Atak na Ukrainę do wstrzyknięcia

Przygrywką do przemówienia Putina – zapowiadanego szumnie na 20 września wieczorem, a wyemitowanego ostatecznie 21 września o poranku – były działania podjęte z nagła przez donieckich separatystów. Ogłoszono, że już w dniach 23-27 września w tzw. Donieckiej i Ługańskiej Republikach Ludowych, a także na zajętych przez Rosję terenach obwodów zaporoskiego i chersońskiego odbędą się referenda akcesyjne. Głosowanie ma być internetowe. Wyniki tej hucpy można ogłosić już dziś: zostanie podliczone, że większość mieszkańców tych terenów jest zdecydowanie za przystąpieniem do Federacji Rosyjskiej. A Kreml weźmie je z radością w ramiona i przyciśnie do łona matki Rosji. A następnie będzie bronić jako swego terytorium, od którego wszystkim wara. Ukraina od razu zastrzegła, że nie uzna pseudoreferendów.
Jeszcze kilka dni temu prokremlowskie media i poszczególni politycy twierdzili zgodnie, że planowane początkowo na 11 września „referenda” nie mogą się odbyć, gdyż nie da się zapewnić odpowiedniego poziomu bezpieczeństwa; sugerowano, że termin może zostać przeniesiony na 4 listopada, Dzień Jedności, a może na 30 grudnia. Aż tu nagle takie przyspieszenie.
Politolog Abbas Gallamow przypuszcza, że „lokalne władze [w regionach, gdzie ma się odbyć referendum] najwidoczniej przestraszyły się, że Rosjanie zostawią ich samych sobie, podobnie jak w obwodzie charkowskim [skąd rosyjska armia została wyparta, a miejscowi kolaboranci zdani na własne siły]. Zdali sobie sprawę, że muszą się jakoś ratować i zaczęli działać bez porozumienia z Kremlem na zasadzie: przeprowadzimy referendum, będziemy Rosją, wtedy nas nie zostawią”. Może tak, może nie. Może jednak zadziałał Kreml, który nakazał głosowania, aby w ten sposób powstrzymać Ukrainę przed dalszymi atakami, zaznaczyć teren jako swój i mieć pretekst – przynajmniej na użytek wewnętrzny (bo referendów nie tylko Ukraina, ale i społeczność międzynarodowa nie uzna, co zapowiedziało już wielu przywódców świata zachodniego) – do obrony „własnego” terytorium.
Drugim wydarzeniem 20 września, stanowiącym przygotowanie ogniowe przed orędziem Putina, było przyjęcie przez Dumę Państwową w rekordowym tempie nowelizacji kodeksu karnego. Wpisano w kodeks kilka nowych artykułów: za dobrowolne poddanie się do niewoli lub samowolne opuszczenie jednostki grozi kara do 10 lat łagru, za odmowę wykonania rozkazu – do 3 lat łagru, kary grożą również za niewypełnienie zamówienia państwowego w zakresie obronności. W dokumentach pojawiły się takie pojęcia jak „stan wojenny”, „mobilizacja” czy „maruderstwo”.
W telewizyjnym przemówieniu do narodu Putin zapowiedział, że poprze referenda, i uszczęśliwił rodaków ogłoszeniem „częściowej mobilizacji”. Ma ona dotyczyć rezerwistów, zwłaszcza osób mających wojskowe specjalności. Nie ogłosił jednak (czego spodziewali się niektórzy komentatorzy) stanu wojennego. „Operacja specjalna” pozostaje więc „operacją specjalną”, przynajmniej formalnie.
Po ukraińskiej kontrofensywie Kreml doszedł do wniosku, że prowadzenie owej „operacji” na dotychczasowym poziomie jest skazane na niepowodzenie. Dotąd władze starały się minimalizować przymusowe zaangażowanie społeczeństwa – jednostki frontowe uzupełniano żołnierzami kontraktowymi, a pojawiającym się periodycznie pogłoskom o mobilizacji zaprzeczano (13 września rzecznik prasowy Kremla zapewniał, że mobilizacji nie będzie). Okazało się po pół roku wojny, że chętnych do wojaczki (nawet za pieniądze) jest za mało, aby sprostać wyzwaniom. Zaczęto rekrutować więźniów, obiecując im skrócenie wyroku za odznaczenie się w walce. Skala porażki sił rosyjskich w obwodzie charkowskim zmusiła władze FR do zmiany tonacji i sposobu prowadzenia wojny.
Z wywiadu, jakiego udzielił po wystąpieniu prezydenta minister obrony Siergiej Szojgu, wynika, że w ramach zapowiadanej częściowej mobilizacji pod broń zostanie powołanych 300 tys. ludzi (przy, jak zaznaczył, potencjale mobilizacyjnym wynoszącym 25 mln).
I Putin, i Szojgu mówili o zakresie mobilizacji łagodnie – Rosjanie, nic się nie stało, to dotknie tylko niektórych, nie będziemy przecież ruszać z kanapy tych, którzy na niej siedzą, oglądają wojnę w telewizji i ją popierają. Przymiotnik „częściowa” ma być środkiem uspokajającym, aby nie doprowadzać do wrzenia w społeczeństwie.
O reakcjach społecznych na razie wiemy niewiele – przemówienie wyemitowano kilka godzin temu. Ale warto zauważyć wzrost zainteresowania Rosjan sposobami na szybką emigrację. Rozkupiono bilety lotnicze do Stambułu i Erywania (bilety natychmiast podrożały). Antywojenny ruch Wiosna rozsyła instrukcje, jak się wymigać od zaszczytu służenia w rosyjskim mundurze w niesprawiedliwej wojnie Putina, i namawia w internecie do masowego ignorowania mobilizacji, którą nazywa „mogilizacją”.
À propos liczby ofiar: pod koniec marca, po miesiącu działań wojennych rosyjskie Ministerstwo Obrony wydało ostatni komunikat o stratach. Potem informacje o tym podawała wyłącznie Ukraina (ok. 60 tys. poległych po stronie rosyjskiej) oraz Wielka Brytania, USA i liczne grupy dziennikarzy śledczych specjalizujących się w filtrowaniu i analizowaniu źródeł otwartych i mediów społecznościowych. I oto nagle Szojgu przyznaje się do 5937 poległych. Jak się ma do tego planowany zaciąg 300 tysięcy rezerwistów, minister nie wyjaśnił.
Poza mobilizacją ludzi w szeregi armii władze zapowiedziały też mobilizację gospodarki, która ma teraz za priorytet obsługę frontu (dotyczy to głównie zbrojeniówki).
W przemówieniu Putina zwracają uwagę zastosowane masowo projekcje: „O wszystko, czego dopuszczają się sami, oskarżają Ukraińców” – zauważa emigracyjny politolog Iwan Prieobrażenski. I rzeczywiście, Putin łże w żywe oczy, mówiąc, że to Zachód grozi Rosji bronią jądrową albo że ukraińska armia dopuszcza się zbrodni wobec ludności cywilnej. Słuchając Putina, miałam wrażenie, że przechodzę na drugą stronę lustra i wpadam w równoległą rzeczywistość, w której wszystko jest na odwrót.
Ogłoszenie częściowej mobilizacji pod koniec września jest decyzją spóźnioną i w związku z tym nieefektywną – mówi wielu komentatorów wojskowych. Wśród reakcji na stare-nowe strachy Putina dominuje przeświadczenie, że sam wódz zdaje sobie sprawę, że nie może tej wojny wygrać. Chce zatem przynajmniej stworzyć wrażenie, że ta awantura miała sens, zrobić sobie prezent na 70. urodziny (7 października) w postaci inkorporacji podbitych wschodnich części Ukrainy.
Czy dzisiejsza eskalacja konfrontacji z Ukrainą i Zachodem przyniesie Putinowi spodziewane zyski? Jak lubią powtarzać prokremlowscy propagandyści: cele „operacji specjalnej” się nie zmieniły – Putin nadal mówi o pokonaniu „neonazistów” siedzących w Kijowie. Ale zmieniła się sytuacja Rosji i jej postrzeganie w świecie.
Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Masz konto? Zaloguj się
365 zł 115 zł taniej (od oferty "10/10" na rok)