Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Na pewno „Epokowy projekt” nijak się ma do obrazu Kuby malowanego tak chętnie przez dzisiejsze kino. Filmowcy lubują się w pokazywaniu malowniczej biedy i resztek przedrewolucyjnego splendoru, nade wszystko zaś próbują uwieść widza gorącym klimatem i zmysłowymi rytmami dzisiejszej Hawany. W filmie młodego kubańskiego reżysera Carlosa M. Quinteli nie poczujemy się tak swojsko, jak w „Buena Vista Social Club”. Przede wszystkim zdjęcia kręcono daleko od stolicy, w południowej prowincji Cienfuegos, gdzie w 1983 r. na mocy porozumienia ze Związkiem Radzieckim rozpoczęto budowę pierwszej w tym rejonie świata elektrowni atomowej. Miała rozświetlić całą wyspę.
Rzecz dzieje się w miasteczku wybudowanym na potrzeby inwestycji, zaludnionym ongiś przez kubańskich pracowników i radzieckich specjalistów. Dekadę później rozpad ZSRR spowodował przerwanie priorytetowego dla rządu „projektu stulecia”. Pozostało po nim widmowe osiedle zamieszkałe przez sieroty po rewolucji, ofiary komunistycznej gigantomanii. W takim domu z betonu, podzielonym na obskurne klitki, z balkonem wychodzącym na reaktor jądrowy, mieszkają dziadek Otto, jego syn Rafael i wnuk Leo. Fikcyjna historia trzech pokoleń Kubańczyków przeplatana fragmentami archiwalnych kronik propagandowych i autentycznych materiałów zakładowej stacji Tele Nuclear układa się w coś na kształt filmowego eseju o postkomunistycznej nostalgii i wykorzenieniu. Staje się podzwonnym dla dawnej Kuby – latającej w kosmos, zdobywającej olimpijskie medale i obchodzącej hucznie swój Dzień Kobiet.
Dzień dzisiejszy mieszkańców Elektro-Nuklearnego Miasta oglądamy przez pryzmat mężczyzn symbolicznie wykastrowanych – czy może raczej „wycastrowanych” – wraz z upadkiem wielkiej elektrowni i wielkiego mitu. Seksualna frustracja i wzajemna przemoc przybierają tu postać obscenicznej samczej rywalizacji. Nawet wspominany z rozrzewnieniem zimnowojenny wyścig zbrojeń porównuje się do męskiego współzawodnictwa w wielkości przyrodzenia.
Dbający o fizyczną krzepę dziadek Otto reprezentuje pokolenie ojców założycieli komunistycznej Kuby, a zarazem latynoską kulturę macho w swojej najmniej apetycznej postaci.
Jego syn Rafael był niegdyś „radioaktywnym inżynierem”, szkolonym w ZSRR, indoktrynowanym, ale z czasem też skorumpowanym przez system. Najmłodszy z nich, Leo, wytatuowany supersamiec, nie czuje żadnego związku z „epokowym projektem” i miota się pomiędzy potrzebą bliskości a twardzielstwem. Wszyscy trzej dopiero uczą się wzajemnej miłości i jedynie Rafael próbuje stworzyć zdrową relację z kobietą. Kiedy ta podczas seksu prosi go, by mówił do niej po rosyjsku, nie jest to jedyna perwersja odsyłająca do świetlanej przeszłości. Ulubionym miejscem zabaw bohaterów okazuje się puste wnętrze radzieckiego reaktora, w którym – jak mówią – czują się bezpiecznie niczym Jonasz w brzuchu wieloryba. Nie sposób uciec od skojarzeń z matczynym łonem.
Na przekór beznadziei, powszechnemu rozpadowi i epidemii gorączki denga nasilającej sanitarne kontrole, Quintela próbuje uatrakcyjnić obraz miejsca przeklętego, a zarazem ocieplić wizerunek kubańskich rozczarowanych. Ciężką atmosferę, budowaną między innymi przez czarno-białe zdjęcia współczesnej Kuby, rozbraja to ironią i poczuciem humoru, to znów wzruszającym motywem rybki hodowanej przez dziadka. Ten chroniony z uporem kawałek życia ma zapewne symbolizować resztki człowieczeństwa ocalałe na postnuklearnym śmietnisku.
Jedna z najlepszych scen filmu, utrzymana w paradokumentalnej konwencji, pokazuje beznamiętne twarze pasażerów promu: oto niegdysiejszy inżynier, to dawna nauczycielka rosyjskiego, a to radziecka diwa operowa. Wszyscy tutaj kiedyś byli kimś. Sfatygowany kalendarz wiszący w mieszkaniu bohaterów ciągle wskazuje rok 1983.
Jednakże „Epokowy projekt”, podobnie jak wielkie przedsięwzięcie kubańskiej gospodarki sprzed 30 lat, pada ofiarą własnych przeszacowanych ambicji.
Poszarpana archiwaliami tkanka fabularna z trudem daje się pozszywać w interesującą całość. W wywiadach reżyser wspomina o trudnościach podczas kręcenia filmu na Kubie: mimo zgody władz w każdej chwili produkcja mogła zostać zawieszona, przerwy w dostawie prądu czy wody również mogły sparaliżować pracę na planie. Przy hojnym wsparciu zagranicznych koproducentów film został ukończony. Zdobył nagrody na festiwalu w Rotterdamie i na wrocławskich Nowych Horyzontach. Nie jest to jednak projekt epokowy, raczej propozycja bardzo niszowa. Dostajemy
odręczny, a więc nieco koślawy zapis stanu ducha dzisiejszych Kubańczyków – odartych z resztek iluzji, nabuzowanych złą energią, wychylonych w niejasną przyszłość. ©
EPOKOWY PROJEKT (La obra del siglo) – reż. Carlos M. Quintela. Prod. Argentyna/Kuba/Szwajcaria/Niemcy 2015. Dystryb. Stowarzyszenie Nowe Horyzonty. W kinach od 15 kwietnia.