Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Piotr Kosiewski: Skąd pomysł na wystawę Brunona Barbeya?
Weronika Kobylińska: Nie jest to oczywisty wybór. Muzeum nie skupia się na fotograficznym reportażu, a Barbey nie jest znany w Polsce. Dlatego uznaliśmy, że warto zaprezentować ważnego fotografa, ale też pokazać inną twarz fotoreportażu. Zazwyczaj traktujemy go jako źródło informacji o konkretnych wydarzeniach. Na wystawie pokazujemy, że zdjęcia reportażowe mogą mieć walor estetyczny, wręcz malarski.
Barbey jako zaledwie 25-latek związał się z Magnum, najbardziej prestiżową agencją fotograficzną w świecie. Trzy lata później został jej pełnoprawnym członkiem.
Uwagę przykuły jego zdjęcia wykonane we Włoszech w pierwszej połowie lat 60. Zaskoczył jego nietypowy sposób kadrowania czarno-białych fotografii, przypominających ujęcia z filmów Vittoria De Siki, Michelangela Antonioniego czy Luchina Viscontiego. Jego zdjęcia okazały się punktem przełomowym dla reportażu. Barbey nie bał się zniekształceń, nieostrości, a nawet groteskowych ujęć. W jego fotografiach jest także pewna drapieżność, obca klasycznym twórcom Magnum, z humanistycznym podejściem do fotografowanych tematów. A jednocześnie miał umiejętność pokazywania ukrytych gdzieś pod powierzchnią zjawisk. Potem bardzo konsekwentnie kontynuował tę formułę w zdjęciach barwnych.
Wcześnie sięgnął po fotografię kolorową, co odróżnia go od większości ówczesnych członków Magnum.
To był kolejny powód, by zrobić tę wystawę. W Polsce znamy przede wszystkim klasyczny, czaro-biały fotoreportaż. Dla Barbeya kolor był bardzo ważny, a jego użycie wynikało z głębokiej analizy historii sztuki. On nie ukrywał fascynacji malarstwem. Nawet swoją żonę poznał w domu Matisse’a! Malarskie patrzenie, przewaga plamy barwnej nad linearnym myśleniem charakterystycznym dla czarno-białej fotografii sprawiły, że jego zdjęcia, niczym obrazy, wciągają. Możemy abstrahować od kontekstu, w jakim one powstały, i skupić się na tym, co zostało w tych pracach przedstawione. Nie musimy nawet wiedzieć, jakich wydarzeń one dotyczą. Tylko później się o nich dowiedzieć. Tymczasem w klasycznym reportażu zawsze w centrum jest konkretne wydarzenie, które fotografie jedynie ilustrują.
Jednocześnie nie naśladował konkretnych obrazów. Nie udawał malarza.
W wyrafinowany sposób inspirował się malarstwem, sposobem używania barw itp. Nie aranżował zdjęć. One są wynikiem długich poszukiwań. Gdy miał dla „Vogue’a” zrobić zdjęcia w Brazylii, nie pojechał tam na dwa tygodnie, lecz został na parę miesięcy. Jakby chciał mieć czas, by oddać prawdę o miejscu, do którego przyjechał. Nie chciał być białym, wykszatłconym, który fotografuje to, czego zupełnie nie zna. A jednocześnie nieustanie jeździł. Był, jak głosi tytuł wystawy, zawsze w ruchu. Spenetrował parę kontynentów.
Trafił też do Polski. W 1967 r. przyjechał przy okazji wizyty Charles’a de Gaulle’a. Co sprawiło, że potem tu wracał?
Podobno był zafascynowany pejzażem, zwłaszcza wiejskim, stąd jego wyprawy poza wielkie miasta. A także polską religijnością, ale pokazywał nie tylko katolicyzm, lecz także prawosławie czy żydowskie dziedzictwo. Jednak przede wszystkim uznał, że koniecznie trzeba udokumentować karnawał Solidarności. W 1981 r. objechał całą Polskę.
Czy z jego zdjęć możemy dowiedzieć się czegoś o naszym kraju, czego nie widzimy?
Barbey pokazuje wydarzenia z perspektywy zwyczajnego człowieka. Fotografuje nie tylko ważne postaci, jak Lecha Wałęsę, lecz to, co było pomijane. Zrobił np. zdjęcie na lekcji tańca. Tu walka z systemem, a gdzieś uczą się tańczyć. Celebrują codzienność. Jego zdjęcia ukazują podskórne śledzenie życia, krwiobiegu społeczeństwa.
Nie tylko Polskę tak fotografował. W każdym z krajów, do których trafił, pokazywał anonimowe osoby, a nie jedynie tych z pierwszych stron gazet. W 1982 r. na okładce „National Geographic” o Polsce w stanie wojennym znalazł się jego portret górnika. Jakby chciał w ten sposób powiedzieć, że zwykli ludzie także wpływają na historię, a nawet są jej fundamentem.