Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Kontrofensywa ukraińska i odbicie części straconych terenów były uderzeniem w wizerunek Rosji i samego Putina. Przez ponad pół roku „potężna armia rosyjska” nie była w stanie zdobyć nawet całego Donbasu, a dynamika wojny pokazywała, że kolejne porażki to kwestia czasu. W tej sytuacji Putin postanowił zaryzykować. Najpierw władze tzw. Donieckiej i Ługańskiej Republik Ludowych oraz okupowanych obwodów chersońskiego i zaporoskiego ogłosiły błyskawiczne „referenda” (23-27 września). Ich wynik był oczywisty, bo Rosja zrezygnowała z pozorów, że mają one coś wspólnego z wolą żyjących tam Ukraińców. W efekcie doszło do farsy, która zapewne już w najbliższych dniach doprowadzi do aneksji tych regionów. W zamierzeniach Kremla ma to pokazać, że Rosja znów jest „wielka”.
Ogłoszeniu pseudoreferendów towarzyszyła decyzja, która z punktu widzenia Kremla jest znacznie trudniejsza, czyli o mobilizacji 300 tys. rezerwistów. Władze mówią wprawdzie o „częściowej mobilizacji”, ale to pierwsze słowo ma służyć jedynie uspokojeniu społeczeństwa. W istocie reżim będzie mógł zmobilizować tyle osób, ile uzna za niezbędne. Równie dobrze może to być wielokrotność 300 tysięcy.
W ostatnich miesiącach Putin zapewniał, że żadnej mobilizacji nie będzie. Skuteczna obrona ukraińska zmusiła go jednak do zmiany planów, mimo że jest to dla niego krok niezwykle ryzykowny i wolał go uniknąć. Skończyła się bowiem fikcja „specjalnej operacji wojskowej” i już nawet państwowe media coraz częściej używają zakazanego słowa „wojna”. Dotychczas większość Rosjan popierała agresję wobec Ukrainy, ale co innego popierać wojnę toczoną przez zawodową armię, a co innego wysyłać na nią setki tysięcy cywilów.
CZYTAJ TAKŻE
CO OZNACZA „CZĘŚCIOWA MOBILIZACJA” W ROSJI? WYJAŚNIA ANNA ŁABUSZEWSKA W CYKLU "ROSYJSKA RULETKA" >>>
Kreml uważa, że doprowadził społeczeństwo rosyjskie do stanu, w którym może z nim zrobić, co zechce. Jest jednak prawdopodobne, że to kolejna iluzja Putina. Dalszy niekorzystny dla Rosji przebieg wojny może doprowadzić do potężnego zdestabilizowania sytuacji wewnętrznej i być początkiem końca reżimu. Negatywne reakcje Rosjan na mobilizację już są widoczne w wielu regionach.
Jak zwykle wszystko zależy od sytuacji na froncie. Kreml liczy, że rzucenie do walki co najmniej kilkuset tysięcy nowych żołnierzy pozwoli „wyzwolić” resztę Donbasu i kolejne terytoria ukraińskie. Zaczyna się nowy etap tej wojny, a wynik będzie zależny od postawy ukraińskiej armii oraz szybkości i ilości dostaw zachodniej broni. Wraz z rosnącą rosyjską presją militarną na Ukrainę rozwijać się będzie również wojna energetyczna, wypowiedziana przez Moskwę Zachodowi. Kreml wiele ryzykuje, Putin jednak zdaje sobie sprawę, że stawką jest przyszłość nie tylko Ukrainy i porządku międzynarodowego w tej części świata, ale przede wszystkim jego własnej władzy.
ATAK NA UKRAINĘ: CZYTAJ WIĘCEJ W SERWISIE SPECJALNYM >>>
Ani pseudoreferenda, ani mobilizacja nie wywarły na Ukrainie wrażenia. O ile wśród Rosjan niepewność i strach zdają się dominującymi emocjami, o tyle Ukraińcy strach oswoili. Po Rosji od dawna spodziewają się tylko najgorszego i rozumieją, że to dla nich wojna o wszystko. Także dlatego morale ukraińskie jest nieporównywalnie wyższe niż rosyjskie. Putin może straszyć bronią jądrową, podkreślając – aby na pewno dotarło do wszystkich na Zachodzie – że „to nie blef”. Ale Ukraińcy uważają, że ich zwycięstwo to jedynie kwestia czasu i – niestety także – kosztów: ludzkich i materialnych.
Choć kolejne miesiące, a może i lata, będą dramatyczne, to w końcu okaże się, że Rosja poszła na wojnę, której nie może wygrać. ©