Wspólna wanna

Rozmowa Czesława Miłosza i Tadeusza RóżewiczaRozmawiała Renata Gorczyńska

05.10.2011

Czyta się kilka minut

Renata Gorczyńska: Obaj Panowie przenieśli się do Krakowa w 1945 r. Owego roku pan Tadeusz rozpoczął studia na Uniwersytecie Jagiellońskim. Wtedy chyba nie obowiązywały egzaminy wstępne?

Tadeusz Różewicz: Po prostu wystarczyło się zapisać. Koleżanka mi poradziła: "Tadeusz, ja, Mietek Porębski i paru innych malarzy idziemy na historię sztuki. Daj sobie spokój z polonistyką". Bo Przyboś ? polonistyka, Jastrun ? polonistyka; robili to dla chleba, musieli czegoś się nauczyć, byli nauczycielami. Ja sobie myślę: uczyć się polskiego? Największe braki miałem z historii sztuki, z malarstwa, bo znałem jedynie trochę jednobarwnych reprodukcji. Przed wojną nie było takich pięknych albumów, przynajmniej do mnie nie docierały. I tak znalazłem się na historii sztuki, pierwszy rocznik powojenny. Wstęp do teorii poznania wykładał profesor Ingarden, historię filozofii ? profesor Tatarkiewicz, był Feliks Kopera, najstarszy profesor, jeszcze z czasów Franza Josepha, dalej profesor Bochnak, profesor Gąsiorowski ? wykładał archeologię klasyczną i równocześnie był dyrektorem Muzeum Czartoryskich, a najmłodszy z nich był Szabłowski...

Późniejszy dyrektor Zbiorów Wawelskich...

TR: Tak, dalej był profesor Wojsław Molé, to byli moi profesorowie z historii sztuki. Czy zrobiłem dyplom, czy jestem doktorantem, czy magistrem, tego pani nie powiem. Zostawmy coś jeszcze historii (śmiech). W każdym razie indeks mam, a w nim ? sześć podpisów Ingardena, z tego cztery za dużo. Kiedyś, w czasie wakacji letnich, przyszedłem z indeksem do niego do domu, na ulicę Batorego. Gospodyni otworzyła mi drzwi i pyta: "Co pan sobie życzy?", a ja mówię: "Proszę pani, ja przyniosłem indeks, czy by pan pro...?". "Pan profesor w łóżku jest!". Ja mówię: "To nie szkodzi, mnie chodzi tylko o podpis". I usłyszałem ryk Ingardena dochodzący z sypialni, wrzeszczał na mnie pewno. Ona mi w te pędy przyniosła indeks, gdzie on w sześciu miejscach podpisał się za dwóch profesorów.

I w ten sposób mam cenny autograf Ingardena. I Tatarkiewicza: "delevi, delevi", "odrzucony, odrzucony". Jak wyświetlali przeźrocza, to chodziłem na wykłady, bo bardzo lubiłem oglądać obrazki.

A gdzie Pan wtedy mieszkał?

TR: Przyboś coś mi załatwił na pierwsze dwa czy trzy tygodnie... Był wolny pokoik na pierwszym piętrze. Nad Przybosiem mieszkał Kazimierz Wyka, nad Wyką mieszkał Zbyszek Bieńkowski ? najwyżej. To było na ulicy Świętej Teresy, jak teraz się mówi. Przedtem było "Teresy" i "Plac Ducha", a nie "Plac Świętego Ducha". A Filipowicz mieszkał na Dzierżyńskiego, dawniej Lea. Jak PRL przestał istnieć, to drzwi uchylił, krzycząc przez schody: "Tadeusz, pisz z powrotem »na Lea!«". Tak się skończyły zmiany ulic w Krakowie. A potem zwolnił się po kimś pokoik na Krupniczej, w Domu Literatów. Tam mieszkało ze trzydzieści rodzin - od Kisiela począwszy, w oficynie. Nad Kisielem mieszkał Polewka z liczną rodziną. Najwyżej mieszkał Adam Włodek, uczeń Przybosia i antologista...

Czesław Miłosz: Mąż Szymborskiej przez pewien czas.

TR: Tak, mąż Wisławy... W każdym razie dostałem ten pokoik, a w sieni naprzeciwko mieszkała Antonina Brzozowska, wdowa po Stanisławie Brzozowskim...

Tak?

TR: ...mieliśmy wspólną wannę i ? niestety ? ubikację. Pani Antonina była już starszą panią, miała kaprysy, humory, byłem często wyganiany z łazienki. Mój kolega, któremu zaproponowałem kąpiel, musiał wyjść namydlony. Pani Antonina żyła bodaj do 1950 r., zabiegała przez wiele lat, żeby ją wypuścili do Florencji, chciała być pochowana obok męża, ale władze ? mimo że ona miała pod osiemdziesiątkę ? nie pozwoliły. Potem w tym pokoju zamieszkała jej córka Irenka, ukochane dziecko Stanisława Brzozowskiego, też już nie żyje. A obok Brzozowskiej mieszkały trzy Mortkowiczowe ? Janina, Hanka Mortkowicz-Olczakowa i Joasia, obecnie... Olczak-Ronikier. Taki był nasz korytarz.

Które piętro?

TR: Pierwsze. Nad nami...

Z widokiem?

TR: Ja miałem na śmietnik. Stąd moje...

No tak, oczywiście!

TR: ...estetyczne zainteresowania, ponieważ latem "Trybuną Ludu" zabijałem muchy, które nadlatywały z tego śmietnika. "Trybuną Ludu" albo "Tygodnikiem Powszechnym", na zmianę, co miałem pod ręką. A nade mną mieszkała Ania Świrszczyńska, mieszkały Kotty, to znaczy Ala Kottówna i matka Janka Kotta. On sam tam nie mieszkał. A po drugiej stronie zamieszkał Jerzy Andrzejewski z dziećmi i z żoną Marią, koło Andrzejewskich, wyżej, mieszkał jakiś czas Jerzy Szaniawski, który z fajeczką schodził po schodach. Przez cztery lata wymieniliśmy kilka zdań, ponieważ...

Był małomówny?

TR: ...on w ogóle prawie nie mówił, tylko pykał fajeczkę. Bardzo sympatyczny zresztą pan. Ignacy Nikorowicz na tej klatce mieszkał, kolega Tetmajera jeszcze, autor sztuki "Gołębnik", która zyskała sukces w Wiedniu przed pierwszą wojną światową; Nikorowicz, z którym jadałem zupę fasolową w barze "Cracovia" czy "Wisła", skarżył się, że Tetmajer nie zwrócił mu pożyczki, udzielonej mu w Wiedniu. Mieszkała tam również wdowa po Witkacym, pani Jadwiga Unrug; dobrze ją pamiętam: piękna, piękna pani. Potem się przeniosła do Szczecina i bodaj do Warszawy. Moim sąsiadem był tłumacz Andrzej Rybicki, Tadzio Kwiatkowski z żoną Haliną, aktorką. Do oficyny wprowadził się Stefan Otwinowski z żoną, jakiś czas mieszkał tam Gałczyński z Natalią... A z młodych był tam Jerzy Bober, zmarł już, i Stasio Skoneczny, na samym początku reportażysta, lewicowiec, świetny reporter Franek Gil, który zaczynał w lwowskich "Sygnałach" u Kuryluka. Dygat zdaje się tam mieszkał, Skierski...

CzM: Zenon Skierski...

TR: A ja w 1950 r. opuściłem Kraków, spakowałem swoje nieruchomości do pożyczonej walizki i wyniosłem się na Górny Śląsk, do Gliwic, gdzie przemieszkałem 20 lat.

A kiedy pan Czesław Miłosz przeniósł się do Krakowa?

CzM: Znaleźliśmy się tam z Janką w styczniu ’45 r. Gdy rozpoczęła się ofensywa sowiecka, piechotą przyszliśmy z Goszyc do Krakowa, jakiś czas tułaliśmy się po różnych mieszkaniach, wreszcie spotkaliśmy Ważyka i dzięki niemu dostaliśmy razem z Brezami mieszkanie poniemieckie. Myśmy z Brezą pisali wtedy memoriały do władz o tym, jak zorganizować życie literackie. Mało kto o tym wie. Nic z tego nie wyszło, bo to były marzenia ściętej głowy, żeby literaci mogli wpływać na kształt tego, co się działo, no ale świadczyły o dobrej woli, bo naprawdę mieliśmy wizję jakiejś opieki nad literaturą ze strony państwa. A równocześnie był Dom Literatów na Krupniczej, gdzie się kotłowało całe życie literackie...

Ale Panowie wtedy się nie poznali?

TR: Myśmy się w Krakowie nie spotkali.

CzM: ...bardzo często tam bywałem. Była tam kuchnia prowadzona przez żony literatów, gdzie sprzedawano alkohol, odbywały się duże pijaństwa na dole.

Na dole, czyli w rodzaju stołówki?

CzM: Tak, w stołówce dla literatów.

TR: Tanie obiady tam były, dobre.

CzM: Tanie obiady, a równocześnie odbywały się tam rozmaite odczyty i imprezy. Słabo to wszystko pamiętam, ale całe towarzystwo mniej więcej znałem.

A pod którym mieszkał Pan na Tomasza?

CzM: Tomasza 26. Pan Tadeusz wspomniał panią Unrug-Witkiewiczową. Złożyłem wtedy w "Czytelniku" propozycję wydania antologii poezji angielskojęzycznej w polskim przekładzie, niekoniecznie moim, innych tłumaczy też. Przepisywała to pani Witkiewiczowa na starej niemieckiej maszynie, bez polskich znaków; po prostu chodziło o to, żeby jej dać zarobić. Ja wtedy nie zauważyłem, żeby była taka piękna; nie była to już młoda pani.

TR: Oczy, oczy miała fascynujące.

CzM: Możliwe, tego nie pamiętam. Zapamiętałem, że była ubrana na czarno i wydawała mi się bardzo biedna.

TR: Nie miała z czego żyć.

I stąd, z Krakowa, wyjechaliście Państwo w grudniu ‘45 r. do Waszyngtonu?

CzM: Zaraz odpowiem, ale muszę dodać pewien szczegół, a mianowicie Breza, który miał ogromny talent towarzyski, od razu wbił się, że tak powiem, w nowy establishment. Brezowie byli zapraszani na wszystkie premiery teatralne, koncerty i tak dalej. Ja nie ? nie dlatego, żebym był wyłączony, tylko nie miałem tej zręczności i tego kumania się z rozmaitymi, wtedy już ważnymi, postaciami. Poza tym powstało "Odrodzenie", pismo, które redagował Kuryluk; wtedy go poznałem. Był uprzedzająco grzeczny, zawsze uśmiechnięty i bardzo enigmatyczny. To znaczy, nigdy właściwie nie wiadomo było, co się kryje za uśmiechem Kuryluka. Zacząłem tam drukować wiersze. W "Odrodzeniu" pamiętam rozmaite gry, rozgrywki. Ani Przyboś nie darzył mnie sympatią, ani Bieńkowski, więc były różne podchody.

TR: W rozmowach z nimi Pan nie występował. Kiedy się mówiło z nimi o poezji, to Pana nazwisko nie padało. To wynikało z walki szkół, jak przypuszczam... Przyboś nie znosił Skamandrytów, choć na początku, jako student, przepisywał prawie z Tuwima, określał ich jednym słowem ? "kataryniarze"; szkoda o tym mówić.

Bardzo dogmatyczne myślenie, prawda?

TR: Włączył do tej grupy, niestety, także Staffa. Tak, oni byli dogmatykami. Awangarda była dogmatyczna, tak jak surrealiści Bretona byli dogmatykami. Kto nie był z nimi, ten mógł się zastrzelić albo iść do diabła.

CzM: A ja zacząłem współpracę z "Twórczością" Wyki i mój "Świat (poema naiwne)" ukazał się w jednym z pierwszych numerów.

TR: I "Ziemia jałowa" Eliota, którą wtedy poznałem.

CzM: Mój przekład.

TR: Przed wojną był Dulęby lub Borowego.

CzM: Borowego.

TR: To było wtedy wielkie otwarcie, Eliot był mało znany. Czechowicz próbował go przekładać, przetłumaczył bodaj dwa wiersze. Ale nie bardzo znał angielski, prawda?

CzM: Nie, dopiero się uczył.

TR: A Pan otworzył wtedy tym poematem szerzej drzwi. Takie rzeczy się pamięta.

CzM: Moja antologia poezji anglojęzycznej w rezultacie się nie mogła ukazać, bo zmienił się kurs. Tutaj muszę powiedzieć, że byłem świadkiem wielkiej zmiany. Przed wojną inteligencja polska nie znała angielskiego, tylko francuski. Ale w pewnym momencie, w 1938 r., cała Warszawa zaczęła uczyć się angielskiego. To był również początek mojego angielskiego.

Dlaczego tak się stało?

CzM: Nie wiem, pewnie Zeitgeist, duch historii, odwrócił naszą część Europy od francuskiego i skierował ku angielszczyźnie.

TR: Prawdopodobnie ludzie wyczuli, że gwarancje będą z Anglii.

CzM: Angielski to była opcja zachodnia, już nie podtrzymywana dostatecznie przez francuszczyznę.

I z Krakowa ? bo jeszcze ciągle wracam do tego tematu, Janka i Pan...

CzM: Z Krakowa wyjechaliśmy za granicę.

I rozmowy Pana z Putramentem, kiedy on ostrzegał, że Pan podpisuje pakt z diabłem, odbyły się tu, w Krakowie?

CzM: Chyba tak, bo wtedy zacząłem współpracę z "Dziennikiem Polskim", który redagował Putrament; tam pisałem felietony... Te felietony plasowały się w linii ówczesnej odbudowy, powrotu do normalności po okropnościach wojny. Potraktowano je jako zdradę, ponieważ wszelka współpraca z ówczesną prasą rządową była tak oceniana przez patriotów.

TR: To znaczy przez pewien odłam, bo nie wszyscy... Przecież ujawnienie oddziałów Armii Krajowej odbyło się nie na rozkaz UB, tylko na rozkaz komendanta Obszaru Centralnego, "Radosława". Był rozkaz o rozwiązaniu, zwolnieniu z przysięgi i ujawnieniu oddziałów partyzanckich. Część została w podziemiu i biła się dalej. Ja postanowiłem usłuchać rozkazu "Radosława" i z częścią mojego oddziału ujawniłem się, poszedłem na studia. Druga część mojego oddziału została w lesie do 1947 r.; nie wszyscy mnie chwalili. Nie będę tego tematu ciągnął, bo musiałbym napisać książkę o tym, jak się to wtedy rozwarstwiało. A to wielki polski temat. Pamiętajmy o profesorze Aleksandrze Gieysztorze, który się ujawnił, a był przez pewien czas szefem BIP-u, i potem wziął udział w odbudowie. Ja uważałem podobnie, że to jest jedyne sensowne wyjście, nie siedzieć pod ziemią i się bić. Na tyle byłem inteligentny, że wiedziałem, iż Anglia i Ameryka nie przystąpią do wojny w 1945 czy w 1946 r., prawda?

CzM: Wiara w to, że wybuchnie trzecia wojna światowa, była bardzo ważnym elementem.

Powszechne przeświadczenie...

CzM: ...bardzo pospolite na emigracji. Oczywiście, jeżeli ktoś nie wierzył w trzecią wojnę światową, no to musiał opowiedzieć się za jakąś formą życia w Polsce...

Fragment pochodzi z książki "Wbrew sobie. Rozmowy z Tadeuszem Różewiczem", która ukaże się nakładem Biura Literackiego 24 listopada. Rozmowa Renaty Gorczyńskiej z oboma poetami odbyła się w lipcu 1999 r., tytuł powyższej części pochodzi od redakcji "TP". "Wbrew sobie" jest ostatnią publikacją Biura w ramach Roku Tadeusza Różewicza. Wcześniej ukazały się: "Wycieczka do muzeum", "Margines, ale...", "Kartoteka: reprint", "Historia pięciu wierszy" oraz "Dorzecze Różewicza", wybór wierszy poety, omawianych przez innych autorów, poszerzony o film dokumentalny A. Burszty i J. Kowalskiej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 41/2011