Pocztówki ze skansenu

Jest na Kubie miejsce, gdzie zrealizowano ideę równości. To sieć lodziarni Coppelia: tu każdego stać na odrobinę szczęścia dla dzieci. A co poza tym dzieje się na wyspie, której dyktator właśnie umarł?

04.12.2016

Czyta się kilka minut

Ulica w Hawanie, 23 listopada 2016 r. / Fot. Alvaro Fuente / NURPHOTO / GETTY IMAGES
Ulica w Hawanie, 23 listopada 2016 r. / Fot. Alvaro Fuente / NURPHOTO / GETTY IMAGES

W Hawanie jest fasada i są kulisy. Przybysz najpierw zobaczy fasadę. A czasem, jeśli nie ma ochoty wejść dalej, tylko fasadę.

Tutaj, w odrestaurowanych okolicach barokowej katedry św. Krzysztofa – jednej z najstarszych świątyń chrześcijańskich obu Ameryk – przy eleganckich stolikach, okrytych koronkowymi obrusami, siedzą dziś głównie Kanadyjczycy i Niemcy. W oczekiwaniu na posiłek sączą zimne mojito i próbują palić cygara, kupione chwilę wcześniej w słynnej manufakturze Cohiba.
Z głośników rozbrzmiewa tu rozsławiona na całym świecie kubańska pieśń o wieśniaczce z Guantanamo. Uliczni sprzedawcy oferują wymianę banknotów o nominale trzy peso z podobizną Che Guevary. Kubanki z mocnym makijażem, przebrane w narodowe stroje, zapraszają do wspólnego zdjęcia.

Stara Hawana wygląda tutaj dokładnie tak, jak prezentują ją foldery biur podróży. Jest czysta i zamożna – taka, jaką chcą ją widzieć turyści.

Prawdziwi habaneros

Kilka ulic dalej życie wygląda zupełnie inaczej. Jakbyśmy cofnęli się o kilkadziesiąt lat. Wyremontowane pałace i kamienice ustępują miejsca zaniedbanej, choć nadal pięknej zabudowie. Odpadające tynki i popadające w ruinę podwórza straszą obskurnością. Chodniki są nierówne, dziury w drogach – powstałe w wyniku naprawiania instalacji – nie do końca zasypane.

Zamiast restauracji mamy tu okna, gdzie wydaje się jedzenie przygotowywane bezpośrednio w mieszkaniach. Najbardziej popularną przekąską jest pizza, wypiekana w piecu przypominającym beczkę. Apteki wyglądają jak europejskie muzea farmacji. Sklepy, w których można kupić towary na kartki, są puste. A jeśli akurat coś w nich się pojawia, wybór nie przekracza kilkunastu produktów. Olej palmowy sprzedawany jest na litry, prosto z 280-litrowych beczek. Ryż i mąkę odmierza się na dużych żeliwnych wagach.

Jakby temu na przekór, na progach domów całymi dniami przesiadują radośni, zdający nie przejmować się zbytnio swoim losem habaneros, mieszkańcy stolicy. Ich uśmiechnięte twarze nie pasują do smutnego otoczenia. Od rana popijają rum, palą tanie cygara i grają w domino, słuchając popularnego ostatnio w całej Ameryce Łacińskiej hitu Daddiego Yankee „Shaky Shaky”.

Wielu z nich nie ma stałej pracy. Bardziej zaradni prowadzą niewielkie przydomowe interesy. W swoich mieszkaniach bądź bezpośrednio na ulicy naprawiają rowery, czyszczą buty, strzygą sąsiadów. Dzieci bawią się, biegają, nie zważając na przejeżdżające ulicami stare amerykańskie bądź sowieckie auta i motory – często tak przebudowane, iż ciężko określić ich markę.

Ale Hawana może zaskoczyć już na lotnisku. Centralny port lotniczy, nazwany imieniem José Martiego – największego poety i pisarza kubańskiego, przywódcy ruchu niepodległościowego – przytłacza. Nie rozmachem czy wielkością, lecz zaduchem i chaosem. Klimatyzacja jest niewydolna, w powietrzu czuć woń piwnicy. Trzy samoloty lądujące w podobnym czasie totalnie paraliżują ruch w budynku. W końcu, po czterech godzinach czekania w kolejkach do odprawy paszportowej, do wydania bagażu, do kontroli celnej i do wymiany waluty, można wyjść na przedmieścia.

Już nie wrogowie

Za to jadąc do centrum Hawany, można poczuć się dostojnie. Ogromna czarna wołga, tzw. „czajka”, z 1976 r., może pomieścić nawet dziewięć osób.

Mimo upływu czasu, wnętrze tego dzieła sowieckiej myśli technicznej nadal robi wrażenie. Jeden rząd tylnych siedzeń składa się w elegancki stolik, pod którym kiedyś znajdował się barek. Samochód nie stracił na wytworności, choć wiele jego części, w tym silnik, pochodzi z innych pojazdów, choć żaden z zegarów nie działa, nie ma też pasów bezpieczeństwa ani zagłówków.

Limuzyna jest jednym z dziesięciu identycznych aut, które trafiły na wyspę jako dar Moskwy dla Komunistycznej Partii Kuby. Przez wiele lat służyły do przewozu dygnitarzy, później zostały wycofane z użytku i sprzedane.

Dziś akurat ten egzemplarz służy jako taksówka. Jej dumnym posiadaczem jest Carlos.

– Teraz jesteśmy przyjaciółmi! – odpowiada z uśmiechem, zapytany o flagi kubańską i amerykańską, umieszczone w proporczyku przyczepionym do przedniej szyby. Po czym dodaje: – My, zwykli ludzie, nigdy nic nie mieliśmy do Amerykanów, całe zło między naszymi narodami to polityka.

Trudne relacje między Waszyngtonem a Hawaną są jedną z przyczyn obecnego katastrofalnego stanu gospodarki Kuby. Utrzymywane do dziś embargo handlowe, wprowadzone w 1960 r. na znak protestu Amerykanów przeciw reżimowi Fidela Castro, następnie zerwanie stosunków dyplomatycznych i nieudany desant kubańskich emigrantów w Zatoce Świń, doprowadziły do zacieśnienia kontaktów Hawany z ZSRR.

Socjalistyczny model gospodarki stał się jedynym obowiązującym. Centralne planowanie, charakteryzujące się niską wydajnością, w połączeniu z brakiem możliwości normalnego eksportu i importu, wprowadziły gospodarkę w permanentny kryzys. A sytuacja uległa drastycznemu pogorszeniu w 1991 r. Upadek Związku Sowieckiego – największego odbiorcy cukru i dostawcy ropy, a także większości technologii – wywołał jeszcze większe zubożenie, niedobór żywności i konieczność wprowadzenia systemu kartek.

Portrety w aptekach

Dziś Kuba nie sprawia wrażenia budzącej grozę dyktatury, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Choć taką była przecież dla tych wszystkich, którzy odważyli się wystąpić przeciw reżimowi zmarłego właśnie dyktatora – tego Fidela Castro, który najpierw rządził sam przez niemal pół wieku, dławiąc wszelki opór, a potem oddał rządy swemu bratu Raulowi.

Za to kult jednostki jest nadal wszechobecny. Fidel z Raulem, z których ten drugi teraz samodzielnie już sprawuje władzę – spoglądają z plakatów. Są nawet we wszystkich aptekach i prawie w każdym sklepie. Wizerunki Che Guevary – argentyńskiego towarzysza broni Fidela, który w jego imieniu usiłował „eksportować” komunizm do krajów Ameryki Łacińskiej, aż zginął w 1967 r. na terenie Boliwii – są obecne nawet na szybach samochodów i dachowych zbiornikach z wodą.

Wprawdzie symbolika władzy nie zawładnęła przestrzenią publiczną w takim stopniu, jak np. w Turkmenistanie czy Kazachstanie – gdzie prócz wszechobecnych wizerunków prezydentów, ich imieniem nazywa się większość nowych inwestycji. Również monumentalne mauzoleum Guevary w Santa Clara nie do końca przypomina miejsca spoczynku wodzów komunistycznych. Rzeźbiarski kompleks, wznoszony przez pół miliona ochotników, jest co prawda ogromny. Argentyńczyk, który stał się ikoną ruchów lewicowych, zwany na wyspie po prostu Che, nie został zabalsamowany jak Lenin czy Ho Chi Minh. Poświęcono mu skromną tablicę, wmurowaną w ścianę wśród 29 pochówków towarzyszy broni, którzy zginęli razem z nim. Wyróżnia ją jedynie czerwony cień, uformowany w kształt pięcioramiennej gwiazdy, padający na płytę nagrobną.

Gdzie kończy się więc fasada, a zaczynają kulisy? Na kubańskich ulicach nie wyczuwa się strachu przed aparatem władzy. Ludzie wydają się pozytywnie nastawieni do życia – jakby szukanie szczęścia w rozmaitych prywatnych „niszach” ich zadowalało. Czy też może z takim życiem są pogodzeni? Bo rozmawiając z przygodnie napotkanymi ludźmi nie dowiesz się przecież, czy wynika to z faktu, iż mieszkają w krainie wiecznego lata i polityką starają się nie przejmować, czy też reżim na tyle złagodniał, że żyje się im łatwiej.

Coca-cola is back

W ostatnich kilkunastu latach wyspa w istocie przeszła transformację – z państwa totalitarnego w autorytarne. Niby niewiele, ale jednak.

Od czasu objęcia rządów przez Raula Castro zliberalizowano podejście do wielu kwestii, zwłaszcza gospodarczych. Największą zmianą było zezwolenie obywatelom na legalne pozyskiwanie dodatkowego dochodu z zakładanych małych przedsiębiorstw.
Pracownicy zatrudnieni w sektorze publicznym zarabiają tu maksymalnie równowartość 200 zł. Dlatego wynajmowanie swoich domów turystom (system casa particular), prowadzenie barów bądź praca jako taksówkarz stają się coraz bardziej popularnymi formami zarobku.

Bo goście z zagranicy płacą w walucie wymienialnej (to tzw. peso convertible), którą można wydać np. na hiszpańskie kosmetyki bądź niemiecką elektronikę w dobrze zaopatrzonych sklepach sieci Panamerica – to odpowiednik legendarnych Peweksów i Balton w komunistycznej PRL. Niedawno w asortymencie tej sieci pojawiła się nawet coca-cola. Wcześniej Kubańczycy musieli zadowolić się jej podrabianą wersją. Na ulicach widać natomiast coraz więcej nowych aut, najczęściej importowanych z Chin.

– Dotąd takich możliwości u nas nie było. Raul stwierdził, że Kuba musi się zmienić – tak mówi Alejandro, 50-letni inżynier z Trynidad de Cuba. – U nas nie opłaca się pracować dla państwa. Jako inżynier w instytucie mogę zarobić maksymalnie równowartość 30 euro. Kiedyś budowaliśmy z Polakami cukrownie, były dobre pieniądze, nie to, co teraz. Jeżdżąc taksówką mam pięć razy więcej. Czysty socjalizm nie jest dobrym rozwiązaniem. Podobnie zresztą jak kapitalizm – dodaje po chwili. – Dlatego trzeba powybierać z dwóch systemów to, co najlepsze, i zbudować nowy porządek – przekonuje.

Alejandro wskazuje na przejeżdżającego polskiego fiata 126, zwanego tu polaquito. – One też się wam psują tak często? – pyta. Gdy słyszy, że w Warszawie maluchy już niemal nie jeżdżą, uderza ręką w obitą skajem kierownicę swego chevroleta z 1958 r.: – Jeszcze trochę i też wymienię na nowy! Choć turystom moje auto się podoba.

Jak Belkis zmieniła zdanie

Trzy duże plakaty rewolucjonistów – Fidela Castro, Che Guevary i Camila Cien- fuegosa – wiszą na ścianach dużej i wysokiej jadalni. Zdradzają szczere poparcie właścicielki domu dla reżimu. Belkis mieszka wraz z synem i 10-miesięczną wnuczką. Jest lekarką, anestezjologiem, a dorabia wynajmując turystom dwa pokoje.

Opowiada, że urodziła się w 1958 r. w zamożnej rodzinie krawców. Rewolucja braci Castro wchodziła wtedy w kluczową fazę. – Kapitalistyczną Kubę znam jedynie z opisów babci, która prowadziła niedużą manufakturę – wspomina. – Po rewolucji straciliśmy cały majątek. Babcia do końca życia wypowiadała się źle o Fidelu. Jako młoda dziewczyna podzielałam jej poglądy. Dopiero po studiach zmieniłam zdanie. Bo Castro zrobił dla tego kraju naprawdę bardzo wiele. Spójrz na nasze szpitale, na szkoły! Przed rewolucją tego nie było – przekonuje Belkis, widząc niedowierzanie na twarzy przybysza. – Na przykład gdy byłam na misji w Haiti, to zobaczyłam, jak moja ojczyzna mogłaby wyglądać, gdyby nie El Comandante! – szuka argumentów.
Kubański system opieki zdrowotnej jest uznawany za pewne osiągnięcie – przynajmniej w porównaniu z ówczesnym południowoamerykańskim otoczeniem. W niektórych dziedzinach, jak długość życia czy zapobieganie umieralności noworodków, Kuba ma faktycznie dobre wskaźniki.

Medycyna była zresztą przez wiele lat narzędziem dyplomacji Fidela Castro i jednym ze źródeł dochodu Kuby. Kładziono nacisk na kształcenie jak największej liczby lekarzy. Dziś na 11-milionowej wyspie w służbie zdrowia pracuje 350 tys. osób. Hawana jest światowym liderem w niesieniu pomocy medycznej w krajach Trzeciego Świata. Lekarze są wysyłani na misje w rejony konfliktów i epidemii.

Kierując natomiast medyków do bogatszych krajów, Kuba pozyskuje fundusze na badania medyczne i rozwój farmacji. W 2005 r., po przejściu przez południowe stany USA huraganu Katrina, Castro zaoferował Waszyngtonowi bezpłatną pomoc w postaci 1600 lekarzy. Administracja prezydenta George’a W. Busha z gestu tego jednak nie skorzystała.

Lody dla każdego

W biednym, 15-tysięcznym Caibarién, położonym nad Zatoką Buena Vista, dzień zbliża się ku końcowi. Temperatura przyjemnie spada do dwudziestu kilku stopni. Mieszkańcy wychodzą z domów po poobiedniej drzemce, czytają popularny dziennik „Granmę” albo rozstawiają bezpośrednio na ulicy stoliki do domino.Znów zaczynają jeździć kilkuosobowe rowerowe taxi, z których rozbrzmiewają latynoskie hity.

A oto i ona, Coppelia – słynna sieć kubańskich lodziarni. Lody, obok rumu, to jedne z niewielu specjałów, które turysta zapamięta z wyspy. Kubańska kuchnia bowiem za najlepszą nie uchodzi.

Pomysłodawcą budowy sieci lodziarni był sam Fidel Castro w 1966 r. Nazwał ją na cześć bohaterki ulubionego baletu swojej sekretarki, Celii Sanchez. Ideą miało być rozpowszechnienie konsumpcji lodów wśród społeczeństwa. Wcześniej były deserem zarezerwowanym wyłącznie dla najbogatszych Kubańczyków.

Dzisiaj za pucharek lodów trzeba zapłacić nadal niewiele – pięć peso kubańskich, równowartość złotówki. Wszystkie stoliki w lodziarni zajęte. Dzieci niecierpliwie wyczekują swoich deserów, dumne matki wpatrzone są w swoje pociechy. Uśmiechnięte kelnerki niestrudzenie zmywają podłogę, wciąż brudzoną przez dzieci.

Można odnieść wrażenie, że przynajmniej w tym miejscu, gdzie każdego Kubańczyka stać na zafundowanie dzieciom odrobiny przyjemności, idea socjalizmu w pewnym sensie się sprawdza.

Zamiatacze deszczu

Lodziarnia Coppelia jest w każdym kubańskim mieście. Podobnie jak sklep Panamerica i fast food Rapido – kubańska imitacja McDonalda.

Jest jeszcze jedna budowla, bez której nie tylko żadne kubańskie miasto, ale nawet wioska nie mogą istnieć. Jest nią pomnik José Martiego. Twórczość tego pisarza miała decydujący wpływ na poglądy braci Castro, dlatego został wybrany przez reżim na naczelnego bohatera narodowego.

Podróżując po Kubie, można odnieść wrażenie, że Marti ma tu więcej pomników niż Lenin w ZSRR. Na przykład w Duchu Świętym (tak z hiszpańskiego można przetłumaczyć nazwę miasta Sancti Spiritus – stolicy prowincji o tej samej nazwie) pisarz spogląda z pomnika postawionego na głównym placu.

Starówka tego jednego z najstarszych kubańskich miast tonie w deszczu. Sancti Spiritus nie ma większych atrakcji, dlatego dociera tu niewielu turystów. Można odnieść wrażenie, że mieszkańcy Hawany czy Trynidadu są zmęczeni zagranicznymi gośćmi i traktują ich wyłącznie jako źródło dochodu.

Tymczasem tutaj, w Sancti Spiritus, sprzedawca biletów na wieczorne przedstawienie jest gotów pozostawić swoje biurko i z radością zaprezentować gościowi wnętrze teatru. Sprzedawczyni w sklepie, gdzie obowiązuje reglamentacja, nie zawaha się sprzedać przybyszowi paczkę cygar i regionalne piwo.

Wieczorem ludzie w jednakowych strojach zbierają miotłami wodę, która z drogi nie spłynęła do studzienek. Osoby „zamiatające deszcz” spotkać można zresztą także w innych kubańskich miastach. Czyżby to było wdrażaniem zasady, że państwo każdemu powinno zapewnić pracę?

Lokalny obrońca czuwa

Rewolucja wciąż trwa – powtarzał El Comendante. Dzisiaj Fidela Castro już nie ma. Ale jego brat-dyktator (czy może już „tylko” autokrata?) oraz jedyna partia rządząca nadal poczuwają się do nieustannego przypominania narodowi słów: „Komunizm albo śmierć! Socjalizm pozostanie jedyną nadzieją na pokój i przetrwanie naszego gatunku. Ojczyzna albo śmierć. Zwyciężymy!”. Takie i podobne cytaty, głównie z wypowiedzi Fidela oraz Che, wciąż są powszechnie drukowane na banerach i stawiane przy drogach.

Kubańczycy wypisują też hasła propagandowe na ścianach swoich domów. W sierpniu, przed 90. urodzinami Fidela, wielu w ten sposób składało życzenia urodzinowe przywódcy.

Tylko czy robili tak z rzeczywistej potrzeby serca? Czy też po to, aby zaskarbić sobie przychylność tzw. „lokalnego obrońcy rewolucji”? Takim eufemistycznym określeniem nazywany jest przedstawiciel władzy na najniższym szczeblu. To osoba działająca społecznie, której zadaniem jest „ochrona dziedzictwa rewolucji” w lokalnym obszarze: w kamienicy, na ulicy, w zakładzie pracy.

A więc, ile było w tych deklaracjach urodzinowych autentyczności? Ile jest jej dzisiaj, gdy w świat idą zdjęcia Kubańczyków ostentacyjnie opłakujących śmierć dyktatora? Tego gość z zewnątrz już się nie dowie. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 50/2016