Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Mój przyjaciel D.F. przez całe życie pisał o wojnach na Kaukazie i o korupcji w milicji. W.W. Putin nie lubił go za to i robił wszystko, by D.F. miał czas przemyśleć swe marne życie. Najlepiej myśli się na bezrobociu. Pustość w okolicach brzucha – co dowiedziono naukowo – sprzyja elastyczności w okolicach kręgosłupa.
Martwiłem się o D.F., aż pewnego dnia otrzymałem na e-mail list: „Drogi przyjacielu, u mnie lepiej. Znalazł się straceniec, który odważył się mnie zatrudnić. Z tym że zatrudnił w tabloidzie. Jest mi tu dobrze, choć wiele się muszę nauczyć. Wasia, mój nowy naczelny, kazał mi napisać tekst.
Otóż w szwajcarskim samolocie wybuchł największy na świecie biust. Należał on do naszej piękności Ireny F. Biust ten ma numer J! Słownie „Jot” – co podkreślam, gdyż wiem, że Twoja europejska wyobraźnia ledwie do D dosięga. Sprawdziłem fakty. I wszystko wydało mi się wielce podejrzane. Efektami mojego śledztwa podzieliłem się z naczelnym:
– Wiesz, Wasia, Irena wcale nie ma największego biustu na świecie. Zaś implanty nie powinny wybuchać w powietrzu. Nie jestem pewny, czy Ira nie chce zwyczajnie naciągnąć Szwajcarów na pieniądze. Ta sprawa śmierdzi!
– Ty jesteś debil?
– Dima – odpowiedziałem.
– Kto cię pytał, czy coś śmierdzi? Tekst miał być o tym, że Szwajcarzy skrzywdzili Irenę, właścicielkę największego biustu na świecie! Tekst patriotyczny, bo my, Rosjanie, jesteśmy zawsze pierwsi na świecie. Miał też się pojawić element ludzkiej tragedii.
– Ale ten biust... – protestowałem.
– Nie rozumiesz, Dmitriju, współczesnych mediów – westchnął Wasia. – To nie są żarty, jak z korupcją w milicji. Gdy chodzi o biust rozmiaru J, zaczyna się inna rozmowa.
Tym sposobem wydrukowałem krótką notatkę prasową na temat Ireny, za którą obiecano mi honorarium. Poszła pod tytułem: »Wybuchowe cycki«. Naczelny był zadowolony, ale następnego dnia posłał mnie (»Skoro wszystko ci śmierdzi«) na wysypisko. Nie pożałowałem. Okazało się, że wysypisko należy do znanego oligarchy, kolegi Putina jeszcze z czasów Petersburga…
Zresztą napiszę Ci jutro.
Ściskam dłoń –
Dima
PS. Napiszę w późniejszym terminie. Właśnie mnie wylali, ale tytuł dałem przebojowy. Za »Wybuchowe cycki« Wasia poklepał mnie po plecach i dał odprawę!”.
Współczułem Dimie. Nie gniewałem się nawet za stwierdzenie, że moja europejska wyobraźnia sięga ledwie do D. Współczucie nie powstrzymało mnie przed tym, by podkraść tytuł. Zrobiłem to z przyczyn cynicznych: rozumiem współczesne media i chcę, by moje felietony rzucały się w oczy. Nie wstydzę się. W końcu nie ja pierwszy stosuję niski chwyt dla wysokiej popularności.
Gogol np. pomysł na „Martwe dusze” rąbnął Puszkinowi. Liczył na szybki strzał i wysoki nakład. Chciał napisać powieść satyryczną o podłożu kryminalnym. Zaczynał pisać w Petersburgu i szło jak po maśle. Informował nawet Puszkina, że „powieść zapowiada się na bardzo zabawną”. Ale nie poszło tak łatwo. Gogol chciał być solidny. Pisał wiosną, latem i jesienią. Nie przerwał nawet wtedy, gdy okazało się, że sylwester stoi za progiem. Zmieniały się pory roku, zmieniały się kraje. Powieść ukończył po wielu latach w Rzymie – gdzie było mu ciepło i przyjemnie. Nie był to już lekki kryminałek. Paskudne charaktery zamieszkujące zakątki imperium były niby zabawnie przerysowane, ale i przerażająco realne. Nikt nie lubi, gdy się go portretuje zbyt dokładnie – widać wtedy nie tylko krostę na nosie, ale też ciemną stronę duszy.
Gogol nie zrozumiał „ówczesnych mediów”. Nikt czegoś takiego nie oczekiwał. Wszyscy przestali więc Mikołaja Wasilewicza lubić. Wylewali na niego pomyje, a on nikł w oczach i pisał coraz mniej. W końcu, u kresu życia, w przypływie desperacji spalił w kominku wszystkie niepublikowane dzieła, które wpadły mu w ręce. Było to zdarzenie tragiczne, ale nie powstrzymało cynicznych naśladowców, którzy dla kariery zrobią wszystko.
Pisarz Michaił Afanasjewicz Bułhakow znał Gogola na pamięć. Młodość spędził przy kijowskiej ulicy Andrijewskij Uzwis, a tu akurat Gogol lubił stać oparty o balustradę cerkwi św. Andrzeja i podziwiać panoramę leżącej nad Dnieprem dzielnicy Padół. Tu też zapadł na katar, co opisał w opowiadaniu „Nos”. Po latach Bułhakow – z braku innych pomysłów – rozkaże bohaterowi swojej najbardziej cytowanej książki palić w piecu brulionami zapisanymi powieścią o Poncjuszu Piłacie. Potem zaś do ostatniej stronicy będzie udowadniał, że jeśli ma się po swojej stronie miłość, to palenie rękopisów jest procesem odwracalnym. Każdy wie, że „rękopisy nie płoną” – mimo że spadkobiercy Gogola mają w tej sprawie inne zdanie.
Słyszę ostatnio zewsząd narzekania, że wszystko idzie w złym kierunku. Porządni ludzie zmieniają się w potwory. Schwyceni w pułapki frankowych kredytów, stosują brutalne metody, o których kiedyś nawet nie śnili. Ich dusze stają się martwe, a to, co napisali, palić ich będzie żywym ogniem po latach. Dobre sobie: to wszystko już było! ©℗