Wojna w Ukrainie widziana z końca świata

Kraje Ameryki Łacińskiej nie mają wspólnego stanowiska wobec rosyjskiej inwazji. Różnice w ich postawach wiele mówią o tym regionie i podziałach polityczno-ideowych.

04.04.2022

Czyta się kilka minut

Władimir Putin i Jair Bolsonaro. Pałac Itamaraty w Brasílii. Brazylia, listopad 2019 r. /  / PAVEL GOLOVKIN / AP / EAST NEWS
Władimir Putin i Jair Bolsonaro. Pałac Itamaraty w Brasílii. Brazylia, listopad 2019 r. / / PAVEL GOLOVKIN / AP / EAST NEWS

Mario Vargas Llosa nie ma wątpliwości: „Musimy sprzeciwiać się tej wojnie. I z całych sił potępiać akt agresji Rosji wobec Ukrainy” – mówił 6 marca podczas berlińskiej demonstracji przeciw rosyjskiej inwazji. 86-letni peruwiański pisarz nie był obecny w Berlinie osobiście – podobnie jak wypowiedzi Swietłany Aleksijewicz czy Martina Pollacka, jego głos wybrzmiał za pośrednictwem wyemitowanego nagrania.

Llosa należy do tych intelektualistów Ameryki Łacińskiej, którzy w ostatnich latach często krytykowali politykę Władimira Putina. Trudno jednak uznać, aby ten ton był w regionie jednoznacznie dominujący – różnice dotyczące zarówno oceny działań rosyjskich władz, jak i samej wojny są tu bowiem głębokie.

Różnorodność opinii wydaje się mówić wiele o tej części świata oraz panujących w niej ideologicznych podziałach. Argentyński socjolog Juan Gabriel Tokatlian określa to mianem „kakofonii” i „głębokiej fragmentacji”. „W pierwszych reakcjach latynoamerykańskich rządzących na rosyjską inwazję dało o sobie znać głównie zaskoczenie. Ani w pierwszych dniach agresji, ani potem nie udało się wypracować państwom tego regionu żadnego wspólnego stanowiska. I sądzę, że z powodu dzielących je różnic nie jest to w ogóle możliwe” – mówił Tokatlian argentyńskiej telewizji.

Owa „kakofonia” wynika nie tylko z politycznych przekonań rządzących czy ich relacji z Rosją. Bierze się też, a może przede wszystkim, z historycznych uwarunkowań wciąż silnie odczuwalnych w Ameryce Łacińskiej. Dziś wszystkie te sympatie, resentymenty i głęboko zakorzenione mechanizmy zimnowojennego myślenia przypominają o sobie z wyjątkową siłą.

Sojusznicy zza oceanu ­

Po stronie wspierającej Putina stanęły naturalnie państwa będące od lat sojusznikami Kremla. Należą do nich Wenezuela, Nikaragua i Kuba, których przywódcy widzą w Rosji nie tylko partnera gospodarczego, ale też gwaranta stabilności ich autorytarnych rządów oraz siłę równoważącą pozycję USA.

Przedstawiciele dwóch ostatnich państw wstrzymali się od głosu w sprawie rezolucji ONZ potępiającej inwazję. Podobny ruch wykonały Salwador (deklarujący neutralność) i Boliwia (związana z Kremlem m.in. planami rosyjskich inwestycji w energetykę jądrową i eksploatację złóż litu).

Prezydent wykluczonej z obrad ONZ Wenezueli, Nicolás Maduro, jeszcze przed 24 lutego oświadczył, że popiera Putina w kwestii uznania niepodległości separatystycznych „republik” donbaskich. Potem potwierdził solidarność z Putinem, mówiąc, że „z całego serca popiera Rosję w obronie własnych obywateli oraz pokoju w regionie”. Chwilę później, na początku marca, nie przeszkodziło to jednak Maduro w podjęciu rozmów z USA – z nadzieją na zmianę obecnych fatalnych relacji [patrz tekst obok w dziale Świat – red.]

Rząd w Hawanie przemówił w podobnym tonie, wyrażając pełne wsparcie dla rosyjskich władz. Oskarżył też USA o „zagrażający całemu światu ekspansjonizm” i „manipulowanie międzynarodową społecznością”.

Pokrewną narrację przyjął Daniel Ortega, zacieśniający relacje z putinowską Rosją od momentu powrotu do władzy w 2007 r. Prezydent Nikaragui stwierdził, że inwazja stanowi „obronę przed zagrożeniem ze strony USA”. Uznał też, że to Rosja była ofiarą całej sytuacji od 2014 r., gdy do władzy w Ukrainie doszli „terroryści” i „politycy, którzy zaprzedali się obcym siłom, głównie amerykańskim i zachodnioeuropejskim”.

Słowa Ortegi skomentowała Gioconda Belli – ceniona nikaraguańska pisarka żyjąca w Madrycie. W wywiadzie dla hiszpańskiego „Público” mówiła: „Nasz tyran sprzymierzony z innym tyranem twierdzi, że jest antyimperialistą, ale wystąpił w obronie inwazji, która łamie wszelkie prawa rządzące społecznością międzynarodową od końca II wojny światowej. Jego postawa wywołuje we mnie bezsilność i rozpacz. Usprawiedliwianie wojny fałszywym imperatywem niesienia pokoju to akt brutalny i skrajnie nieetyczny”.

Solidarność z ukrainą

Na drugim biegunie są rządy, które zdecydowanie potępiły inwazję. Należą do nich m.in. władze Kolumbii. Prezydent Iván Duque skrytykował działania Rosji, określając je „atakiem na niepodległość i suwerenność Ukrainy, zagrożeniem dla życia jej mieszkańców oraz pogwałceniem prawa międzynarodowego”. Głosy potępiające agresję można było usłyszeć także wśród władz Gwatemali, Urugwaju i Chile. W tym ostatnim deklarację wydał zarówno urzędujący jeszcze wówczas prezydent Sebastián Piñera, jak i Gabriel Boric, który przejął władzę 11 marca. Nowy lewicowy chilijski prezydent stał się też pierwszym przywódcą w regionie, który w ramach solidarności z Ukrainą podkreśla konieczność zorganizowania dla niej pomocy humanitarnej z Ameryki Łacińskiej.

Niektóre kraje, jak Meksyk, wydały mniej stanowcze oświadczenia. Andrés Manuel López Obrador przedstawił neutralną deklarację, potępiając „wszelkie konflikty wojenne” bez bezpośredniej krytyki Putina. Taką postawę tłumaczy się specyficznym charakterem meksykańskiej polityki zagranicznej, przyjętym jeszcze w latach 30. XX w. przez ówczesnego ministra spraw zagranicznych i prawnika, Genara Estradę. Opiera się ona na zasadach nieinterwencji, samostanowienia wszystkich narodów i pokojowego rozwiązywania sporów. Nawiązując do „doktryny Estrady”, prezydent zadeklarował, że Meksyk nie dołączy do sankcji przeciw Rosji. Odpowiedział też odmownie na prośbę grupy ukraińskich parlamentarzystów, którzy poprosili o wsparcie pod postacią broni i sprzętu wojskowego.

Wstydliwa znajomość

Jeszcze dalej posuniętą ostrożność zachowuje Jair Bolsonaro, który zadeklarował, że jego kraj zachowa „pełną neutralność”. W komentarzach brazylijskiego prezydenta widać jednak powielanie argumentów, którymi rosyjskie władze usprawiedliwiają inwazję. Bolsonaro wspomniał o „ignorowaniu rosyjskich interesów, które doprowadziło do eskalacji konfliktu”, i „konieczności ochrony ludności rosyjskojęzycznej”. Skomentował też kpiąco postać Wołodymyra Zełenskiego, mówiąc, że „współczuje Ukraińcom, którzy powierzyli los swojego narodu komikowi”.

Ta retoryka nie dziwi, jeśli przyjrzymy się jego dobrym relacjom z Putinem, których przykładem było ich ostatnie spotkanie w Moskwie. Rozmawiali o pogłębianiu współpracy gospodarczej i omawiali plany związane z rosyjskimi inwestycjami w Brazylii, m.in. w zakresie budowy nowych elektrowni jądrowych, za którymi stałby Rosatom.

Uwagę zwraca fakt, że przywódca największego latynoamerykańskiego kraju był z wizytą na Kremlu zaledwie tydzień przed rosyjską inwazją. Oraz że został przyjęty wyjątkowo serdecznie: po przejściu rosyjskiego testu na covid Bolsonaro – niezaszczepiony i znany z negacjonistycznych poglądów na temat pandemii – usiadł z Putinem nie za długim stołem, lecz w odległości metra i parokrotnie uścisnął mu dłoń.

Innym przywódcą, który wkrótce przed rosyjską inwazją (3 lutego) złożył Putinowi wizytę, był Alberto Fernández. Prezydent Argentyny rozmawiał z nim o wzmocnieniu współpracy handlowej i wsparciu dla Argentyny w jej zabiegach o przyjęcie do grupy krajów rozwijających się (BRICS). Obiecał też, że „Argentyna stanie się bramą dla Rosji w Ameryce Łacińskiej”. Po inwazji Fernández najpewniej chciał zatrzeć negatywne wrażenie związane z tą wizytą i choć jego pierwsze oświadczenia były wyważone, to ostatecznie wyraźnie potępił rosyjską agresję.

Argentyński rząd nadal wydaje się jednak podzielony, o czym świadczy m.in. postawa wiceprezydent kraju Cristiny Kirchner, znanej z dobrych stosunków z Putinem. Była głowa państwa, której rządy przyczyniły się do zacieśnienia argentyńsko-rosyjskich relacji i która w swoim czasie poparła aneksję Krymu, dziś znacząco milczy.

Kremlowski kanał nadaje

Pewne wydarzenie, podkreślające otwieranie się kirchnerowskiej Argentyny na rosyjskie wpływy, miało miejsce niedługo po nielegalnym zajęciu Krymu przez Rosję – w lipcu 2014 r. Wtedy to, podczas wizyty Putina w Buenos Aires, Kirchner podpisała porozumienie o wprowadzeniu do kraju kanału RT Español – jednej ze stacji należących do RT, znanej wcześniej jako Russia Today. Odtąd rosyjska telewizja rządowa funkcjonuje w Argentynie, podobnie jak w Wenezueli, na zasadach telewizji publicznej – darmowej i ogólnodostępnej. I cieszy się wielką popularnością.

Kremlowski kanał zdobył rzeszę zwolenników także tam, gdzie nie ma statusu mediów publicznych, docierając do odbiorców za sprawą telewizji cyfrowej lub internetowej. RT Español, założona w 2009 r. jako hiszpańskojęzyczna wersja RT, jest dziś dostępna we wszystkich krajach Ameryki Łacińskiej i szacuje się, że właśnie tu ma najwięcej stałych odbiorców – nie licząc Rosji. Z kolei rosyjskie portale, jak RT i Sputnik, są w pierwszej setce najchętniej odwiedzanych stron internetowych. To sprawia, że rosyjska wizja wojny wśród mieszkańców regionu wydaje się dziś mocno rozpowszechniona, a opinie zwykłych obywateli na jej temat – głęboko podzielone.

– Powodów, dla których mieszkańcy Ameryki Łacińskiej, w tym Chilijczycy, stają się łatwym łupem dla rosyjskiej propagandy, jest wiele – tłumaczy mi Cristóbal del Castillo, historyk mieszkający w Santiago i interesujący się problematyką Europy Środkowo-Wschodniej. – Jednym z najważniejszych jest niechęć do imperialistycznej polityki USA. Wielu Chilijczyków postrzega Rosję jako przeciwwagę dla amerykańskiej hegemonii, a Putina jako szlachetnego męża stanu. I często jest przez nich utożsamiany z lewicowymi wartościami. Osoby, które ufają tym przekazom, zwykle nie wiedzą zbyt wiele o polityce wewnętrznej Rosji. Nie zdają sobie sprawy, że jest to represyjny kraj, ograniczający prawa obywatelskie i łamiący prawa człowieka – przyznaje Cristóbal.

Nostalgie i resentymenty

Istotnym powodem, dla którego wielu Chilijczyków tak chętnie sięga po putinowskie media i ufa rosyjskiej narracji, jest zdaniem Cristóbala także fascynacja Rosją i byłym Związkiem Sowieckim, często zresztą powierzchowna.

– Ten rodzaj „sowieckiej nostalgii” w Ameryce Łacińskiej sięga czasów zimnej wojny, a zwłaszcza rewolucji kubańskiej, która dla wielu wydała się symbolicznym momentem powstrzymania ekspansji potężnych Stanów przez małe państewko – dodaje Cristóbal. – Od lat 60. do 80. XX w. Związek Sowiecki udzielał politycznego, gospodarczego i militarnego wsparcia wielu ruchom rewolucyjnym i opozycyjnym w Ameryce Łacińskiej. Wielu Chilijczyków pamięta, że Radio Moskwa nadawało specjalne audycje wspierające chilijski ruch oporu przeciw dyktaturze. Rosja do dziś, szczególnie wśród osób o lewicowych poglądach, jest utożsamiana z tą „zbawczą” mitologią i tym samym ogromnie idealizowana. To sprawia, że zainteresowanie jej narracją jest tu niestety duże.

Popularność RT w Chile i innych zakątkach Ameryki Łacińskiej przełożyła się na ekspansywny rozwój kanału w ostatniej dekadzie. RT Español zatrudnia dziś ponad dwustu dziennikarzy i korespondentów, ma też kilka stałych redakcji (m.in. w Meksyku, Buenos Aires i Hawanie) oraz kilkadziesiąt kanałów w mediach społecznościowych. Od początku jest kierowana bezpośrednio przez Margaritę Simonian – redaktorkę naczelną RT i jedną z kluczowych postaci rosyjskiej propagandy.

Świat równoległy

Jasne włosy, niebieskie oczy i zadziorny sposób mówienia: znaki rozpoznawcze 33-letniej Inny Afinogenovej sprawiły, że stała się najbardziej rozpoznawalną twarzą putinowskich mediów w Ameryce Łacińskiej. Również dla tych, którzy widząc jej przekaz często nie mają świadomości, że pochodzi on z Kremla.

Wiceszefowa kanału RT Español popularność zaczęła zdobywać w 2019 r., gdy stała się naczelną hiszpańskojęzycznego programu „Ahí les va”, emitowanego na YouTubie. Powstał on jako internetowa odnoga rosyjskiej telewizji skierowana głównie do młodych, a zarazem medialna odpowiedź na społeczno-polityczną sytuację regionu, rozgrzanego w tym czasie falą protestów, jakie wstrząsnęły Chile, Kolumbią i Ekwadorem.

Początkowo poświęcony problematyce lokalnej, „Ahí les va” zaczął emitować coraz więcej treści przekraczających tematycznie granice Ameryki Łacińskiej. Coraz częstsze stały się krytyczne materiały na temat USA, NATO i Europy Zachodniej, potem zaczęło przybywać odcinków o Rosji (np. karykaturalnych wręcz materiałów o Nawalnym).

Teraz, od kilku miesięcy, na pierwszym planie jest Ukraina – w programie Afinogenovej przedstawiana jako kraj prowokujący Rosję, z „faszystowskim” i skorumpowanym rządem. Jej opowieść to świat równoległy: swoją „specjalną operacją militarną” Putin może pomóc Ukrainie, wyzwalając ją od „nazistów”. Przekaz ten trafia do wielu widzów tak mocno, że dominuje w latynoamerykańskich mediach społecznościowych, m.in. w postaci komentarzy do materiałów publikowanych przez portale informacyjne.

– Zaufanie wobec tego typu środków przekazu jest duże, bo są one traktowane jako potrzebna alternatywa dla mediów tradycyjnych. Wydają się bardziej autentyczne i bliższe zwykłemu odbiorcy niż to, co oferują prasa i telewizja, postrzegane jako „media elit”. Czyli takie, które należą do przedstawicieli uprzywilejowanych grup społecznych oraz reprezentują ich interesy. Wydają się przez to dużo mniej wiarygodne – mówi mi Constanza Ortega Gunckel, politolożka i badaczka komunikacji pracująca na Pontificia Universidad Católica w Santiago.

O tysiące kilometrów

– Ważnym czynnikiem sprzyjającym poddawaniu się takim treściom jest też fakt, że szukamy informacji w tych mediach, które już wcześniej zdobyły nasze zaufanie. Oraz w naturalny sposób poszukujemy takich materiałów, które są bliskie naszemu postrzeganiu świata. Pokrywają się z tym, co myślimy o innych krajach. A potem dalej funkcjonujemy w obrębie tego obiegu informacji, często nie podejrzewając, że mogą być fałszywe. Bo przecież w ramach naszej wizji rzeczywistości i przekonań mają one sens – dodaje Constanza.

Dobrze widać to również teraz, gdy Rosja toczy wojnę w odległej o kilkanaście tysięcy kilometrów Ukrainie. Dla większości mieszkańców Argentyny, Chile czy Meksyku ten kraj, egzotyczny i niedostępny, istnieje głównie jako medialny przekaz – w takim samym stopniu, jak dla mieszkańców naszej części Europy istnieją inne dalekie kraje, mierzące się z własnymi konfliktami.

Dla wielu ukraińska walka jest dziś po prostu krótkim newsem w telewizji bądź filmikiem w mediach społecznościowych. Tym trudniej więc jest tę wojnę z drugiego końca świata zrozumieć. I objąć ją myślami.©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 15/2022

W druku ukazał się pod tytułem: Wojna z końca świata