Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Gdyby szukać momentu, kiedy wszystko się zaczęło, byłby to chyba czwartek 6 września: tego dnia czeskie media podały, że po zatruciu alkoholem niejasnego pochodzenia zmarły trzy osoby. Odtąd liczba ofiar rosła lawinowo. Szybko się okazało, że feralny alkohol wcale nie pochodził z podejrzanego źródła, ale zwykle był kupowany legalnie w sklepie.
Potem napięcie rosło: nie mogąc opanować sytuacji, władze wprowadziły w całym kraju prohibicję, zakazując sprzedaży mocnego alkoholu. Zakazano też eksportu do krajów Unii Europejskiej i Rosji. Aż w końcu policja wpadła na trop: produkcja trującego alkoholu oparta była, jak się okazuje, na... płynie do spryskiwaczy. Inaczej mówiąc, nie był to „wypadek przy pracy” (jakim byłby błąd przy pokątnym pędzeniu wódki), ale świadoma działalność. Aresztowano kilkudziesięciu podejrzanych, trwa śledztwo, rząd zapowiada zaostrzenie prawa.
Wszystko jasne? Niezupełnie: korzenie afery tkwią głębiej. Nie chodzi o kilku oszustów, lecz o przestępczą strukturę, która mogła rozwinąć się na tyle swobodnie, że aż zagroziła życiu obywateli. Pytanie o kondycję państwa, które na to pozwoliło, jest nieuniknione.
CO DRUGA BUTELKA
O korupcji w Republice Czeskiej – niegdyś prymusie Europy Środkowej – pisze się ostatnio często, bardzo często. Media donoszą o nowych skandalach łapówkarskich. Zwykli Czesi albo już przywykli i uznają, że inaczej się nie da, albo zniechęceni odwracają się od polityki. Ale korupcja to nie tylko wille polityków, kupowane nie wiadomo za co. To problem, który może dotknąć każdej sfery życia.
Afera metanolowa jest tego przykładem: nie trzeba wieść ryzykownego życia na krawędzi, by stało się coś strasznego. Wystarczy pójść z sąsiadem do gospody i mieć pecha. Jak to możliwe, że trujący alkohol „rozlał się” na taką skalę, daleko poza plastikowe butelki z bimbrem, oferowane na targowiskach? Nie stało się to w miesiąc ani rok, musiało trwać dłużej. Według czeskich mediów, czarny rynek może obejmować 20 proc. handlu alkoholem w Czechach. Ale są też wyższe szacunki.
„Nie ma się co dziwić, że mówi się, iż policja, celnicy i inni, którzy mieli dbać o nasze konsumenckie bezpieczeństwo, musieli dobrze wiedzieć, gdzie się alkohol nielegalnie produkuje, gdzie i jak się go rozprowadza. Ludziom nie da się wyłączyć mózgów i zatkać ust, żeby nie gadali, że inaczej policja by tak szybko nie aresztowała aż tylu podejrzanych. Musiała chyba znać ich wcześniej” – pisze Alexandr Mitrofanow, komentator dziennika „Pravo”.
O czarnym rynku na pewno dobrze wiedzieli ci, którym szkodzi on bezpośrednio: wielcy producenci legalnych alkoholi. Jakiś czas temu wynajęli prywatnych detektywów, by dowiedzieli się, kto, jak i ile. Wnioski podobno były porażające: portal Aktuálně.cz donosi, że na czarno produkowana może być nawet co druga butelka na rynku. Państwo ma tracić na tym rocznie 10 mld koron (równowartość 1,7 mld złotych). I nie chodzi tu o wujaszka z Moraw, który „wypala” śliwowicę na użytek rodziny, ale o masową produkcję nielegalnego alkoholu, opatrywanego legalnymi banderolami. Czy byłoby to możliwe bez skorumpowanych urzędników? Wątpliwe. To raczej profesjonalna i zorganizowana sieć, przynosząca kolosalne zyski. Określenie z historii włoskiej mafii – „ośmiornica” – jest bardzo na miejscu.
16 LITRÓW NA DOROSŁĄ GŁOWĘ
Niewydolność państwa widać w liczbach. Podatki rosną, ale wpływy do budżetu nie. Jednocześnie, według Światowej Organizacji Zdrowia, po Mołdawianach to Czesi piją najwięcej w Europie: w latach 2003–05 każdy dorosły wypił tu statystycznie 16,5 litra czystego alkoholu. Dane Czeskiego Urzędu Statystycznego są niższe – 10 litrów – ale one obejmują całą populację.
Do handlu nielegalnym alkoholem zachęcają wielkie zyski przy niewielkim ryzyku. A także ułomne prawo, wedle którego nie jest to przestępstwem: za sprzedaż alkoholu z nieznanego źródła właścicielowi sklepu grozi tylko grzywna, nawet jeśli proceder ciągnie się miesiącami. A i tak najpierw do takiego sklepu musiałby trafić inspektor, który nielegalny alkohol znajdzie. W ramach oszczędności, jakie wprowadzają Czechy w czasach kryzysu, inspektorów jest mniej. Zresztą, jak mówi w anonimowym wywiadzie jeden z uczestników wódczanej „ośmiornicy”, zyski z handlu alkoholem na czarno są tak duże, że kupić można każdego.
Producenci trunków twierdzą, że zaradzić temu to można tylko w jeden sposób: przez obniżenie podatków (jeśli zysk z ich niepłacenia będzie mniejszy niż potencjalne zagrożenie, czarny rynek przestanie być tak opłacalny) i bardziej efektywną kontrolę ze strony państwa, np. wprowadzenie kas fiskalnych czy stworzenie jednego urzędu chroniącego konsumentów.
JAN ŠVEJNAR MA DOŚĆ
W ubiegłym tygodniu czeski rząd dopuścił do ponownej sprzedaży mocnego alkoholu, ale tylko tego wyprodukowanego przed styczniem 2012 r. Trunki z tego roku będą mogły być sprzedawane, o ile zostanie wykazane ich pochodzenie. Wprowadzone zostaną też nowe banderole, trudniejsze do podrobienia.
Władze zapewniają, że robią wszystko, by znów nie doszło do tragedii. Ale Czesi mają prawo czuć się oszukani także przez państwo. Po to płacą podatki, by mieć pewność, że jeśli kupią w sklepie alkohol z państwową banderolą, spożycie nie skończy się śmiercią. Teraz ta podstawowa umowa między obywatelem a państwem została naruszona.
Najbliższy test sprawdzający nastroje odbędzie się już w październiku – podczas wyborów samorządowych i uzupełniających do Senatu (izby wyższej parlamentu). Kolejny – na początku 2013 r., gdy Czesi po raz pierwszy wybiorą prezydenta w głosowaniu powszechnym.
W nawale informacji o aferze z metanolem czeskie media pobieżnie tylko odnotowały rezygnację jednego z kandydatów: Jana Švejnara. Ten wykształcony w USA ekonomista, dawny doradca prezydenta Václava Havla, plasował się w sondażach na wysokim, trzecim miejscu. Zrezygnował, bo uznał, że w Czechach nie można uzyskać funduszy na kampanię w przejrzysty sposób. Więcej mówić nie chciał, zostawiając to dziennikarzom śledczym.
Gdy w 2011 r. Transparency International opublikowała raport o korupcji w Czechach, jako jeden z problemów wskazała przenikanie się biznesu z polityką, m.in. z powodu nieprzejrzystego systemu finansowania partii.
***
Tymczasem właściciele barów i producenci mocniejszych trunków podsumowują straty: według firmy Mag Consulting właściciele lokali tracili nawet 200 mln koron za każdy dzień prohibicji. Natomiast nic nie zyskały browary: co ciekawe, podczas prohibicji na wódkę nie wzrosło spożycie piwa. Trudno na razie powiedzieć, jakie straty ponieśli eksporterzy, skoro dobre imię Czech zostało nadszarpnięte.
Najważniejsze jednak, jakie wnioski wyciągną politycy i wyborcy. Ci ostatni będą mogli wyrazić swe zdanie już wkrótce.