Ostatnia wyspa

„Epicentrum”, dokument Huberta Saupera, pokazuje, czym jest kolonizowanie wyobraźni: kto opowiada nam historie, ten ma władzę.

01.02.2021

Czyta się kilka minut

Kadr z filmu „Epicentrum” / MATERIAŁY PRASOWE
Kadr z filmu „Epicentrum” / MATERIAŁY PRASOWE

„Jesteś wnuczką Hitlera?” – pyta kubański chłopiec Oonę Chaplin zaraz po seansie filmu „Dyktator”. Aktorka prowadzi w Hawanie warsztaty artystyczne dla dzieciaków, ucząc ich, prócz tańca flamenco, wcielania się w różne postacie i oddzielania życia od fikcji. Łatwo nie jest, bo Kubańczycy, nie tylko ci najmłodsi, zdają się czuć wyśmienicie w swojej zrujnowanej utopii. Aczkolwiek – co także pokazuje dokument „Epicentrum” – potrafią być bardzo wyczuleni na manipulację, kiedy przychodzi ona z zewnątrz.

Austriacki filmowiec Hubert Sauper, znany ze świetnych filmów dokumentalnych o neokolonialnej Afryce („Koszmar Darwina”, „Jesteśmy waszymi przyjaciółmi”), współczesną Kubę portretuje meandrycznymi ruchami kamery. Nie wystarcza mu obraz roztańczonej wyspy szczęśliwej z „Buena Vista Social Club” (1999) Wima Wendersa czy odbite w pojedynczych losach obrazy upadku i trwania, jak w „Ojczyźnie albo śmierci” (2011) Witalija Manskiego. Zaczyna przewrotnie, bo nie od rzeczywistości, lecz od kina, by na przykładzie „ostatniego kraju komunistycznego” pokazać, że wynaleziony ponad sto lat temu kinematograf stał się dla Kubańczyków czymś więcej niż maszyną snów. Bardziej niż gdziekolwiek indziej okazał się maszyną władzy, a nawet machiną wojenną.

Oto w 1898 r. w hawańskim porcie dochodzi do eksplozji i zatonięcia amerykańskiego okrętu USS Maine. Amerykanie natychmiast o tym kręcą – w podwójnym znaczeniu tego słowa. Siła filmowej iluzji jest tak wielka, że zaczyna działać niczym gorący fake news, stając się pretekstem do wojny z Hiszpanami i przejęcia kontroli nad wyspą. „To ściema!” – wołają dziś młodzi kubańscy widzowie, oglądając nieme, czarno-białe kadry, zainscenizowane w jakimś basenie. Dla nich nawet „wielki skok w dziejach ludzkości”, transmitowany w 1969 r. na cały świat, waży tyle, co „Podróż na Księżyc” Georgesa Mélièsa, klasyk kina science fiction. I nic dziwnego: gdy dorośli bohaterowie Saupera żartują o amerykańskiej kolonizacji srebrnego globu, „aby uczynić go znowu wielkim”, dobrze pamiętają, że pierwszym miejscem za granicą, gdzie Amerykanie triumfalnie zatknęli swoją flagę, była Kuba właśnie. A konkretnie znane nam skądinąd Guantanamo.

„Epicentrum”, najlepszy dokument zagraniczny ubiegłorocznego festiwalu Sundance, pokazuje zatem, czym jest kolonizowanie wyobraźni: kto opowiada nam historie, ten ma władzę. Mali bohaterowie uczą się, jak oszukuje ich kino, a równocześnie sami uczestniczą w wielkim oszustwie: spontanicznie śpiewają przed kamerą rewolucyjne pieśni, recytują definicje imperializmu, licytują się, kto zna lepiej kubańską konstytucję.

Ale reżyser i operator filmu w jednej osobie idzie w swych obserwacjach znacznie dalej. Jakby mimochodem zanurza się w zniszczoną Hawanę, która czy to w karaibskim słońcu, czy nocą w kiepskim świetle latarni, zawsze wygląda malowniczo. Nie interesuje go rola turysty z obiektywem wycelowanym w egzotykę i lokalne kurioza. Dzięki temu, że wchodzi z mieszkańcami miasta w bliskie, serdeczne relacje, zamiast uprawiać pornografię nędzy – problematyzuje ją. Pokazuje, jak w turystycznym raju miejscowi traktowani są niczym ludzkie zoo, jak psioczą na USA, a jednocześnie marzą o Disneylandzie, jak łatwo bogatemu seksturyście kupić sobie kubańskie dziecko.

A to właśnie mała Leonelis, rezolutna prymuska, która marzy, by zostać aktorką serialową, służy Sauperowi za główną przewodniczkę po Hawanie. Dwuznaczność niektórych scen z dziećmi została zresztą wpisana w ten częściowo autotematyczny film. Sauper demaskuje bowiem siebie jako filmowca polującego na atrakcje. Próbuje także odwracać role, dając swoim bohaterom okazję do bycia przez chwilę rozwydrzonymi turystami.

Jesteśmy w kraju, gdzie luksusowe pióro kosztuje tyle co sto pielęgniarskich pensji, gdzie gringo ciągle jest bogiem i wszystkiemu winien imperializm. Lecz już pierwsze minuty filmu upewniły nas, że „Epicentrum” to nie pocztówka z krainy absurdu, po której jeździć będziemy uroczo zdezelowanym pastelowym chevroletem, odwiedzając pamiętające dawny splendor hotele i upadłe rafinerie cukru używanego ongiś do produkcji coca-coli. Owszem, i takich wycieczek u Saupera nie brakuje, będzie też wyprawa w mafijną przeszłość Kuby z maleńkim akcentem polskim. Najważniejszy jednakże okazuje się eseistyczny wymiar filmu.

Reżyser patrzy na Kubę z perspektywy zgoła kosmicznej, niczym Werner Herzog prowadzi zza kadru rozpoetyzowany wywód, wplata w ścieżkę dźwiękową fragmenty Mozarta i Scarlattiego, sypie cytatami z filmowych staroci. Poprzez intertekstualne zapętlenia próbuje wskazać na różnice między „kłamstwem”, które niesie w sobie wyzwalającą prawdę (na czym ufundowane zostały narracyjne formy sztuki, w tym również kino), a kłamstwem, które jest cynicznym praniem mózgu, zamykającym obywateli w mentalnym matriksie. Chwilami rzec by się chciało, że szalejąca w wolnym świecie dezinformacja i spiskowe teorie mają podobny wpływ na naszą zbiorową psyche. Bohaterowie „Epicentrum” wskazują zresztą, i poniekąd słusznie, na paradoksy naszej zachodniej wolności słowa. Aczkolwiek lepiej byłoby zapytać o tę kwestię bardziej zainteresowanych: miejscowego dziennikarza, nauczyciela historii czy artystę.

Jedno rzuca się w oczy: Kubańczycy z filmu Saupera wydają się dużo od nas szczęśliwsi. Albowiem poza wszystkim mamy do czynienia z dokumentem o ludziach, którzy uwierzyli, że żyją w raju. W tle sporo się dzieje: wyspę odwiedza prezydent Obama, umiera Fidel Castro, nowy prezydent USA stawia mur imigrantom z Ameryki Łacińskiej, jednak tu wiatr większych zmian jeszcze nie dotarł. Choć przecież wiadomo, że są one nieuchronne – niechże tylko internet się uwolni i przyspieszy.

Tymczasem z wypowiedzi bohaterów przebija niezgoda na bycie kasynem, skansenem czy zamtuzem. I lęk, że mogliby na powrót stać się tanią montownią dla wielkich koncernów. Na świecie trwa właśnie odliczanie, kiedy wraz z globalizacją pryśnie mit Kuby biednej, ale sexy. Sauper swoim filmem próbuje uratować nie tyle ów mit, co ogromną siłę witalną żyjących tam ludzi, którym na różne sposoby zawsze ktoś odbierał podmiotowość. ©

EPICENTRUM (Epicentro) – reż. Hubert Sauper. Prod. Austria/Francja 2020. Dostępny na platformie vod.mdag.pl.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 6/2021