych. Około 250 mld dolarów, czyli 12 proc. wartości całej tamtejszej „tarczy antykryzysowej”. Byłbym spokojniejszy, gdyby Polska w analogiczny sposób przeznaczyła na to samo dodatkowe 20 mld zł.

A ile przeznacza?

Nie wiemy. W projekcie nie znalazłem o tym żadnej wzmianki.

A może na to za wcześnie? Czy w obliczu kryzysu, z jakim się zmagamy, rząd powinien rzucić od razu wszystkie karty na stół? Być może lepszą strategią będzie elastyczne reagowanie w zależności od rozwoju sytuacji?

Państwo powinno przede wszystkim działać stabilizująco. Gospodarkę paraliżuje przecież niepewność. Ludzie nie wiedzą, czy po kwarantannie będą mieć pracę, dlatego ograniczają wydatki. Firmy boją się spadku dochodów, zapobiegawczo tną więc zatrudnienie i pensje. Ktoś musi wówczas powiedzieć: stop, panujemy nad sytuacją, zaufajcie nam i wspólnie damy sobie radę.

Niech pan sobie wyobrazi, że prowadzi małą firmę, na przykład restaurację. Ma pan na etacie kilka osób i rząd każe panu z dnia na dzień praktycznie zamknąć interes do odwołania. Każdy dzień przestoju powiększa straty. Jeśli ma pan nie zwolnić ludzi i nie zwinąć interesu, rząd musi od razu pokazać, na jakie wsparcie może pan liczyć.

Jeśli już, wyobrażam sobie odwrotną dynamikę. Zaczynamy właśnie od wielkiego uderzenia, gwarantujemy płace w zagrożonych firmach na wyższym poziomie i uspokajamy nastroje. Z czasem, wraz ze spadkiem zagrożenia epidemicznego, stopniowo zmniejszamy skalę pomocy. Polski rząd zaczyna tymczasem symbolicznie. Wspomniane 212 mld zł – zakładając, że to realna pomoc – plasuje polską odpowiedź na nadchodzącą recesję mniej więcej na poziomie Węgier, czyli kraju o niemal czterokrotnie mniejszym produkcie krajowym brutto.

A przecież rząd PiS przyzwyczaił nas do odważnych posunięć, zwłaszcza w sferze polityki społecznej. Największe osiągnięcia w tej dziedzinie, jak program 500 plus dla wszystkich dzieci czy dużą podwyżkę płacy minimalnej, wprowadzał wręcz na przekór głosom części ekonomistów i przedsiębiorców, którzy spodziewali się, że takie działanie doprowadzi budżet i gospodarkę do katastrofy. Teraz rząd znów gra w kontrze do części ekspertów i środowiska biznesu – ale w kierunku zaciskania pasa.

Nie wszyscy są za hojnym pakietem pomocowym. Forum Obywatelskiego Rozwoju związane z Leszkiem Balcerowiczem przestrzegło przedsiębiorców, że pomoc, po którą się dziś tłumnie ustawiają, jutro stanie się argumentem za podwyżką podatków dla firm.

Darujmy sobie na razie dywagacje, co będzie z podatkami, kiedy skończy się pandemia, i skupmy się na walce z nią i jej skutkami dla gospodarki i gospodarstw domowych, bo one również są zabójcze dla budżetu. Kwarantanna zatrzymała część produkcji, a razem z nią konsumpcję, ale ta również będzie coraz mniejsza wraz z wysychającymi kontami konsumentów.

A jest to źródło najważniejszego wpływu budżetowego, jakim są podatki VAT. Myślę, że w tej chwili nikt już nie ma złudzeń, że w 2020 r. uda się zrównoważyć budżet. Pytanie brzmi: na ile go zadłużyć?

Proponuję odwrócić tok rozumowania. Nie liczmy, ile mamy w kasie i ile maksymalnie możemy do niej jeszcze dorzucić w formie deficytu, bo nie prowadzimy testu obciążeniowego dla finansów publicznych. Mówimy o polityce społecznej. Powinniśmy więc najpierw zidentyfikować zagrożenia, oszacować ich skalę i dopiero do tego przymierzyć wydatki. Polskie miejsca pracy nie są przecież mniej zagrożone od tych w Irlandii, Wielkiej Brytanii czy Danii. Tamtejsze rządy będą wspierać ich utrzymanie dotacją na poziomie ­70-80 proc. kosztów płac. W Polsce przedsiębiorcy na to samo dostaną jakieś 40 proc. Musimy pamiętać, że jeśli teraz pomoc dla pracodawców nie będzie adekwatna do potrzeb, stracimy sporo miejsc pracy, ich brak osłabi gospodarkę, a więc również uderzy w dłuższej perspektywie w budżet.

No to jak szaleć, to szaleć. Dochód podstawowy dla wszystkich na czas kryzysu. Jeśli w poprzednim kryzysie państwa ratowały gospodarki setkami miliardów dolarów, teraz również możemy przeprowadzić ­społeczne luzowanie ilościowe.

Dochód podstawowy to postulat, który wydaje się atrakcyjny w czasie kryzysu ze względu na prostotę. Trudniej wprowadzić go w życie, przynajmniej w pełnej wysokości i dla wszystkich obywateli. Niemniej, na przykład w USA zaplanowano już kryzysowe świadczenie dla uboższych Amerykanów w wysokości 1200 dolarów.

Chodzi mi o efektywność wydatkowania środków publicznych dla stymulowania popytu, a przynajmniej po to, aby wystarczyło na podstawowe rachunki. Dołożenie tysiąca złotych miesięcznie komuś, kto zarabia 50 tys., nie sprawi przecież, że zacznie on więcej wydawać. Co innego, jeśli ten tysiąc przekaże pan osobie z pensją minimalną czy na słabo opłacanej umowie cywilnoprawnej. Ona odczuje realną poprawę sytuacji finansowej.

Za miesiąc lub dwa rosnąca grupa obywateli będzie pozbawiona możliwości zarobkowych i zacznie mieć problemy ze spłatą bieżących zobowiązań. Coś w rodzaju kryzysowego dochodu podstawowego, w sam raz na czynsz i podstawowe opłaty, mogłoby rozwiązać problem narastania zadłużenia gospodarstw domowych. Taki mechanizm można oprzeć o progi dochodowe, jak w USA, choć wtedy już oddalamy się od pierwotnej idei.

I wpadamy w odwieczny dylemat: ktoś, kto zarobił złotówkę ponad próg, wylatuje z systemu, choć pomoc jest mu potrzebna tak samo jak komuś, kto zarobił 2 złote mniej.

To akurat jest mniejszy problem przy zasadzie „świadczenie nie dla bogatych”, w porównaniu z zasadą „nie dla biednych”. Czym innym są bowiem limity dochodowe wyznaczające próg ubóstwa, a czym innym wysoko ustawione progi, które odcinają dostęp do pewnych świadczeń osobom zamożnym.

A może nie dawać, tylko nie zabierać? Specjaliści od transferów socjalnych twierdzą, że najtańszym sposobem na przekazanie pomocy są ulgi podatkowe. Nie trzeba tworzyć specjalnego aparatu do dystrybucji świadczenia. Ciekawym pomysłem wydaje mi się droga Tajwanu, który na czas walki z pandemią i wywołaną przez nią recesją obniża podatki.

Odraczanie płatności podatków i składek jest w pakiecie, więc działa to analogicznie w krótkim terminie. Ale na dłuższą metę to nie jest najlepsze rozwiązanie.

Dlaczego? Podatki PIT przynoszą budżetowi trzy razy mniej od VAT. Część pieniędzy, które państwo wspaniałomyślnie zostawiłoby podatnikom w kieszeni, wróci do niego właśnie w formie podatku VAT. Tak dzieje się m.in. z 500 plus. Około 18 proc. tego świadczenia budżet odzyskuje właśnie dzięki VAT.

Owszem. Tylko że mówimy o płatnościach rachunków w czasie masowego bezrobocia oraz stymulacji konsumpcji po opanowaniu epidemii. Obywatele muszą poczuć, że stać ich przynajmniej na tyle, na ile było ich stać przed kryzysem. Słowem – muszą dostać pieniądze wyrównujące straty. Uważam, że lepsze będą kryzysowe i pokryzysowe transfery, a nie trwałe obniżki podatków.

I wreszcie rzecz fundamentalna. Moim zdaniem, nie czas na obniżanie podatków, które w Polsce są i tak niskie. Nie wiemy, jak długo potrwa kwarantanna społeczna i jak długotrwałe okażą się spowodowane przez nią szkody, a tym samym nie wiadomo też, jak długo państwo będzie musiało funkcjonować w realiach mocno zwiększonego deficytu.

Jak pan widzi, po długich rozważaniach na temat form pomocy i tak wylądowaliśmy przy pytaniu podstawowym: skąd wziąć na to pieniądze?

Myśli Pan, że znajdą się odważni, by pójść drogą wskazywaną przez zwolenników MMT, nowoczesnej teorii monetarnej, która mówi, że suwerennemu państwu, które jest także emitentem pieniądza, gotówki po prostu nie może zabraknąć? Jeśli uratowanie gospodarki wymaga wrzucenia w nią choćby i biliona złotych, po prostu uruchamiamy ­drukarki.

No dobrze. Powiedzmy, że do 68 mld zł bezpośredniej tarczy antykryzysowej dokładamy drugie tyle tytułem kryzysowego dochodu podstawowego, czyli po tysiąc złotych dla każdego Polaka w wieku produkcyjnym przez trzy miesiące. Razem mamy około 137 miliardów. Do tego trzeba jeszcze dodać jakieś 27 miliardów planowanego deficytu. Czyli deficyt budżetowy rzędu 7 proc. PKB z 2019 r., nie licząc spadku wpływów z podatków.

Komisja Europejska dała już do zrozumienia, że nie będzie kręcić nosem na wykręcenie bezpieczników deficytu.

W porządku, ale skąd wziąć te dodatkowe 70 miliardów? Może bank centralny pomoże?

Ale jego celem statutowym jest walka z inflacją i wspieranie polityki gospodarczej rządu – o ile nie jest ona sprzeczna z podstawowym celem NBP, czyli pilnowaniem stabilności cen.

Otóż to. Konstytucja w artykule 227. mówi jasno, że bank centralny odpowiada za wartość polskiego pieniądza. A dodatkowo w artykule 220. zakazano pokrywania deficytu budżetowego przez zaciąganie zobowiązania w banku centralnym. Ten argument podnoszono już przy operacji skupu obligacji skarbowych z rynku wtórnego. Żeby zamienić NBP w źródło dochodu podstawowego, trzeba zatem zmienić ustawę zasadniczą. Myślę, że w polskiej polityce jeszcze długo nie będzie ponadpartyjnego konsensusu, który by to umożliwił. A co może ważniejsze – ekonomiści w większości też nie wyobrażają sobie scenariusza, w którym bank centralny poprzez banki, w których obywatele mają konta, przekazuje im co miesiąc coś w rodzaju dochodu podstawowego.

Panie Profesorze, rozmawiamy już godzinę, ale dyskusja toczy się niemal wyłącznie wokół problemów gospodarczych i fiskalnych. Trochę to przykre, że państwo stać na wyjątkowe kroki w naszej obronie dopiero wtedy, kiedy nasze problemy zagrażają także fundamentom jego egzystencji.

Niestety, ma pan rację. Tarcza antykryzysowa ma przeciwdziałać negatywnym skutkom gospodarczym kwarantanny społecznej. Rząd polecił Polakom, żeby zostali w domach, ale już nie zainteresował się tymi, którzy nie mają domów. Bezdomnych potraktowano tak, jakby nie istnieli.

Z punktu widzenia interesów budżetowych ludzie, którzy nie są płatnikami, nie istnieją.

W takim razie „nie istnieją” również instytucje, które bezdomnym pomagają. Nie pomyślano o zaopatrzeniu je w niezbędne środki higieniczne i ochrony osobistej. To wielka porażka naszego państwa, poniesiona zresztą walkowerem już na początku kryzysu. Bo pracodawcy, związki zawodowe, organizacje branżowe i inne grupy interesów walczą teraz o swoje. Trwa ogólnopolska licytacja na straty. Rząd musi tych głosów wysłuchać. Ale musi też pamiętać o wykluczonych, którzy nie mają swoich lobbystów i nie potrafią zadbać o siebie. Naprawdę, nie chciałbym usłyszeć pewnego dnia w telewizji, że w jakimś polskim domu spokojnej starości poumierali niemal wszyscy pensjonariusze, bo nie było jak przeprowadzić kwarantanny osób zarażonych, jak we Włoszech.

Drugi przykład. Kwarantanna a przemoc domowa. Czy komuś w rządzie zaświtała choćby myśl, że dla wielu Polaków przymus spędzania czasu pod jednym dachem z oprawcą może być równoznaczny z zagrożeniem zdrowia lub życia? Oczywiście, rozumiem, działamy w warunkach nadzwyczajnych i władza musi szeregować problemy w taki sam sposób, w jaki robią to lekarze z chorymi na izbie przyjęć. Mimo wszystko marzę o tarczy antykryzysowej skrojonej nie tylko na miarę pracującego Polaka, lecz z myślą o najsłabszych członkach społeczeństwa.©℗

Dr hab. RYSZARD SZARFENBERG pracuje na Wydziale Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego. Zajmuje się badaniami ubóstwa i wykluczenia społecznego. Do 2010 r. był ekspertem Narodowej Strategii Integracji Społecznej.



CO NA TARCZY?

Pakiet ustaw i rozporządzeń nazwany „tarczą antykryzysową” zawiera m.in:

– zwolnienie ze składek na ZUS przez 3 miesiące dla pracujących w mikrofirmach zatrudniających do 9 osób, założonych przed 1 lutego br.;

– takie samo zwolnienie dla prowadzących jednoosobową działalność gospodarczą o przychodzie poniżej 3-krotności przeciętnego wynagrodzenia, zarejestrowanych przed 1 lutego 2020 r.;

– tzw. świadczenie postojowe w kwocie do około 2 tys. zł – dla zleceniobiorców (umowa zlecenie, agencyjna, o dzieło) i samozatrudnionych;

– dofinansowanie wynagrodzeń pracowników – do wysokości 40 proc. przeciętnego miesięcznego wynagrodzenia i uelastycznienie czasu pracy – dla firm w kłopotach;

– ochronę konsumentów przed nadmiernym wzrostem cen i innych ­nieuczciwych praktyk;

– umożliwienie odliczenia od dochodu (przychodu) ­darowizn przekazanych na przeciwdziałanie COVID-19;

– korzystniejsze zasady rozliczania straty przy prowadzeniu działalności gospodarczej;

– obniżenie o 90 proc. czynszów najemców lokali i tzw. wysp w galeriach handlowych, dopóki obiekty te mają zakaz normalnego funkcjonowania;

– przedłużenie legalnego pobytu i zezwoleń na pracę dla obcokrajowców.

Propozycje rządu zostały skrytykowane jako niewystarczające przez większość środowisk biznesowych. Przedsiębiorcy zwracają także uwagę, że rzeczywista efektywność rządowej pomocy będzie zależeć od detali, choćby kształtu przepisów wykonawczych oraz szybkości, z jaką państwo będzie rozpatrywać wnioski o ulgi lub wsparcie. ©(P) MR

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Historyk starożytności, który od badań nad dziejami społeczno–gospodarczymi miast południa Italii przeszedł do studiów nad mechanizmami globalizacji. Interesuje się zwłaszcza relacjami ekonomicznymi tzw. Zachodu i Azji oraz wpływem globalizacji na życie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 14/2020