Wybór Michasia. Opowieść o chłopcu ocalonym z Zagłady

„Wiesz, że cię kochamy, i że nasz dom jest twoim domem. Ale jesteś Żydem. Idź do swoich, należysz do nich” – powiedziała Helena Stachowicz chwilę przed tym, gdy serce pękło jej na kawałki.
z Bene Berak (Izrael)

22.01.2023

Czyta się kilka minut

Michael Urich ze zdjęciem z młodości. Bene Berak, Izrael, 17 stycznia 2023 r. / ANNA MAJEWSKA
Michael Urich ze zdjęciem z młodości. Bene Berak, Izrael, 17 stycznia 2023 r. / ANNA MAJEWSKA

Dzień Michaela Uricha zaczyna się zwyczajnie: poranna toaleta, śniadanie, modlitwa i nauka Talmudu. Potem zakupy, drobne porządki w pustym mieszkaniu pełnym pamiątek. Krótki spacer hałaśliwymi uliczkami miasta Bene Berak do biura, w którym przez kilka godzin będzie przyjmował wizyty podobnych do niego, udzielając im wskazówek najlepiej, jak potrafi. Czasem wyjdzie do jakiejś szkoły albo instytucji i będzie opowiadał, przeżywając na nowo to, co spotkało go 80 lat temu.

Potem wróci do pustego mieszkania, wciąż pełen emocji. Wypowie na głos: „Hej, Siri, zadzwoń do mojego syna”. Choć w tej chwili mógłby też: „Siri, jak to możliwe, że przeżyłem? Czemu sześć milionów? Co z mamą, z tatą? Hej, Siri, słyszysz mnie?”. „Nie znalazłam odpowiedzi na to pytanie” – mogłaby odpowiedzieć metalicznym głosem. Przyjąłby to z pokorą.


PRZECZYTAJ TAKŻE:
ŻYDOWSKIE DZIEDZICTWO KULTUROWE – SIŁA LOKALNOŚCII WSPÓLNEJ HISTORII >>>>


Bo Michael – 89-letni dziś rabin, jako dziecko wychowany w Warszawie i ocalały z Holokaustu – Boga już o to nie pyta. Zaufał Mu bezgranicznie.

– Nie bardzo rozumiem, czemu się tak dziwią. Ci świeccy, którzy w kółko zadają pytanie: po co zostałem rabinem, po co się modlę, skoro Bóg pozwolił na takie cierpienie? Wierzący raczej takich pytań nie zadają – stwierdza, gdy rozmawiamy w jego mieszkaniu w Bene Berak, mieście sąsiadującym z Tel Awiwem, znanym ze swojej ultraortodoksyjnej i chasydzkiej ludności.

– Ja im na to mówię: jest zupełnie odwrotnie, niż sądzicie. Skoro przeżyłem mimo Zagłady i osierocenia, to znaczy, że jest Ktoś, kto o mnie zadbał. Żebym tu dziś był, robił, co robię, tak, jak obiecałem moim rodzicom. Kwestia sześciu milionów jest dla mnie trudna. Na to pytanie nie mam odpowiedzi, choć zadaję je sobie od ósmego roku życia. Wiem jedno: ten, co to przeżył, ma misję do spełnienia. Mam prawie 90 lat, a to, co dziś robię, daje mi trzecie życie – mówi. I zaczyna opowieść o tym, jak dostał to drugie.

Dom otwarty

„Michael Urich, ul. Szustera 19, Warszawa, Żyd, urodzony w Tarnopolu 9 sierpnia 1934 r., syn Barucha-Bernarda i Malki-Malwiny Urich, wnuk Szlomo i Hanny Urichów ze Lwowa oraz Moszego i Fanny Wilnerów z Tarnopola” – napisała mama na karteczce, którą wszyła w podszewkę dziecięcego płaszczyka.

„Miała rude włosy, brązowe oczy i piegi. Była młodsza od mojego ojca o cztery lata i niższa o głowę. Pamiętam ją jako wykształconą, bystrą i mądrą kobietę, elegancko ubraną z dobrze dobranym kapeluszem, który zawsze zakładała wychodząc z domu” – napisze potem Urich we wspomnieniach.

Absolwentka tarnopolskiego gimnazjum, dostała się na wydział farmacji Uniwersytetu Lwowskiego. Łamiąc przyjęte zasady, wyszła za mąż dopiero po ukończeniu studiów. Dziadek od strony ojca, Szlomo Zalman – ortodoksyjny i otwarty jednocześnie – handlował we Lwowie nowoczesnymi wówczas maszynami do pisania. W domu używał telefonu, a syna posłał na studia, by został inżynierem. W postępowym żydowskim domu Urichów mówiono po polsku, ale z szacunkiem dla tradycji – rodzice używali hebrajskich imion, modlili się, przestrzegali szabatu.

Do Warszawy przeprowadzili się z Tarnopola, gdy Michael – zwany pieszczotliwie Michasiem – miał dwa i pół roku. Pamięta eleganckie mieszkanie na Mokotowie, niedzielne wizyty rodziców u polskich przyjaciół, ładne ubranka, które zakładała mu mama, i święta u ukochanych dziadków we Lwowie. „Ciepło, jakim rodzice otaczali mnie w dzieciństwie aż do czasu przymusowego rozstania, jest dla mnie do dziś egzystencjalnym fundamentem” – napisze. Wybuch wojny w 1939 r., kilka tygodni po jego piątych urodzinach, przerwał tę sielankę.

Pożegnanie

Prześladowania Żydów sprawiły, że mimo swego statusu rodzina szybko zaczęła odczuwać głód. W październiku 1940 r. Urichowie przymusowo przenieśli się do getta. Jego bramy zamknięto, a pozwolenie matki na pracę poza jego murami cofnięto. „Dużo płakałem. Chociaż miałem tylko sześć lat, moi rodzice rozmawiali ze mną, jakbym był dorosły. Wyjaśniali mi sytuację, dosadnie i bez ogródek, ucząc mnie wytrwałości i sposobu znalezienia w sobie siły” – pisze Urich.


PRZECZYTAJ TAKŻE:
Gdy jego uczniowie zaczęli klaskać, gestapowcy nie mogli ich uciszyć. Oto opowieść o francuskim księdzu, który w swej szkole ukrywał żydowskie dzieci >>>>


Przywykł do widoku umierających na chodnikach ludzi. – Interesowało mnie jedno: przeżyć i zjeść – mówi dziś. To głód sprawił, że dołączył do dzieci wymykających się tunelami pod murami getta, by przynieść ze strony aryjskiej coś do jedzenia. Pomocą rodzinie służył też polski przyjaciel Czesław Nowak, tramwajarz codziennie przejeżdżający przez getto, który dostarczał im jedzenie, a potem pomógł zaplanować ucieczkę. Rozmawiali o tym już w lipcu 1942 r., gdy zaczęły się masowe deportacje z Umschlagplatzu do Treblinki.

Kilka tygodni później, podczas przygotowań do ucieczki, Malka-Malwina nagle zniknęła. Chłopcu zawalił się świat. Ojciec nie czekał – w wydostaniu się z getta pomógł im Nowak, wywożąc ich w nocy poza mur. Ściągnąwszy opaskę z gwiazdą Dawida, ojciec zaprowadził chłopca do zaprzyjaźnionej Heleny Stachowicz, która mieszkała wraz z mężem Janem i synem Ryszardem przy ul. Lechickiej 30.

„W słabym świetle żarówki dostrzegłem kobietę średniego wzrostu, około czterdziestki, o jasnych włosach i przyjemnym wyglądzie. Gdy tylko drzwi się zamknęły, przytuliła mnie i czule pocałowała. Jej szare oczy wyrażały współczucie, a szeroki uśmiech był szczery i przyjazny” – pisał po latach. Ojciec podał Helenie kopertę z oszczędzonymi pieniędzmi, uściskał syna i wyznał mu, że zamierza dołączyć do grupy partyzantów. „Jeśli coś mi się stanie, pamiętaj, kim jesteś, i działaj dla dobra świata i narodu żydowskiego” – zapamiętał słowa ojca. Nigdy już go nie zobaczył.

Dym nad gettem

„Od razu zdałem sobie sprawę z tego, że Helena Stachowicz ma złote serce. Jestem pewien, że pieniądze, które otrzymała od mojego ojca, przeznaczyła jedynie na pokrycie wydatków na jedzenie, ubrania, gry i książki. Przez cały ten czas niczego mi nie brakowało nawet po tym, jak pieniądze się skończyły, a mój ojciec dalej nie wracał. Od pierwszej chwili, gdy wszedłem do jej domu, nie zadawała mi żadnych pytań ani nie komentowała niczego. Byliśmy razem prawie trzy lata i nigdy nie dostrzegłem w niej żadnego zwątpienia. Jan i Ryszard też zaakceptowali mnie jako członka rodziny. Jednak czułem się tam obcy, szczególnie na początku” – pisze Michael.

Mimo to szybko się odnalazł w nowej tożsamości. Stał się polskim chłopcem, przykładnym uczniem, katolikiem w niedzielę chodzącym z rodziną do kościoła, zjadającym wszystko, co Helena postawi na stole, z wieprzowiną włącznie. Był ostrożny: po mieście chodził wyłącznie z Heleną lub kolegami z klasy.

Wiosną 1943 r. dowiedział się o likwidacji getta. Pamięta dym nad dawną Dzielnicą Północną. Represje zaczęły się nasilać, a rozmowy w domu Stachowiczów coraz bardziej przypominały rozmowy rodziców w getcie. Latem 1944 r. Niemcy przeprowadzili deportacje ludności polskiej. Rodzina Stachowiczów z Michasiem trafiła do Buchenwaldu.

Wielki gest

Stachowiczów rozdzielono: Jana i Ryszarda zapędzono do obozu dla mężczyzn, a Helenę i dziewięcioletniego Michasia do mniejszego obozu. Helenę wysyłano do pracy w fabryce części samolotowych pod Buchenwaldem, skąd przynosiła chłopcu dodatkowe kawałki chleba. W Buchenwaldzie spędzili dziewięć miesięcy. Jan stracił tam życie.

„11 kwietnia 1945 roku na kilka godzin przed przybyciem żołnierzy amerykańskich do Buchenwaldu większość esesmanów i armii niemieckiej uciekła z obozu. Nagle wszystkie bramy się otworzyły. (…) Wojna się zakończyła, mówiłem sobie. Jednak moje serce było pozbawione uczuć, a głowa myśli. Poza jedną: co włożyć do ust”.

Niemal natychmiast po wyzwoleniu w obozie zjawili się przedstawiciele żydowskich organizacji. Wiedzieli, że żydowskie dzieci mogą się tu znajdować wraz z ratującymi je rodzinami polskimi, rosyjskimi, czechosłowackimi i innymi, które trafiły do Buchenwaldu.


PRZECZYTAJ TAKŻE:
Prawie 80 lat leżały w depozycie – najpierw obozowym, potem archiwalnym. Właśnie wróciły do rodziny ich właściciela, więźnia Auschwitz >>>>


Helena biła się z myślami. W końcu poszła do jednego z rabinów i powiedziała, że jest z nią żydowskie dziecko. Potem wróciła do baraku i przytuliła chłopca. „Michaś, wiesz, że cię kochamy, i że nasz dom jest twoim domem. Ale jesteś Żydem, myślę, że nie powinieneś wracać do Polski, tylko dołączyć do swojego narodu. Myślę, że będzie ci tam lepiej” – wspomina jej słowa Urich.

„Można powiedzieć, że to ona zadecydowała o mojej przyszłości i że dzięki niej zostałem uratowany podwójnie: fizycznie i duchowo. Gdyby się tak nie zachowała, być może kontynuowałbym swoje życie jako katolicki Polak, jak tysiące żydowskich dzieci ukrywanych przez rodziców we wspólnotach religijnych i u rodzin katolickich, które po wojnie pozostały katolikami” – napisał po latach. „Wykonała wielki gest (…) Nie mam pojęcia, czy złożyła ojcu jakąś obietnicę; z jednej strony mogła rzeczywiście obiecać, że przywróci mnie judaizmowi – a pobożny katolik czuje się zobowiązany do dotrzymania przysięgi – ale z drugiej strony, zgodnie ze swoim credo powinna była wychować mnie na katolika, którym i tak po części już byłem. Dlatego uważam, że jej działania były wyrazem szczerej matczynej miłości, będącej w stanie przeważyć nad jej osobistymi pragnieniami”.

Na pytanie rabina o jego imię, chłopiec wyciągnął z podszewki płaszczyka poplamiony papier, zapisany ręką mamy. Pożegnanie z Heleną w bloku nr 66 obozu w Buchenwaldzie było dla obojga bolesne. Długo trwali przytuleni, Michasiem targały emocje: wrócić do kochającego polskiego domu czy wypełnić obietnicę złożoną ojcu? „Będę cierpiała bez ciebie. Jeśli chcesz z nami wrócić, będę bardzo szczęśliwa. To ty musisz zdecydować – mówiła Helena”.

„Idź do swoich. Należysz do nich” – powiedziała w końcu stanowczo i go ucałowała. Michaś podał rękę rabinowi i poszli. Swojej polskiej mamy już więcej nie spotkał.

Za wszelką cenę

– To była ciężka decyzja. Kochałem ją. Nie miałem już żadnej innej osoby, której mógłbym to powiedzieć. Nie przyszło mi do głowy, by zapytać ją wtedy, dlaczego to dla mnie zrobiła: ocaliła, pokochała, a potem pozwoliła iść w swoją stronę, choć sama miała tylko jedno dziecko, a w obozie straciła męża. W domu Heleny spotkało mnie wyłącznie dobro. Poświęciła mi mnóstwo uwagi i troszczyła się tak samo jak o własnego syna. Nie robiło dla niej żadnej różnicy, że jestem Żydem. Również ze strony syna nigdy nie wyczułem jakiejś zazdrości, pomagał jej opiekować się mną, był dla mnie starszym bratem – opowiada Michael Urich. – Rodzina Stachowiczów była bardzo religijna. To byli szlachetni ludzie. Zrobili to, co należało wówczas zrobić.

Po wyjeździe z Polski Michael szukał ze Stachowiczami kontaktu. Przez 10 lat, aż do śmierci Heleny, korespondował z Ryszardem. Dziś jest w stałym kontakcie z Zofią Stachowicz, żoną Ryszarda, która mieszka w Warszawie.

Jego staraniem w 2004 r. Helena Stachowicz otrzymała pośmiertnie tytuł Sprawiedliwej wśród Narodów Świata. Dyplom instytutu Yad Vashem odebrała w Warszawie z rąk Szewacha Weissa jej synowa. W Jerozolimie posadzono drzewo i opatrzono je tabliczką.

Co się działo w sercu dziecka z religijnego żydowskiego domu, które z dnia na dzień musiało stać się przykładnym katolikiem? – Rodzice powiedzieli mi: pamiętaj, że jesteś Żydem, i jeśli przeżyjesz, czyń dla Żydów dobro. Zrozumiałem też, że jedynym wyjściem w tej sytuacji jest milczenie. Stanie się częścią większości i przeżycie za wszelką cenę. Zepchnięcie świadomości pochodzenia w sam kąt serca. Moja wiara, też tam upchnięta, wróciła na swoje miejsce dopiero wtedy, gdy już było mi wolno – mówi dzisiaj Urich.

Powrót do korzeni

Na czas rekonwalescencji grupę kilkuset dzieci żydowskich z Buchenwaldu przyjęła Szwajcaria. Leczono ich rany fizyczne i psychiczne. Na miejscu pojawili się przedstawiciele organizacji żydowskich. Było dla nich ważne, by przywrócić dzieciom ich tożsamość. Jeszcze w Buchenwaldzie przypominano dzieciom zasady judaizmu. W Szwajcarii przyjęło to bardziej zorganizowany wymiar: dzieci przydzielano do konkretnych ruchów, co miało im pomóc w powrocie do nauk wyniesionych z domu, a ruchom – w liczebnym wzroście, tak ważnym dla rodzącego się państwa żydowskiego.

Michael zapragnął wrócić do religijnych korzeni. Dołączył do chłopców z ruchu Poalej Agudat Israel, ortodoksyjnego ruchu robotniczego, i przez rok uczył się Tory. W czerwcu 1946 r., po otrzymaniu certyfikatów (brytyjskich zezwoleń na przyjazd do Erec Israel), statek z Michaelem na pokładzie dopłynął do Hajfy.

Trafił do miasta Bene Berak. Był tam dom dziecka dla dzieci ocalałych z Zagłady. Edukację religijno-ortodoksyjną zapewniała mu szkoła Talmud Tora. Po jej ukończeniu pragnął nadal pogłębiać wiedzę – zdecydował się kontynuować naukę w znanej w ortodoksyjnym świecie jesziwie Ponevez.

„W momencie przejścia w dorosłość poczułem, że mam misję do wykonania. Zgodnie z pożegnalną mową mojego ojca pragnąłem pomagać innym. Uznawałem to za rolę rabina, który potrafił odpowiednio doradzić na poziomie osobistym, prawnym, jak i religijnym. Udzielał pomocy nie ze względu na swoją rolę, ale na posiadaną wiedzę i szerokie kompetencje”. Tak oto Michael postanowił zostać rabinem.

W wieku 22 lat poznał przyszłą żonę, Szoszanę. Dzień ślubu w jego pamięci: „Dla mnie spełniło się marzenie: tworzyłem rodzinę z kobietą, którą kochałem, jednak przez cały wieczór towarzyszył mi smutek: szczególnie pod chupą, kiedy stałem sam [bez rodziny – red.], a moim jedynym świadkiem był Bóg”. Dziś mają troje dzieci i ośmioro wnucząt. Niemal wszyscy są religijni.

Po ślubie Michael kontynuował studia i odbył służbę wojskową. Nadal szukał ocalałych członków rodziny. W Niemczech udało mu się odnaleźć jedną osobę: brata ojca.

Do Niemców czuł głęboką niechęć. Był zdeterminowany, by uzyskać wszelkie możliwe reparacje od tych, którzy zostawili go na świecie samego.

Starość ocalonego

W 1952 r. Izrael podpisał z zachodnimi Niemcami umowę dotyczącą odszkodowania: przewidywała przekazanie państwu żydowskiemu do 1965 r. trzech miliardów marek, element rekompensaty za Zagładę. Michael zaczął zagłębiać się w przepisy dotyczące zasiłków, w spory sądowe i wkrótce świetnie się w tym orientował. Mijały lata. Zauważył, że zagmatwane przepisy uniemożliwiają coraz starszym już ocalałym docieranie do funduszy. Wyszło też na jaw, że wielu z nich żyje w ciężkich warunkach, a izraelskie instytucje, zamiast upraszczać przepisy, komplikują je. Michael był też świadkiem nieuczciwych praktyk adwokatów.

Dlatego w 2000 r. zainicjował w swoim mieście powstanie Centrum Informacji dla Ocalałych z Holokaustu, które do dziś pomaga im w procedurach odszkodowawczych, a także w sprawach codziennych. Pracuje tam kilka razy w tygodniu jako wolontariusz.

Kim jest dziś ocalały z Zagłady? Michael: – Ma przynajmniej 80 lat. Nie słyszy dobrze, słabo widzi, nie rozumie przepisów, nie wie, do czego ma prawo, nie tylko w Izraelu czy w Niemczech, ale i w innych krajach. Każda z tych osób jest w kiepskiej sytuacji finansowej. A przecież zaczynali tu życie bez żadnych „pleców”. Przyjeżdżali z niczym, bez rodzin, które w razie czego mogłyby ich poratować. To nie jest sytuacja, że mama i tata nie żyją i zostawili mieszkanie. Ocalali muszą liczyć na państwo. Dzieci? W drogim Izraelu dzieciom trzeba pomagać, a nie oczekiwać od nich pomocy. Tymczasem izraelskie instytucje kierują się zasadą: jeśli o czymś nie wiesz, to znaczy, że ci nie przysługuje. Obliczają jakieś procenty od poniesionych strat. Doradzałem w tej sprawie w Knesecie i powiedziałem im: przestańcie na nas oszczędzać! Iluż nas zostało? Ile jeszcze pożyjemy? Za kilka lat już nas przecież nie będzie – mówiąc to, nie umie powstrzymać emocji.

W 2002 r. dostąpił zaszczytu: zapalił jedną z sześciu pochodni podczas Dnia Pamięci o Zagładzie. Mogą to zrobić ci, którzy przeżyli, i wybrane osoby o szczególnych zasługach dla kraju. Ale to wyróżnienie – jak i fakt, że ofiary Zagłady otaczane są w Izraelu szczególnym szacunkiem – nie przekłada się na ich status materialny.


PRZECZYTAJ TAKŻE:
DZIŚ WYBÓR ZAWODU RYBAKA JEST CIEKAWOSTKĄ. KIEDYŚ BYŁ NAJWIĘKSZĄ SZANSĄ >>>>


Kontrola nad snami

Regularnie odwiedza szkoły i instytucje, by złożyć świadectwo. Ma świadomość upływającego czasu, dlatego spieszy się, by dzielić się swoją historią. Boi się, że za kilka lat, gdy takich jak on zabraknie, młodzi zapomną, że była Zagłada, że niektórzy przeżyli i godnie kontynuowali swoje życie. Spotkania z młodymi, podczas których wychodzi na jaw ich niewiedza, napawają go smutkiem.

Dość już się w życiu namilczał. Także wtedy, w pierwszych miesiącach pobytu w Erec Israel. – Jak tu przyjechaliśmy, śmiały się z nas dzieci urodzone na miejscu. Żeśmy pozwolili na to, żeby nas mordowano. Dlatego przestaliśmy o tym opowiadać. Aż do procesu Eichmanna w 1961 r., gdy społeczeństwo zrozumiało, czym była Zagłada – mówi dziś.

Gdy jego dzieci podrosły, zdecydował się spisać wspomnienia. Zatytułował je „Szklanka do połowy pełna. Wspomnienia ocalałego z Szoa”. Tekst przetłumaczono z hebrajskiego na niemiecki, angielski i włoski. Polskie tłumaczenie czeka na wydawcę.

„Wciąż śnię o Buchenwaldzie – pisze w nich. – Śnię, że chcą mnie schwytać, i że nie mam co jeść (…). Śnię zresztą nie tylko o obozie. (…) Nawet dzisiaj poświęcam się pracy i staram się usunąć wspomnienia, nie mam jednak kontroli nad snami”. ©

 

W tekście wykorzystałam fragmenty wspomnień Michaela Uricha w tłumaczeniu Filipa Gabryszewskiego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Ur. w 1987 r. w Krakowie. Dziennikarka, stała współpracowniczka „Tygodnika Powszechnego” z Izraela, redaktorka naczelna polskojęzycznego kwartalnika społeczno-kulturalnego w Izraelu „Kalejdoskop”. Autorka książki „Polanim. Z Polski do Izraela”, współautorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 5/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Wybór Michasia