Łobuz z Krowodrzy

Prawie 80 lat leżały w depozycie – najpierw obozowym, potem archiwalnym. Właśnie wróciły do rodziny ich właściciela, więźnia Auschwitz.

14.11.2022

Czyta się kilka minut

Zegarek omega przekazany odnalezionemu krewnemu Stanisława Króla, więźnia Auschwitz. Kraków, 3 listopada 2022 r. / ROBERT STELMACH / MATERIAŁY PRASOWE AROLSON ARCHIVES
Zegarek omega przekazany odnalezionemu krewnemu Stanisława Króla, więźnia Auschwitz. Kraków, 3 listopada 2022 r. / ROBERT STELMACH / MATERIAŁY PRASOWE AROLSON ARCHIVES

Zachowanie: odpowiednie. Religia: bardzo dobry. Język polski, śpiew: dostateczny. Roboty (tj. zajęcia praktyczne): bardzo dobry. To fragment „zawiadomienia szkolnego” Stanisława Króla z roku 1924/25.

Sprzedana butelka. Jedna, druga, setna. Pierwsze pieniądze. Czy wystarczy na ramę? Kolejne butelki, stosy butelek. Z tego po kolei: manetka, siodełko, widelec, piasta. Korba, sztyca, opony. I tak dalej. Kawałek po kawałku. Byle do celu. Taki jest Staszek. Osiemnaście miesięcy później wjeżdża na podwórko przy ulicy Mazowieckiej w Krakowie skonstruowanym przez siebie rowerem.

Wypucowana kolarka lśni na zdjęciu zrobionym 12 października 1930 r. w Pieskowej Skale. Trzech młodzieniaszków pod krawatem, w sportowych garniturach i kaszkietach, pozuje na tle zamku i Maczugi Herkulesa. Stanisław ma wówczas 19 lat. Za dwa dni zda egzamin na czeladnika i dostanie świadectwo ukończenia nauki w rzemiośle. Zawód: ślusarz.

Ubiera się jak Humphrey Bogart. Wie, jak patrzeć w obiektyw. Wie, jaki kapelusz założyć i jak dobrać krawat. Czaruje uśmiechem. Pozuje na mecie zawodów kolarskich, na ławce w parku. Również z kobietami. Przyjaźni się z ludźmi z różnych środowisk.

Jest bardzo świadomy detali, które budują wizerunek. Gdyby go zapytać, która jest godzina, wyjąłby z kieszeni srebrną omegę na łańcuszku.

„Grzecznemu Stasiowi...”, „na pamiętkę mile spędzonych chwil”. Takie dedykacje wpisują mu na odwrocie portretowych fotografii zauroczone nim krakowskie panny. „Stasiowi – łobuzowi – na pamiątkę, Jaśka”.

To jedno z ostatnich zachowanych zdjęć Stacha.

Obóz

8 października 1940 r.: pociąg do obozu koncentracyjnego i zagłady Auschwitz. Numer obozowy: 5912.

Rok 1944: transport do obozu koncentracyjnego Neuengamme w Hamburgu.

Kwiecień 1945 r.: kilka dni w pociągu towarowym z „ewakuowanego” obozu Neuengamme do Lubeki.

Jego omega „podróżuje” w kopercie jako depozyt. Podobnie rzeczy osobiste zabrane innym więźniom – i dokładnie opisane w chwili zarejestrowania w obozie. Gdy więźniowie są przenoszeni do innych miejsc prześladowań, ich rzeczy osobiste jadą za nimi, choć w zgoła innych warunkach niż ludzie, sprowadzeni do poziomu kilku liczb.

Podróż na odcinku 80 kilometrów z Neuengamme do Lubeki, która dziś zajęłaby maksymalnie dwie godziny, trwa kilka dni. Ludzi pozbawionych jedzenia i picia przy życiu trzyma nadzieja, że lada dzień wyzwolą ich alianci.

W porcie więźniowie zostają załadowani na holowniki, którymi powinni dostać się na pokład liniowca SS „Cap Arcona”. Tego, na którym w 1942 r. w porcie w Gdyni kręcono film „Titanic”. Dowództwo jednostki odmawia jednak przyjęcia zawszonych i chorych na tyfus więźniów – wnętrza są zbyt luksusowe. Przychodzi rozkaz Reichsführera-SS Heinricha Himmlera i nie ma już wątpliwości: filmowy „Titanic” ma przyjąć niechcianych pasażerów.

Pojemność 27,5 tony, 196 metrów długości i prawie 26 metrów szerokości. Jeden z więźniów, który razem ze Stanisławem trafił na „Cap Arconę” – Jan Karcz – przepisał te dane z urzędowej niemieckiej książki marynarskiej. Na statku umieszczono też dokumenty z obozu Neuengamme.

Statek znajduje się w odległości około siedmiu kilometrów od brzegu, ale wielu czekających na wyzwolenie tego nie wie. Zostali stłoczeni na najniższych nieoświetlonych pokładach. Pełne napięcia oczekiwanie – wyzwolenie wydaje się bliskie.

Bałtyk

Jest 28 kwietnia 1945 r. „Obserwujemy z okien kabin niezwykły ruch na morzu dziesiątek łodzi podwodnych i mniejszych jednostek morskich niemieckich, które w niespokojnym manewrze dają nam odczuć o niezdecydowaniu. W szeregi więźniów zaczyna się wkradać niepokój, gdyż więźniowie znają dobrze swoich katów” – zezna Jan Karcz w 1946 r. przed Główną Komisją Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce.

30 kwietnia 1945 r. część więźniów zostaje przeniesionych z „Cap Arcony” na zakotwiczony w pobliżu statek „Athen”. Wśród nich jest Karcz. Na znajdującym się około 800 metrów od „Cap Arcony” frachtowcu „Thielbek” jest jeszcze około 3 tysięcy więźniów. Łącznie blisko 7 tysięcy ludzi, którzy przeżyli „ewakuację” obozu Neuengamme, marsz śmierci z obozu Fürstengrube w Wesołej koło Mysłowic, transport i głodowy pobyt na morzu.

Alianci ostrzegają i stawiają ultimatum. Do 3 maja do godziny 14 wszystkie te statki mają zawinąć do portu. Jedynie kapitan „Athen” reaguje, wywiesza białą flagę i zawraca, ratując tym życie więźniom. Dwie pozostałe jednostki zwlekają. Zostają zbombardowane. Brytyjczycy myślą, że na statkach ukrywają się Niemcy.

„Cap Arcona” płonie, kładzie się na lewy bok i tonie, wciągając za sobą tych, którzy wskoczyli do morza i nie mieli czasu, by odpłynąć. Na pokładzie statku lub gdzieś za burtą w lodowatym Bałtyku jest Stanisław Król. Część więźniów, tych zdrowszych i silniejszych, próbuje płynąć do brzegu. Udaje się to nielicznym – tym, którzy mają wiecej siły lub znajdą coś, czego mogą się złapać. Na lądzie czekają esesmani. Strzelają do wychodzących z wody.

Zegarek Staszka jest wtedy w suchej kopercie. Wraz z innymi depozytami zostanie ukryty w kręgielni pubu w Lunden. Około 150 kilometrów w linii prostej na zachód od miejsca, w którym wskutek tragicznej pomyłki aliantów zginie 34-letni Stanisław i ponad 6 tysięcy innych więźniów.

Z punktu widzenia przegrywającej wojnę III Rzeszy zatopienie przez wojska brytyjskie statków ze świadkami i ofiarami nazistowskich zbrodni – oraz z dokumentami stanowiącymi dowody – jest wymarzonym scenariuszem.

Depozyt

Rok 1963. Do Międzynarodowej Służby Poszukiwań w Bad Arolsen trafia zbiór rzeczy zabranych więźniom w obozach koncentracyjnych, odnaleziony po wojnie w pubie w Lunden.

To 4,7 tys. kopert z rodzinnymi zdjęciami, różańcami, zegarkami, biżuterią, listami. Ostatnimi przedmiotami, jakie mieli w kieszeniach spodni, torebkach czy na sobie ludzie, których postanowiono odrzeć z godności, pozbawiając ich wolności oraz tożsamości.

Wiele z tych rzeczy uda się zwrócić prawowitym właścicielom na przestrzeni kolejnych lat. Pozostałe będą czekać. Między innymi na Elżbietę Pasternak i kilku uczniów z I Liceum Ogólnokształcącego im. księdza Józefa Konarskiego w Oświęcimiu.

Poszukiwania

Jest czerwiec 2022 r. Elżbieta ogląda wystawę #StolenMemory w Państwowym Muzeum Auschwitz-Birkenau, a na niej plakat z krótką historią Stanisława Króla i zdjęciem jego zegarka. Postanawia, że go odnajdzie.

On był związany z Krakowem, a ona dobrze zna miasto z czasu, gdy studiowała tam germanistykę. O wsparcie w poszukiwaniach prosi administratora strony Moja Krowodrza na Facebooku. W poszukiwania włączają się Marcin Grega i Mateusz Zimny.

W apelu o pomoc, opublikowanym w mediach społecznościowych, jest informacja, że w wykazie domów mieszkańców Krowodrzy – w księdze adresowej Krakowa z 1932 r. – pod adresem ul. Mazowiecka 136 widnieje właścicielka Maria Królowa, później Sulikowska. Jej grób znajduje się na cmentarzu Rakowickim. Razem z nią spoczywa pierwszy mąż Jan i Maria Kassatti, prawdopodobnie córka. Tyle wiadomo z końcem lipca.

30 lipca 2022 r. „Szanowny Panie, dzisiaj na profilu FB Moja Krowodrza znalazłem informację, której treść załączam poniżej. Zbieżność nazwiska – tak rzadkiego – Pana i zmarłej Zofii być może nie jest przypadkowa. Gdyby umiał Pan pomóc w rzeczonej sprawie, proszę o kontakt. Z wyrazami szacunku, Mateusz Zimny”.

Ten mail zastaje Tadeusza Kassattiego – pianistę, kompozytora – na Filipinach, gdzie mieszka od 10 lat. Odpisuje: „Odpowiadam krótko, bo emocje plączą mi myśli, a i warunki utrudniają pisanie. A oto parę faktów: jestem synem Zofii Kassatti, córki Marii Sulikowskiej. Fakty dotyczące mego wuja, Stanisława, są mi znane z opowieści matki. Posiadam parę dokumentów. Tadeusz Kassatti”.

Sprawdzone

Wśród dokumentów, o których pisze Kassatti, jest nieznana dotąd korespondencja Stanisława Króla z matką. Pożółkłe obozowe karty zapisane starannym pismem niemieckiego urzędnika.

Nie da się jej odczytywać bez świadomości zasad, jakie panowały w Auschwitz. Więzień mógł miesięcznie otrzymać i wysłać po dwa listy lub kartki do rodziny. Listy mogły się składać z trzydziestu linijek, a karty – z dziesięciu. Zabronione było wykorzystywanie zdjęć. Przesyłki pieniężne były dozwolone. Można było też wysyłać gazety, o ile zamawiano je przez placówkę pocztową Auschwitz. Zabronione było kategorycznie wysyłanie paczek, gdyż próbowano rodzinom wmówić, że więźniowie mogą na terenie obozu wszystko kupić, np. piwo czy papierosy. Nie można było też prosić o zwolnienie z aresztu. Odwiedziny więźniów w obozie były zakazane.

Jeśli spełniono te zasady, niemiecka administracja przybijała stempel „geprüft” (sprawdzone).

Przez to korespondencje więźniów z bliskimi opierają się na szablonowych informacjach, z których wyłania się fałszywy obraz obozowej rzeczywistości. Wielu więźniów zapewnia o dobrym samopoczuciu, pyta o zdrowie członków rodziny, przekazuje pozdrowienia. Jak Stach, numer 5712. System działa tak, by prawda o tym, czego doświadcza, nie wyszła na jaw.

Listy

Listy są pisane w języku niemieckim. Staszek w każdym wypytuje o rodzinę, zawsze ciepło pozdrawia Zosię, ukochaną siostrę. Braci czasem też, ale rzadziej. Często wymienia Julka – wspólnika. Dopytuje, czy Julek przynosi pieniądze. Przesyła porady związane z prowadzeniem firmy. Wypytuje też o Marysię Galasównę z Mikołajskiej 12, czy czasem przychodzi w odwiedziny. Wspomina o kantynie, jaka funkcjonuje w obozie, i o tym, że można tam kupić wszystko – tytoń i piwo również. Można uwierzyć, że w Auschwitz jest przyzwoicie, wręcz dobrze.

– Starałem się czytać te listy „między słowami”. W pierwszych pisze do matki „moja kochana matko” (meine liebe Mutter), ale potem, pod koniec, zwraca się do niej o wiele bardziej pieszczotliwie „moja kochana mamusiu”, „moja droga matuchno”, jakby szukał schronienia w jej opiekuńczych ramionach. Jakby chciał wrócić do swojego dzieciństwa – mówi dziś Tadeusz Kassatti.

Patrzymy na charakterystyczne potrójne zdjęcie z Auschwitz, w pasiaku. To spojrzenie zagubionego dziecka, które nie bardzo rozumie, co mu się przydarzyło.

„Mamo, minęło prawie pół roku, odkąd widzieliśmy się po raz ostatni. Ale myślami zawsze jestem z tobą” – pisze. To jedne z bardziej intymnych słów w cenzurowanej korespondencji z Auschwitz. I jeszcze: „Mam nadzieję, że dobry Bóg pozwoli nam spędzić następne święta razem”.

Gdy to pisze, jest styczeń 1943 r. Dwa miesiące później zostaje przeniesiony do obozu koncentracyjnego Neuengamme. Stamtąd do rodzinnego domu Stacha (o prostej bryle, do którego wchodzi się po schodkach przez dwuskrzydłowe drzwi) nie przyszedł już żaden list.

Odzyskany

Spotykamy się z Tadeuszem Kassattim w listopadzie 2022 r. Mówi tak: – Jeśli wspomnienia z upływem czasu bledną, to cóż powiedzieć o wspomnieniach wspomnień? Urodziłem się już po wojnie, a tragedię wuja Stacha znam jedynie z opowieści matki. Jasne, pamięć o tych wydarzeniach powinna trwać, tylko… Komu i kiedy o tym mówić? Nie widujemy się przecież z przyjaciółmi, by ciągle im opowiadać o tych smutnych sprawach… Tak więc cała ta tragedia stała się dla mnie odległym epizodem z historii rodziny.

– Mail Mateusza Zimnego dotyczący Stacha podziałał na mnie jak raca – wspomina Kassatti. – Narracja nagle zmieniła kierunek. To nie ja komuś zawierzałem losy wuja, lecz jakby cały internet i cały świat się o niego dopytywał! Miałem wrażenie olbrzymiej solidarności ze strony ludzi, którzy poświęcali mu swój czas i energię. Było to wspaniałe, nigdy dotąd niedoznane przeze mnie uczucie. Cała sprawa z momentu na moment odzyskała wyrazistość i aktualność. Później kontaktowały się ze mną kolejno Elżbieta Pasternak z Międzynarodowego Domu Spotkań Młodzieży w Oświęcimiu i Małgorzata Przybyła z Arolsen Archives.

I dalej: – Przetrząsając od nowa rodzinne archiwum w poszukiwaniu szczegółów, odnalazłem parę interesujących dokumentów, które, nawet nie będąc licznymi, pozwalają na ustalenie ciekawych faktów. Jak w jakimś śledztwie poszlakowym. Bardzo pomocny okazał się tutaj pan Marcin Grega i jego wyjątkowa wręcz znajomość historii dzielnicy Krowodrza.

– Zdecydowanie wuj Stach nie był przeciętnym człowiekiem – dodaje. – Szkoda, że nie było mi dane go poznać, ale i tak czuję, że odzyskałem bliskiego członka rodziny.

Spotkanie

Jest 3 listopada 2022 r., Kraków. Pudełko ze srebrną omegą trzyma Zofia Przeworska, dziś studentka judaistyki na UJ. Skany dokumentów z Arolsen Archives, na podstawie których można dość dokładnie odtworzyć ścieżkę prześladowań Stanisława, przekazuje Mateusz Mika – student historii, wcześniej, podobnie jak Zofia, uczeń oświęcimskiego liceum, które włączyło się w poszukiwanie rodzin.

Zegarek Staszka zatrzymał się na godzinie jedenastej trzydzieści dziewięć.

Tadeusz Kassatti chciał osobiście odebrać pamiątkę po wujku. Przyleciał z Filipin. Teraz starannie dobiera słowa, kreśląc portret człowieka, którego zna z opowieści matki, Zofii Kassatti.

Zofia wychowywała się w skromnej rodzinie. Ucząc się wieczorami, miała do dyspozycji lampkę numer pięć. Zawsze to podkreślała. Lampka numer pięć, czyli ta najsłabsza. Gdy dorośli kończyli swoją pracę, gaszono ją natychmiast, by oszczędzać naftę. Bieda piszczała, a jej brat Stachu chciał mieć rower. To tak, jakby marzył o rakiecie, by móc polecieć na Księżyc.

Tadeusz wyciąga z teczki kopie zdjęć z rodzinnego archiwum. Jest ich wiele. Żadna z fotografii nie jest zdjęciem studyjnym. Wszystkie wykonano w plenerze. Są bardzo naturalne. Na jednej stoi w rzędzie kilkanaście osób. Większość to kolarze w sportowych strojach. Wygląda to na finał wyścigu.

– Mam wrażenie – mówi Tadeusz – jakby Stachu poprzez przepaść 80 lat, które nas dzielą, przekazywał mi wraz z zegarkiem swój czas. Czas, którego nie mógł wykorzystać. I jakby mówił do mnie: teraz biegniesz ty! Jak w sztafecie rodzinnej. Daje mi to poczucie niesłychanej energii i optymizmu. Nie mogę wuja zawieść.

Tylko jedno spośród zdjęć nie pasuje do wizerunku ambitnego konstruktora, sportowca, eleganckiego młodzieńca z dzielnicy Krowodrza. To z Auschwitz.

Mój Stachu

Tadeusz Kassatti: – Jest takie powiedzenie, które w tej sytuacji uderza mnie podwójnie swoją prawdziwością: osoby nam bliskie żyją tak długo, jak długo istnieją w naszych sercach, umysłach. Jak długo się o nich mówi i myśli. Nasuwa mi się jednak w związku z tym powiedzeniem pytanie: jak mamy o tych ludziach myśleć?

– Chciałbym podkreślić mój szacunek do ich cierpienia, do tego, co przeszli. Myśl o tym napawa grozą i na pewno nie jestem tutaj wyjątkiem – dodaje. – Ale… Czy przypadkiem myśleć o nich tylko z punktu widzenia ich męczeństwa nie oznacza skazania ich na wieczne uwięzienie, na chodzenie w pasiakach do końca naszej jaźni? Wolę myśleć o moim Stachu, wyobrażając go sobie ubranego w elegancki garnitur, noszącego piękny krawat. Dla mnie zawsze pozostanie „łobuzem z Krowodrzy”. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 47/2022