Zapach sekretarzyka

Steichen rozumiał, że w fotografii mody najmniej ważne są ubrania. Fotografowane przez niego księżniczki mody czuły się piękne i niepowtarzalne.

03.03.2009

Czyta się kilka minut

Edward Steichen: Modelki w sukniach od Vionnet (Marion Morehouse z lewej), 1930 r. /fot. Courtesy Condé Nast Archive, New York / Condé Nast Publications /
Edward Steichen: Modelki w sukniach od Vionnet (Marion Morehouse z lewej), 1930 r. /fot. Courtesy Condé Nast Archive, New York / Condé Nast Publications /

Najważniejszy był zapach. Sekretarzyk stał obok komina. Babcia przekręcała kluczyk w zamku, który niemal zawsze się zacinał. Z malutkich szufladek po prawej i lewej stronie, zaczynała wyciągać zdjęcia i listy; czasem zaplątał się kwit z pralni albo stary bilet. Gdybym mogła, dziś pewnie chciałabym szperać tylko po tych szufladach. Ale jako dziewczynka z drżeniem czekałam, aż Babcia dobrnie do środkowej części sekretarzyka. Przechowywała tam ponoć przedwojenną biżuterię, ale tej nigdy mi nie pokazywała. Zamiast klejnotów, wyciągała malutką buteleczkę. Była pusta. Pozwalała mi odkręcić złotą nakrętkę. Do dziś słyszę, jak z nabożeństwem, niczym zaklęcie, wypowiada słowo "Lanvin".

***

Rok 1922 kończył się dla Edwarda Steichena parszywie. Sfinalizował właśnie ciągnącą się od dawna sprawę rozwodową. Tonął w długach. Coraz wyraźniej zdawał też sobie sprawę, że nie zostanie wielkim malarzem. Przyszła pora, by opuścić Paryż. Kiedy kilka tygodni po przyjeździe do Nowego Jorku Conde Nast zaproponował mu posadę naczelnego fotografa w "Vogue" i "Vanity Fair", Steichen był przekonany, że to zrządzenie losu. Nie zastanawiał się ani chwili.

Przyjaciele artyści nie kryli oburzenia. Faux pas. Alfred Stieglitz, mistrz i przyjaciel, który widział w nim wielkiego fotografa-impresjonistę, uważał, że Steichen dopuścił się zdrady; zamiast sztuki, postawił na komercję, blichtr i reklamę. Steichen, który rzeczywiście wkrótce zaczął robić zdjęcia również dla agencji reklamowej J. Walter Thompson, złorzeczeniami artystów ani myślał się przejmować. "Mam po dziurki w nosie bycia biednym" - zwierzył się zaprzyjaźnionemu fotografowi Paulowi Strandowi.

Paryż był wówczas nie tylko mekką artystów i pięknoduchów, lecz także stolicą mody. Tu pracowali najwięksi projektanci - Alix, Chanel, Lanvin, Lelong, Paquin, Poiret. Ale pulsujący energią Nowy Jork miał się już wkrótce stać stolicą świata. Jedna po drugiej przyjeżdżały tu aktorki i księżniczki; gwiazdy srebrnego ekranu i sławy z Hollywood. Miasto miało ambicje i dalekosiężne plany; pełen świateł Broadway i srebrzystą wieżę Chryslera. Oraz wielkie pieniądze. Steichen zaś miał konkretne plany: "Chciałem mieć do czynienia z biznesem, tak jak inżynierowie".

Conde Nast też był zainteresowany poważnym biznesem. Doszedł właśnie do wniosku, że w "Vogue’u" i "Vanity Fair" muszą pójść z duchem czasu. Miał w tym pomóc ściągnięty z Berlina Mehemed Agha, słynny grafik ukraińskiego pochodzenia. Nast chciał, by wspólnie ze Steichenem zadbali o nowoczesny design jego magazynów - prosty, przejrzysty, czytelny, jak projekty niemieckiego Bauhausu i holenderskiego De Stijl.

Zatrudniając Steichena, Nast zasugerował, by - o ile zechce - nie firmował zdjęć własnym nazwiskiem. Zdawał sobie sprawę, że dla artysty, który zyskał już sporą sławę, fotografowanie halek i pończoch to swego rodzaju degradacja. Steichen z  propozycji nie skorzystał. "Istnieje w Luwrze cały szereg eksponatów, które gdyby pojawiły się podczas stripteasu, uznane zostałyby za pornografię. Ale w Luwrze są dziełami sztuki. Uczyńcie z »Vogue’a« Luwr", pisał w 1926 r. do jednej z redaktorek magazynu. Czy mógł przeczuwać, że zdjęcia i portrety, które przez najbliższych dziesięć lat będzie wykonywał dla "Vogue’a" i "Vanity Fair", rzeczywiście trafią do muzeów, on sam zaś uznany zostanie za ojca współczesnej fotografii mody?

***

Marion Morehouse, ulubiona modelka i muza Steichena, w wieczorowej sukni Chanel. Stoi odwrócona tyłem, jej twarz widoczna jest z profilu, wzrok ma skierowany w bok. Wyciąga rękę w kierunku misy z trzema kwiatami lotosu. Srebrzysta, zdobiona paciorkami suknia, z ciągnącą się do ziemi szarfą, ma z tyłu głęboki dekolt. Długie włosy Morehouse upięte są w kok, na szyi widać kolię z malutkich pereł. Steichen lekko oświetlił jej gołe plecy, ale światło, podobnie jak cała sylwetka i tło, jest łagodne i miękkie. To pochodzące z 1924 r. zdjęcie, jak większość jego fotografii z tego okresu, jest jeszcze bardzo malarskie, impresjonistyczne, melancholijne.

Ale nie potrwa to długo. Z czasem jego zdjęcia staną się coraz ostrzejsze. Kobiety - aktorki, tancerki, modelki, ale także pisarki, scenarzystki czy tenisistki - będą coraz silniejsze i pewniejsze siebie. Zaczną nosić krótkie włosy i sportowe płaszczyki. Obok barokowych, lejących się sukni będą pojawiać się proste garsonki i tuniki, z geometrycznymi wzorami i deseniami, dla których inspiracji dostarczy europejski modernizm.

Sam Steichen zresztą, jako fotograf, także zacznie podejmować modernistyczne eksperymenty. Coraz częściej będzie opuszczać pozbawione atmosfery studio, by fotografować swe modelki w interesujących hotelach czy galeriach, na starych jachtach i nowoczesnych klatkach schodowych. Jednym z ulubionym miejsc zdjęciowych sesji stanie się 30-pokojow y apartament Nasta przy Park Avenue. Steichen, który początkowo fotografował w świetle dziennym, korzystając co najwyżej z jednej lampy, zacznie używać wielu źródeł światła, stając się w tej dziedzinie niedoścignionym mistrzem. Wiele z jego najsłynniejszych zdjęć to tak naprawdę fotografie banalnych przedmiotów - sztućców, zapalniczek, butów - które swój niepowtarzalny urok zawdzięczają właśnie interesującej grze światła i cienia, głębi czy faktury.

Na pochodzącej z 1926 r. fotografii Morehouse oraz modelka Martha Lorber pojawiają się w luźnych, jedwabnych piżamach. Siedzą na eleganckiej kanapie, z podkurczonymi nonszalancko nogami, filuternie się do siebie uśmiechając. W odróżnieniu od miękkiego, lekko rozmazanego tła, sylwetki modelek są ostre i jasno oświetlone. Tematem fotografii, którą artysta z inżynieryjno-biznesowym zacięciem opatrzył tytułem "W krainie negliżu", nie są oczywiście jedwabne piżamy - niezbyt dobrze je zresztą na tym zdjęciu widać. Steichen jak rzadko kto rozumiał, że w fotografii mody najmniej ważne są ubrania. To kraina, rządząca się własnymi prawami. Jej raison d’etre stanowi owo coś, tak trudne do uchwycenia i nazwania - powab, aura, wdzięk, niemający odpowiednika w polskim glamour. Ową krainę pierwszy fotograf księżniczek zawojował nie tylko samymi lampami i obiektywem, ale tym, że potrafił na nie patrzeć w sposób, który sprawiał, że czuły się piękne i niepowtarzalne.

***

Czarna sukienka Lanvin z krepdeszynu - jedno z pierwszych zdjęć, które zobaczyłam na prezentowanej w nowojorskim Międzynarodowym Centrum Fotografii wystawie zdjęć Steichena. To idiotyczne, ale natychmiast przypomniał mi się babciny sekretarzyk i buteleczka. Nigdy nie potrafiłam wyobrazić sobie przedwojennej babci z przedwojenną biżuterią. Ta, którą znałam, nosiła flanelowe koszule i podarte tenisówki. Zamiast przemienionego w Luwr "Vogue’a" prenumerowała "Kobietę i Życie". Kiedy chciała być elegancka, zakładała zielony kostium, uszyty u krawcowej w Brwinowie, i sznurek czerwonych koralików z plastiku.

Kiedy umarła, okazało się, że biżuterii w sekretarzyku nie ma. Nigdy nie dowiedziałam się, czy dlatego, że Babcia, która pod koniec życia cierpiała na chorobę Alzheimera, coś dziwnego z nią zrobiła, czy może dlatego, że te klejnoty istniały tylko w jej wyobraźni. Perfumy Lanvin były chyba prezentem od dziadka - miał je przywieźć, wracając ze studiów w Szwajcarii. Zaraz potem zaczęła się wojna.

Czy taka głupia buteleczka perfum mogła przetrwać wszystkie babcine przeprowadzki, las z partyzantami, Powstanie? Trudno mi w to uwierzyć. Po wojnie, z niemieckiego oflagu dziadek wrócił boso. Może tak naprawdę to nie był Lanvin? Przecież flakonik był pusty. Więc dlaczego oglądając zdjęcia Steichena, poczułam zapach sekretarzyka?

Wychodzę z wystawy na ruchliwą ulicę Manhattanu. Co tak naprawdę było w tej buteleczce? Może tylko marzenia Babci? Blade, zimowe słońce odbija się w zimnym szkle wieżowców. Jak naprawdę pachną perfumy Lanvin? Mogłabym przejść kilka przecznic i w ciągu paru minut sprawdzić w którymś z butików przy Piątej Alei. Ale za żadne skarby nie chcę tego robić.

Edward Steichen, "In High Fashion, The Conde Nast Years, 1923-1937", Nowy Jork, International Center of Photography, 16 stycznia - 3 maja 2009.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Ur. 1969. Reperterka, fotografka, była korespondentka Tygodnika w USA. Autorka książki „Nowy Jork. Od Mannahaty do Ground Zero” (2013). Od 2014 mieszka w Tokio. Prowadzi dziennik japoński na stronie magdarittenhouse.com. Instagram: @magdarittenhouse.

Artykuł pochodzi z numeru TP 10/2009