Joe Biden i nowa mapa świata

Joe Biden mówi o starciu wolności z tyranią i nie ustępuje przed Rosją. Ale reakcji na wojnę w Ukrainie nie da się sprowadzić do łatwego podziału „z nami albo przeciw nam”.

27.02.2023

Czyta się kilka minut

Głosowanie nad rezolucją potępiającą Rosję. Sala Zgromadzenia Ogólnego ONZ, Nowy Jork, 24 lutego 2023 r. / MIKE SEGAR / REUTERS / FORUM
Głosowanie nad rezolucją potępiającą Rosję. Sala Zgromadzenia Ogólnego ONZ, Nowy Jork, 24 lutego 2023 r. / MIKE SEGAR / REUTERS / FORUM

Kłamstwa potrzebują okrągłej mowy, prawdę można zamknąć w krótkich zdaniach. Aż 105 minut zajęło w minionym tygodniu prezydentowi Rosji Władimirowi Putinowi powtórzenie tez kremlowskiej propagandy o wojnie w Ukrainie. Dzień wcześniej jego amerykański odpowiednik był bardziej zwięzły. „Apetytów autokraty nie można zaspokoić. Trzeba się im przeciwstawić” – mówił w Warszawie Joe Biden, a gdyby streścić jego wystąpienie w jednym słowie, brzmiałoby ono: „Nie”. Tylko taki język, jego zdaniem, rozumieją dyktatorzy.

Był to najważniejszy od dawna tydzień w światowej polityce. Rok po ponownej inwazji rosyjskiej na Ukrainę na Kremlu gościł szef chińskiej dyplomacji. Pekin ogłosił plan pokojowy, który Zachód od razu odrzucił. Putin zapowiedział zawieszenie uczestnictwa Rosji w traktacie o redukcji strategicznej broni jądrowej.

Wszystko to jednak przyćmił 80-letni Joe Biden, który tuż przed wizytą w Polsce pojechał do Kijowa.

Kto słuchał prezydenta

W Polsce i Ukrainie nieustępliwa retoryka Bidena pod adresem Rosji przypominała lata 70. i 80. XX w. – czasy, gdy amerykańscy przywódcy regularnie mówili o epickiej walce między dyktaturą a demokracją. Podróż do Kijowa była jednak czymś więcej niż słynna wizyta Ronalda Reagana w Berlinie Zachodnim w 1987 r. – amerykański prezydent, rzecz ostatnio bez precedensu, przez ponad dobę przebywał bez ochrony swojej armii na terytorium, gdzie toczy się wojna.


Wojciech Pięciak: Prezydent USA w Warszawie złożył Ukrainie obietnicę. Co jego słowa znaczą w takim miejscu jak Chersoń?


 

Można odnieść wrażenie, że większość świata słuchała słów Bidena. Trzy dni po jego wizycie za rezolucją wzywającą Rosję do wycofania sił z Ukrainy zagłosowało w Nowym Jorku 141 ze 193 państw członkowskich ONZ. Przeciwko było tylko 7 krajów, m.in. Białoruś, Korea Północna i Syria. Poparcie Kremla przez inne dyktatury dołącza w ten sposób do ­innych oczywistych interpretacji: zachodni ­intelektualiści widzący w działaniu Rosji jakąś (choćby zbrodniczą) logikę sprowadzani są do ekstremistów (historia podpowiada też kliszę „pożytecznych idiotów”), dystans państw globalnego Południa wywołany jest przez postkolonialne resentymenty względem Zachodu, w samej Europie doszło do ważnej zmiany w układzie sił.

Te interpretacje przeważnie nie są oderwane od rzeczywistości. Lecz nie są też jedyne. Jak zatem – rok po rozpoczęciu pełnoskalowej wojny i tuż po przemówieniach Joego Bidena – wygląda „nowa mapa świata”?

Ani za, ani przeciw

Mimo popełnianych przez Rosję zbrodni i kremlowskich kłamstw niewiele zmieniło się od czasu, gdy tuż po inwazji brytyjski think tank Economist Intelligence Unit ogłosił, że stosunek do wojny w Ukrainie dzieli świat na trzy niemal równe części. 36 proc. z nas żyje w państwach, które potępiają Rosję oraz nałożyły na nią sankcje (są wśród nich także kraje tradycyjnie neutralne: Szwajcaria, Finlandia i Szwecja). 32 proc. to ludność krajów, których rządy wspierają Kreml lub powtarzają jego narrację (grupie tej przewodzą Chiny). Pozostali mieszkają w państwach deklarujących się jako niezaangażowane – to m.in. Indie, Brazylia, Arabia Saudyjska, RPA i Zjednoczone Emiraty Arabskie.

Choć potencjał gospodarczy Zachodu jest nieporównywalny z zasobami sojuszników Rosji, zdaniem brytyjskich analityków w przypadku dalszej eskalacji lub przedłużania się wojny wiele państw z grupy „niezaangażowanych” może ostatecznie opowiedzieć się po stronie Kremla.

Dlaczego? Ich punkt widzenia sumuje wypowiedź Abdulkhaleqa Abdulli, profesora politologii na Uniwersytecie Zjednoczonych Emiratów Arabskich. „Z prawnego punktu widzenia inwazja była nieuzasadniona i w tej kwestii panuje wyraźna jednomyślność – mówił Abdulla w rozmowie z francuskim think tankiem Institut Montaigne. – Jednak politycznie wiele państw postrzega ją jako sprawę europejską i woli pozostać na uboczu. Gospodarczo Rosja jest częścią OPEC+, którym Emiraty są bardzo zainteresowane – dlatego pozostały neutralne. Wreszcie, Putin okazuje szacunek przywódcom państw Zatoki, zdołał też nawiązać osobiste relacje z jej liderami – w przeciwieństwie do Zachodu, a zwłaszcza USA”.

Dystans aż dwóch trzecich ludności świata do zachodniego spojrzenia na wojnę oddają też inne analizy. Tuż po ujawnieniu zbrodni w Buczy fundacja Open Society zapytała respondentów w 22 krajach o najważniejsze problemy globu. Próbę dobrano starannie: dwie trzecie ankietowanych pochodziło z Afryki, Azji, Ameryki Łacińskiej i Bliskiego Wschodu, zapytano także obywateli dziewięciu państw OECD. Okazało się, że na całym świecie ludzie mieli zbliżony pogląd na najważniejsze problemy; najwięcej wskazało na zmianę klimatu (36 proc. umieściło ją wśród trzech najważniejszych), niewiele mniej na wojnę w Ukrainie (28 proc.), oraz, w dalszej kolejności, trudności ekonomiczne i pandemie (obecną i przyszłe).

Tu jednak kończą się podobieństwa. Aż 44 proc. ankietowanych obywateli państw spoza OECD zgodziło się bowiem ze zdaniem: „Usprawiedliwiona jest chęć Rosji większego wpływu na swojego sąsiada Ukrainę niż ma obecnie Zachód”. Z ankiety przebija też ich przekonanie o tym, że Zachód uznał tę wojnę za ważniejszą od innych. To tłumaczy roz­dźwięk między ubiegłotygodniowym głosowaniem w ONZ a dystansem ze strony tzw. globalnego Południa, które mówi: „za winną tego kryzysu uznajemy Rosję, ale równocześnie odcinamy się od Zachodu w kwestii reakcji na wojnę”.

Widziane z Południa

Francuski politolog Dominique Moïsi uważa, że jesteśmy dziś świadkami „emocjonalnego rozwodu”. Jego paradoks ma polegać na tym, że państwa globalnego Południa, które wykazują dla Moskwy najwięcej zrozumienia, same tracą na tej wojnie. Zwyciężają jednak emocje. „Afrykanie zdają się mówić: »Rozróżnienie na agresorów i obrońców Ukrainy jest słuszne, ale komu na Zachodzie kiedykolwiek zależało na człowieku z Afryki, dla niego samego, a nie ze względów merkantylnych czy strategicznych?«” – pisze Moïsi w analizie dla wspomnianego Instytutu Montaigne. Przypomina też książkę nigeryjskiego krytyka Chin­weizu Ibekwe „Zachód i reszta nas”, która w połowie lat 70. XX w. wywołała podobne resentymenty, i podsumowuje: „emocjonalnie, bardziej niż kiedykolwiek, jest dziś tylko: »my i oni«, »oni i my«”.

Z analiz świata rok po inwazji wynika jeszcze jedno: wojna oraz pogłębiająca się przepaść między Zachodem a Rosją „rozwiązała też ręce” takim regionalnym mocarstwom jak Turcja, Arabia Saudyjska czy Indie [patrz: ramka obok]. Ich rola jest na tyle ważna, że mogą czerpać korzyści z trudnej sytuacji Rosji, rozwijając z nią relacje gospodarcze na preferencyjnych zasadach (zakupy ropy przez Indie, rosyjski kapitał w Turcji), ale bez ryzykowania znacznego pogorszenia relacji z Zachodem.

Tak działają sankcje

Joe Biden już rok temu obiecywał zduszenie rosyjskiej gospodarki za pomocą najlepiej przemyślanych w historii sankcji gospodarczych. Wbrew nadziejom wielu, nie rzuciły one Rosji na kolana – m.in. dlatego, że kraj ten był luźniej niż Zachód wpleciony w sieci globalizacji, zarówno na skutek wcześniejszych ograniczeń, jak i decyzji jego przywódców.


Mark Leonard, brytyjski politolog: Wy, Polacy, stoicie dziś przed pytaniem, jak wykorzystać wasz moralny głos. To może być moment, który uczyni Polskę jednym z najważniejszych państw w przyszłej Europie.


 

Sankcje jednak działają. Agathe Demarais, ekonomistka, autorka krytycznej, poświęconej im książki „Backfire”, przyznaje, że pod względem siły oddziaływania plasują się one w połowie między pustymi deklaracjami dyplomatów a interwencjami militarnymi. Jej zdaniem najbardziej efektywne pozostają jednak, wbrew słowom Bidena, ograniczenia nałożone na Rosję w 2014 r., po aneksji Krymu. Dlaczego? „Objęty został nimi rosyjski sektor energetyczny, m.in. nowe technologie, konieczne Rosjanom do eksploatacji nowych złóż, położonych głównie w Arktyce – mówiła Demarais podczas niedawnego spotkania na Columbia University. – Tamte sankcje już teraz podduszają rosyjską gospodarkę. Statystyki Międzynarodowej Agencji Energetycznej mówią o tym, że w kolejnych dekadach udział rosyjskiej ropy i gazu w światowym handlu spadnie do 10-15 proc.”.

Paradoksalnie jednak to właśnie za sprawą sankcji Zachód przegrywa na Południu wojnę o narrację o tej wojnie: nie rosyjska napaść, lecz sankcje są tu uznawane za przyczynę kryzysów. Często nie dostrzega się także tego, że gospodarcze więzi, jakie zacieśniają się między państwami poza horyzontem Zachodu, są złożone i będą mieć znaczenie w przyszłości.

Demarais podaje przykład tzw. swapów walutowych. Jeśli firmy z RPA i Indii chcą dziś rozliczyć transakcje lub pożyczki w rodzimych walutach, muszą to robić za pośrednictwem dolara lub euro, bo banki centralne tych krajów nie są ze sobą bezpośrednio połączone. Dlatego sankcje amerykańskie działają także na tych rynkach. Państwa coraz szybciej rozwijają jednak dwustronne swapy walutowe. Przodują w tym Chiny – dzięki dostosowaniu swoich systemów finansowych do siebie, już od 2020 r. większość handlu rosyjsko-chińskiego jest prowadzona w rublach lub yuanach.

Tournée Ławrowa

W styczniu i lutym szef rosyjskiego MSZ Siergiej Ławrow dwukrotnie podróżował do Afryki. Choć były to inne podróże niż pierwsza, podjęta latem 2022 r. Wtedy Ławrow portretował spór Rosji z Zachodem niczym dawną walkę narodowowyzwoleńczą państw Afryki, mówił o „zachodnim kolonializmie”. Tym razem w RPA był świadkiem wspólnych z Chinami ćwiczeń marynarki wojennej, podczas których z pokładu fregaty „Admirał Gorszkow” wystrzelono pocisk hipersoniczny Zircon. Również w Etiopii, Sudanie i Mali rozmawiał głównie o współpracy wojskowej.

Mimo że stopniowe wycofywanie się Francji z Sahelu i coraz silniejsza pozycja w tym regionie rosyjskiej Grupy Wagnera działają na wyobraźnię, to zdaniem niektórych analityków wpływy Rosji na tym kontynencie są przeceniane. „Afryka staje się dziś polem bitwy sztucznych narracji – uważa Vadim Zaytsev, dziennikarz od lat obserwujący wpływy Rosji, pracujący dla Carnegie Endowment for International Peace. – Kreml udaje, że tworzy »drugi front« i podważa porządek oparty na zasadach, Zachód udaje zaś zaniepokojenie działaniami Kremla w Afryce, choć wie doskonale, że głównym zagrożeniem dla jego interesów w regionie są Chiny”.

Również tu wiele można wytłumaczyć emocjami. „Podczas gdy Ukraina jest w stanie wojny, najeżdżana i atakowana, Afryka jest pod stałym atakiem terroryzmu. Mamy rok 2022, to już nie jest okres kolonialny – kraje, nawet jeśli są biedne, mają równą godność. Ich problemy muszą być traktowane z szacunkiem” – mówił prezydent Senegalu Macky Sall podczas październikowego forum bezpieczeństwa w Dakarze, które zdominował temat wojny. Ale ze strony Moskwy z tym szacunkiem także bywa różnie: na pierwszą rozmowę telefoniczną z Putinem po rosyjskiej inwazji Sall, wtedy przewodniczący Unii Afrykańskiej, ­musiał czekać trzy tygodnie. Według badań Afrobarometer, więcej mieszkańców kontynentu uznaje pozytywną rolę byłych metropolii niż Rosji.


Wojciech Konończuk: Rosyjska agresja to wydarzenie epokowe i niezależnie od tego, jak się zakończy, w fundamentalny sposób odmieni zarówno Ukrainę, jak Polskę i resztę Europy.


 

Walki o rząd dusz w Afryce nie odpuszcza również Francja. Uznawany w Polsce za polityka skłonnego do ustępstw na rzecz Putina prezydent Emmanuel Macron jawi się tu zgoła inaczej: jako jedyny zachodni przywódca apelujący do globalnego Południa. Jesienią, podczas przemówienia na forum Zgromadzenia Ogólnego ONZ, Macron, ostrzegając przed porównywaniem domniemanej walki Rosji z dominacją Zachodu z ruchami narodowowyzwoleńczymi Afryki z połowy XX w., odwołał się też do głośnych słów premiera Indii [patrz: ramka]. Zdaniem Macrona epoka odrzucająca wojny jako narzędzie polityki „nie jest też erą zemsty na Zachodzie, ani sprzeciwu Zachodu wobec reszty świata. To era suwerennych, równych państw, które muszą wspólnie pracować nad dzisiejszymi wyzwaniami”.

I Rosja, i Europa

Podobnego przykładu dostarcza Brazylia, kolejny kraj z formalnie „niezaangażowanej” w wojnę w Ukrainie części świata. Państwo importuje aż 85 proc. nawozów używanych w rolnictwie, kluczowej gałęzi; jedną czwartą dostaw zapewnia im Rosja. Na tym jednak pole do współpracy się jak dotąd kończyło. Brazylia nigdy nie będzie np. rynkiem zbytu dla rosyjskiej ropy – sama należy do dziesięciu największych producentów w świecie i konkuruje z Rosją o rynek chiński. Ograniczone są możliwości współpracy wojskowej – kraj jest najważniejszym południowoamerykańskim partnerem Stanów Zjednoczonych.

Choć Brazylia nie przystąpiła do sankcji przeciw Rosji, w praktyce ich przestrzega: Embraer, trzeci najważniejszy producent samolotów pasażerskich, odmówił sprzedaży części i serwisowania maszyn należących do rosyjskich linii. Wybrany ponownie na prezydenta Luiz Inácio Lula da Silva był wprawdzie jednym z założycieli BRICS – grupy współpracy m.in. z Rosją i Chinami – ale jego relacje z innymi członkami są raczej pragmatyczne; dziś zapowiada także nowe otwarcie w stosunkach z UE, które były wyjątkowo chłodne za Bolsonaro. Według sondaży zaledwie 6 proc. Brazylijczyków sytuację w Ukrainie interpretuje zgodnie z narracją Kremla.

W lipcu 2022 r. Rosja ustąpiła ws. eksportu ukraińskiego zboża; we wrześniu, podczas szczytu Szanghajskiej Organizacji Współpracy Putin był zmuszony przyznać, że Chiny mają zastrzeżenia co do rosyjskiej polityki, i wysłuchać gorzkich słów Narendry Modiego. Bezpośrednio po powrocie z Samarkandy Putin zdecydował się jednak na eskalację konfliktu: częściową mobilizację, referenda na ukraińskich terytoriach okupowanych czy kolejne groźby nuklearne (choć po reprymendzie od Chińczyków do tego celu częściej używa już propagandzistów, a coraz rzadziej oficjalnych rządowych kanałów). W gronie obserwatorów tamtego szczytu pojawiła się hipoteza, iż jednym z powodów eskalacji było to, że Putin wyczuł w Samarkandzie presję partnerów na osiągnięcie jakiegoś szybkiego rezultatu na froncie, a może nawet pierwsze oznaki lekceważenia ze strony nieformalnych sojuszników.

Przynęta na koalicjantów

Rzecz jasna, Biały Dom zdaje sobie sprawę z tego, że budując antyrosyjską koalicję musi z różnymi partnerami rozmawiać językiem innych korzyści. Sama próba długoterminowej gospodarczej izolacji Rosji niesie już ze sobą ograniczenia. W ciągu zaledwie roku kraj ten znalazł alternatywne rynki dla swoich surowców, a po wojnie nadal będzie dysponował zasobami rzadkich minerałów, jak pallad, platyna, nikiel, kobalt, kluczowych w procesie przestawiania zachodnich gospodarek na zielone tory. Poza tym sankcje, dominująca pozycja dolara i zachodni nadzór nad obiegiem finansowym mogą jeszcze wzmagać nieufność ze strony krajów Południa. Aby odzyskać ich zaufanie, Zachód musi dotrzymać obietnic finansowych złożonych podczas konferencji klimatycznych w Paryżu i Glasgow. Drugi możliwy kierunek wskazują wyniki przywoływanych wcześniej badań Open Society: aż 70 proc. ankietowanych z państw nienależących do OECD zgodziło się ze stwierdzeniem, że wojna w Ukrainie jest „przykładem dużego, silnego państwa wykorzystującego mniejsze i słabsze”, a 66 proc. ze zdaniem, że Rosja jest „byłym imperium próbującym ponownie podporządkować sobie byłą kolonię”. Mówiąc wprost – wizja jeszcze silniejszej Ameryki po ewentualnej porażce Rosji nie jest czymś, co skłoniłoby dziś niezdecydowanych do „umierania za Kijów”.

Reperkusje konfliktu w Europie z pewnością odczuje region Pacyfiku. Trwa tam już lokalny wyścig zbrojeń: w 2022 r. Australia i Japonia podwoiły wydatki na wojsko, a większa niż dotąd tolerancja świata na fakt, że stały członek RB ONZ może zaatakować sąsiada i anektować mu terytorium, jest np. po myśli Pekinu w sporze z Tajwanem.

Swoją wielką grę wciąż ma tu do przeprowadzenia także nasz kraj, choć udało się już ugrać sporo. „Stany Zjednoczone potrzebują Polski i NATO tak samo, jak Polska i NATO potrzebują Stanów Zjednoczonych” – mówił w Warszawie prezydent USA. Amerykańskie media cytowały doradców Dudy. To oczywiście tylko drobiazgi, choć znaczące. Liczy się to, że Biden dał wreszcie Polsce coś, o co prosiła od pierwszych dni w NATO: stałą bazę USA na swoim terytorium. Siły amerykańskie liczą obecnie 10 tys. osób. Sojusz utworzył też cztery nowe grupy bojowe w południowo-wschodniej Europie, podwajając swoje siły na wschodniej flance. To już bardzo dużo – zwłaszcza biorąc pod uwagę początkowo chłodne relacje między administracją Bidena a obozem rządzącym w Polsce, który kampanię wyborczą w USA śledził z kciukami zaciśniętymi za Donalda Trumpa.Pewne usprawiedliwienie dla tamtej naiwności polskiej klasy politycznej może stanowić fakt, że kulejący 78-letni wówczas kandydat Demokratów w pewnym sensie zaskoczył nawet swoich zwolenników w USA. „Sympatyczny i inteligentny” – gdyby streścić nastawienie ankietowanych Amerykanów po pierwszym roku prezydentury do Joego Bidena, zamykałoby się ono w tych dwóch słowach. Był styczeń 2022 r., a prezydent miał wyjątkowe niskie notowania. ©℗

 

INDIE: BIZNES JAK ZAWSZE

Wątek starcia cywilizacji czy wręcz walki dobra ze złem, który dominuje dziś w euroatlantyckiej narracji o wojnie w Ukrainie, poza granicami świata kultury łacińskiej okazuje się mało przekonującym hasłem. Widać to w polityce Indii, które konsekwentnie odmawiają jednoznacznego opowiedzenia się po którejś ze stron tego konfliktu.

Jesienią 2022 r., podczas szczytu Szanghajskiej Organizacji Współpracy w Samarkandzie, premier Narendra Modi skrytykował wprawdzie Władimira Putina, stwierdzając, że minął czas, kiedy wojny były dopuszczalnym narzędziem prowadzenia polityki. W Radzie Bezpieczeństwa ONZ indyjscy delegaci konsekwentnie wstrzymują się jednak od głosu w trakcie prac nad kolejnymi rezolucjami potępiającymi rosyjskie działania w Ukrainie. W kwestiach gospodarczych rząd Modiego idzie jeszcze dalej i kategorycznie odmawia ograniczania relacji handlowych z Moskwą, stawiając – jak zapewnia premier – „na pierwszym miejscu bezpieczeństwo narodowe”. Jesienią Rosja stała się największym dostawcą ropy do Indii, wyprzedzając Irak. Po ponownej rosyjskiej inwazji na Ukrainę rząd Modiego nie zerwał ani nie renegocjował z Kremlem żadnego z kontraktów na dostawy rosyjskiej broni o łącznej wartości 10 mld dolarów – mimo że chcieli tego sami wojskowi, niemile zaskoczeni niewielką skutecznością rosyjskiego oręża na froncie.

Wojna w odległej Ukrainie jest dla rządu Modiego zarazem szansą i zagrożeniem. Argumenty Kremla o starciu z zachodnim imperializmem, który rzekomo usiłuje narzucić Rosjanom obcy im system wartości, idealnie komponują się z antykolonialną i nacjonalistyczną retoryką rządzącej Indyjskiej Partii Ludowej (BJP), która również systematycznie straszy swój twardy elektorat zagrożeniem dla hinduskiej tożsamości. Jednocześnie politykom BJP sen z powiek spędza perspektywa zwasalizowania Rosji przez Chiny – a taki byłby zapewne polityczny koszt otwartego opowiedzenia się Pekinu po stronie Moskwy. Krytyka poczynań Kremla na arenie wewnętrznej również może okazać się polityczną pułapką dla ekipy Modiego, który „największą demokrację świata” – jak o swoim państwie lubią mówić sami Indusi – powoli, ale sukcesywnie pcha w stronę monopartyjnej dyktatury. ©℗ MR

 

IZRAEL: SIEDZIEĆ NA DWÓCH KRZESŁACH

Rok po rozpoczęciu wojny w Ukrainie Izrael nie zmienia swojego stanowiska: przekazanie jej broni czy choćby systemów antyrakietowych jest niemożliwe, podobnie jak radykalne i głośne potępienie Rosji, a jedynym polem, na którym Jerozolima chce się angażować, jest pomoc humanitarna i mediacje. Stanowisko to potwierdziła wizyta w Kijowie nowego ministra spraw zagranicznych Eliego Cohena, która wzbudziła kontrowersje, bo Cohen w swoich przemówieniach nie potępił Rosji wprost. Jednocześnie też obudziła nadzieję, bo to najwyższy rangą urzędnik Izraela, który od czasu wybuchu wojny odwiedził Ukrainę. Z kolei zdaniem Zełenskiego, Izrael jest jednym z najmniej zaangażowanych sojuszników Ukrainy w całym zachodnim świecie, choć ostatnio sam prezydent podkreślił, że na linii Kijów–Jerozolima doszło do pewnej poprawy. Izrael wraz z 140 innymi krajami zagłosował też za rezolucją Zgromadzenia Ogólnego ONZ wzywającą Rosję do wycofania swoich sił z Ukrainy.

Jerozolima już na początku wojny przyjęła pozycję neutralną, obawiając się konfrontacji z Moskwą kontrolującą niebo nad Syrią i udzielającą Izraelowi pozwolenia na działania przeciw Iranowi, niezbędne do zabezpieczania północnej granicy kraju. To, co dzieje się w Syrii, Izrael traktuje jako bezpośrednie zagrożenie dla własnego bezpieczeństwa, a to w całej jego dotychczasowej historii było dla niego najwyższym priorytetem, i żadne okoliczności tego nie zmieniają. Zaangażowanie Iranu w zbrojenie Rosji obudziło w Jerozolimie nowe obawy: o to, że jeśli izraelska technologia wpadłaby w ręce Moskwy, zostałaby przekazana sojusznikom w Teheranie.

Liberalne media w Izraelu komentują, że odmowa pomocy Ukrainie rok po rozpoczęciu wojny jest żenująca. Podobne w tonie było oświadczenie dwóch przedstawicieli Knesetu z ramienia koalicji i opozycji, którzy w zeszłym tygodniu odwiedzili Ukrainę. We wspólnym oświadczeniu Yuli Edelstein i Ze’ev Elkin napisali: „Musimy pomóc Ukrainie we wszystkich obszarach, w których izraelskie technologie, także militarne, mogą jej pomóc w obronie cywilów, wolności i niepodległości. Są momenty w historii, w których nie można w tym samym czasie siedzieć na dwóch krzesłach”. ©℗ KPA

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 10/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Trzecia połowa świata