Zakup kontrolowany

Zamówiliśmy przez internet, w prowadzonym przez Polaków czeskim sklepie, popularny dopalacz. Z analizy jego składu wynika, że to nie żaden środek zastępczy. To narkotyk.

26.04.2011

Czyta się kilka minut

/ rys. Mirosław Owczarek /
/ rys. Mirosław Owczarek /

Pół roku po likwidacji sklepów z dopalaczami widać już wyraźnie, że rząd odniósł połowiczny sukces w walce z nowymi narkotykami. Z jednej strony, z powodu radykalnego zmniejszenia dostępności, niemal do zera spadła liczba osób trafiających z zatruciami na oddziały intensywnej terapii. Z drugiej strony, faktem pozostaje, że dopalacze są cały czas dostępne i każdy, kto ma na nie ochotę, może je sobie zamówić przez internet i w ciągu kilku dni otrzymać przesyłkę z Czech. U naszych południowych sąsiadów dopalacze są wciąż legalne i właśnie tam przerejestrowali swe spółki polscy sprzedawcy.

W sukurs rządowi przyszedł w ostatnich tygodniach parlament. Na wniosek posłanki PO Agnieszki Kozłowskiej-Rajewicz, Biuro Analiz Sejmowych przygotowało dokument, dzięki któremu ma być możliwa likwidacja internetowego kanału dystrybucji dopalaczy. Według sejmowych prawników, wysyłanie z zagranicy środków zastępczych (pod taką nazwą kryją się dopalacze w znowelizowanej ustawie o przeciwdziałaniu narkomanii) jest de facto wprowadzaniem ich do obrotu na terytorium Polski i udostępnianiem osobom trzecim. Tego zaś ustawa zabrania.

Co to oznacza w praktyce? Pełne ręce roboty dla urzędów celnych i Sanepidu. Ta pierwsza instytucja już od jakiegoś czasu wyrywkowo zatrzymuje niektóre podejrzane przesyłki z Czech, otwiera je, po czym kieruje dopalacze do laboratorium. Po stwierdzeniu, że zawarta w nich substancja może być szkodliwa dla zdrowia, urząd celny prosi o ostateczną opinię ­Sanepid, a ten zgłasza do sądu wniosek o przepadek mienia. Teraz jednak, po wydaniu przez Sejm ekspertyzy, możemy się spodziewać całej fali takich przypadków, co oznacza jednak spore koszty dla państwa. Każdą próbkę trzeba będzie przebadać. Jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy, celnicy już weszli w kontakty z firmami kurierskimi i mają doskonałe rozeznanie, z jakich firm w Czechach trafiają do Polski dopalacze.

Zamówienie w laboratorium

Postanowiliśmy sprawdzić, jak to wygląda w praktyce. Poprzez internet zamówiliśmy w czeskim Libercu, w sklepie prowadzonym oczywiście przez Polaków, jeden z najpopularniejszych dopalaczy (nazwy nie podajemy, by nie reklamować produktu). Chcieliśmy go przekazać do badań w krakowskim Zakładzie Medycyny Sądowej.

Według sejmowych ekspertów co prawda sprzedawanie dopalaczy jest zabronione, ale już nabywanie ich jest zgodne z prawem. Złamalibyśmy je dopiero, gdybyśmy poczęstowali kogoś naszym suszem.

Okazało się, że celnicy rzeczywiście są coraz bardziej czujni. Paczka kurierska została zarekwirowana przez Oddział Celny I Pocztowy w Warszawie, po czym przekazana do laboratorium. Jak poinformowała nas Wiesława Baranowska z warszawskiej izby celnej, tylko w tej jednostce od znowelizowania ustawy zatrzymano ponad 200 przesyłek z substancjami zabronionymi.

Na wyniki analizy nie musimy jednak czekać. W innej izbie celnej ten sam preparat został już przebadany. Okazało się, że zawiera sztuczne kanabinoidy, naśladujące działanie marihuany. Co ciekawe, w suszu znajdują się substancje wymienione w znowelizowanym ostatnio wykazie zakazanych środków odurzających. W świetle polskiego prawa oznacza to, że z Czech wysłano już nie enigmatyczny "środek zastępczy", ale... narkotyk.

Wiele wskazuje na to, że po zlikwidowaniu sklepów z dopalaczami tylko część producentów opracowała w laboratoriach nowe formuły chemiczne, by dostosować się (tak jak to robiły poprzednio) do stale nowelizowanej listy środków zakazanych. Odkąd sprzedaż przeniosła się do Czech, niektóre firmy uznały najwidoczniej, że nie obowiązuje ich już konieczność kontrolowania, jakie substancje są w Polsce delegalizowane. W efekcie wciąż produkują te same preparaty, co przed "akcją antydopolaczową" rządu w październiku 2010 r.

Producent zamówionego przez nas suszu nie informuje na stronie internetowej, że jego towar zawiera substancje zabronione w Polsce. Podawany skład suszu to: blueberry extract, verbascum, erythrina, aesculus, althea, canavalia, pedicularis, lactuca virosa - czyli zioła.

Zdaniem prof. Zbigniewa Ćwiąkalskiego, karnisty, byłegoministra sprawiedliwości, istnieje możliwość ścigania właścicieli sklepu, nawet na terenie Czech. - Art. 55 ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii wyraźnie zabrania "wewnątrzwspólnotowej dostawy" narkotyków, za co grozi kara do 5 lat więzienia. Następny artykuł, mówiący o wprowadzeniu do obrotu znacznej ilości środków odurzających, jest nawet zagrożony karą do 10 lat. Właśnie te przepisy kodeksu karnego mogli złamać właściciele sklepu - uważa były minister sprawiedliwości. - Trudno byłoby im zapewne obronić w sądzie tezę, iż nie wiedzieli, co sprzedają, zwłaszcza że są Polakami. Fakt, że wysyłają swe towary z Czech, gdzie są one legalne, niczego nie zmienia.

Sytuacja klienta jest dużo lepsza. Nie popełnia on przestępstwa, gdyż otrzymuje od sklepu fałszywe informacje i tym samym nie zdaje sobie sprawy z faktycznego składu preparatu. To logiczne rozwiązanie prawne. Gdyby bowiem wystarczył fakt, że ktoś nabył środek z substancją zabronioną, otwierałoby to drzwi do szeregu manipulacji. Moglibyśmy np. zamówić z Czech karmę dla psów. Gdyby sprzedawca oprócz zamówionej substancji umieścił w opakowaniu dodatkowo porcję narkotyku, aby z jakichś powodów nas pogrążyć - z łatwością moglibyśmy trafić do więzienia.

19 kwietnia wysłaliśmy maila do właściciela strony internetowej, poprzez którą zakupiliśmy susz. Zapytaliśmy, czy ma świadomość, że sprzedaje polskim klientom narkotyki i czy nadal ma zamiar to robić. Odpowiedzi nie otrzymaliśmy do zamknięcia numeru, jednak jeszcze w dniu nadania maila z oferty sklepu zniknął nasz susz i kilka innych produktów.

Pęknięte serce

Walka z dopalaczami trwa już trzy lata i przypomina trochę zabawę w kotka i myszkę. Sprzedawcy, nie bacząc na działania rządu, wciąż znajdują nowe sposoby dostarczenia towaru do klienta. Przy okazji zmuszają władze do działania na granicy prawa. Przyjęta w nowej ustawie definicja "środków zastępczych" jest tak pojemna, że na dobrą sprawę można by za nie uznać także kawę, herbatę, kleje, rozpuszczalniki, gałkę muszkatołową, całą masę ziół, napoje energetyczne itp. - słowem wszystko, czym można się odurzyć, z wyjątkiem alkoholu i tytoniu, których sprzedaż regulują osobne przepisy.

Sytuacja jest o tyle paradoksalna, że walka z dopalaczami często przynosi efekty przeciwne do zamierzonych. Dotyczy to nie tylko Polski, ale całego świata. Kiedy na listę środków odurzających trafia jakaś nowa substancja, chemicy współpracujący z lobby dopalaczowym przygotowują kolejną. Zdarza się, że jest ona jeszcze bardziej szkodliwa od poprzedniej, bo proces jej przygotowania jest krótszy: byle tylko jak najszybciej wejść na rynek i zarobić pieniądze.

W efekcie, kiedy zatruty dopalaczami pacjent trafia do szpitala, lekarze mają problem. W przypadku przedawkowania przez chorego np. heroiny, toksykolog działa niejako automatycznie, dzięki wypracowanym przez lata skutecznym metodom. Przy nowych narkotykach potrzebuje o wiele więcej czasu, gdyż musi najpierw poprawnie zidentyfikować środek.

- Dopalacze, a dokładniej: zmodyfikowane narkotyki, są jeszcze w miarę bezpieczne, jeśli zawierają sztuczne kanabinoidy, imitujące działanie marihuany - mówi dr Sebastian Rojek, toksykolog sądowy z Katedry i Zakładu Medycyny Sądowej Collegium Medicum UJ, gdzie istnieje jedna z największych polskich baz danych na temat dopalaczy oraz laboratorium wyposażone w specjalistyczny sprzęt: chronomatograf gazowy i cieczowy sprzężony ze spektrometrem. - Gorzej ze środkami naśladującymi działanie amfetaminy i ecstasy, które wywołują zaburzenie neuroprzekaźnictwa serotoniny, dopaminy i noradrenaliny.

Kolekcjoner mocnych wrażeń, liczący na poprawę samopoczucia i przypływ potężnej energii, może zakończyć swoją podróż w szpitalu. - I chodzi nie tylko o negatywne objawy psychiczne, jak lęk, depersonalizację, a nawet ostre psychozy - tłumaczy dr Rojek. - Po przyjęciu takiego dopalacza organizm najpierw reaguje gwałtownym biciem serca, pacjent ma przyspieszony oddech, może odczuwać ból w klatce piersiowej. Zdarza się jednak, że dochodzi do nagłego wzrostu temperatury, a wręcz do hipertermii. W naszym zakładzie wykonywaliśmy badania młodego mężczyzny, który zmarł po przyjęciu dopalacza zawierającego psychoaktywny butylon. Umierając, miał 45 stopni gorączki. Późniejsze badania wykazały ogromne zmiany w mięśniu sercowym, w płucach i tkance mózgowej.

Dopalacze zamulacze

Skontaktowaliśmy się z kilkoma użytkownikami dopalaczy, którzy na forach internetowych opisywali nieprzyjemne skutki długotrwałego zażywania różnych substancji oferowanych przez internet. - Po kilkumiesięcznym testowaniu dopalaczy popadłem w stan skrajnego napięcia. Miałem napady histerii i chyba lekką paranoję - opowiada Andrzej, 22-letni student z Krakowa. - Ciągle wydawało mi się, że ktoś na mnie wrogo patrzy, że coś mi się złego przydarzy. Wystarczyło, że gdzieś wybuchła petarda, a ja podskakiwałem na krześle i serce zaczynało mi walić jak młot. Kiedy trochę odpuściłem z najostrzejszymi dopalaczami i przerzuciłem się na środki imitujące "trawkę", było tylko trochę lepiej. Dla odmiany wpadłem w depresję, nie byłem w stanie wykonać żadnej bardziej skomplikowanej czynności, prawie przestałem się uczyć. Siedziałem otumaniony przed komputerem albo przed telewizorem, gapiąc się bezmyślnie w ekran. Straciłem nawet ochotę na spotkania z kolegami. Wcale nie czułem się szczęśliwszy, ale jakoś nie umiałem przestać brać, choć co rano budziłem się w fatalnym nastroju, ze spuchniętymi oczami. To, co kupowałem, już nie działało na mnie jak dopalacz, ale jak zamulacz. Otrzeźwiła mnie dopiero druga awantura z rodzicami, kiedy po raz kolejny znaleźli przy mnie susz. Zagrozili, że mają dość i o wszystkim powiadomią całą rodzinę i rektora.

Pierwsze tygodnie abstynencji było dla Andrzeja bardzo trudne. Popadał w dziwne stany, raz zapadał się w sobie i nie był w stanie wydusić słowa, kiedy indziej miał ataki paniki i nie potrafił usiedzieć spokojnie na fotelu. No i zupełnie nie miał pojęcia, co robić z wolnym czasem. Nic go nie interesowało, nie był się w stanie skupić na tyle, by zrozumieć choć stronę czytanej książki. Co chwilę tracił koncentrację, a jego myśli krążyły gdzieś bez sensu, skacząc bezładnie z tematu na temat. Dopiero po dwóch miesiącach wrócił na normalne tory i z wielkim trudem, ale zaliczył sesję na uczelni.

- Teraz wreszcie, jak idę na spacer, to słyszę ptaki, czuję, że świeci słońce. Na "zamulaczach" byłem zupełnie odcięty od rzeczywistości - opowiada Andrzej, który jest po rocznej abstynencji i obecnie na forach odradza stosowanie dopalaczy. - Gdy myślę o odurzaniu się, to aż mnie mierzi. Kilka razy napiłem się wódki, ale poczułem się fatalnie. Raz zapaliłem trawkę i to akurat mi się nawet spodobało. Pewnie zapaliłbym jeszcze, gdybym się nie bał, że znowu rzuci mi się na psychikę, a poza tym marihuana jest nielegalna i po prostu się boję, że wpadnę. Tego moja matka już chyba by nie przeżyła.

Wieczny spór o "trawkę"

Marihuana od lat jest źródłem dyskusji na całym świecie. Legalna w Holandii, tolerowana w Czechach, Portugalii, Hiszpanii, Belgii i wielu krajach poza Europą - uznawana jest przez specjalistów za środek dużo mniej szkodliwy od alkoholu (nie sposób jej śmiertelnie przedawkować ani uzależnić się od niej fizycznie). Najczęstszym skutkiem jej zażywania jest tzw. syndrom amotywacyjny. Użytkownikowi po prostu niczego się nie chce, co oczywiście ma poważne skutki, choćby trudności z utrzymaniem stałej pracy, a tym samym środków do życia.

Opublikowane pół roku temu badania prestiżowego brytyjskiego magazynu medycznego "Lancet" potwierdzają tezę o dużo większym zagrożeniu, jakie w porównaniu do marihuany niesie alkohol. Badając wpływ na zdrowie i skutki społeczne zażywania różnych substancji zmieniających świadomość, naukowcy doszli do wniosku, że alkohol, heroina, crack, amfetamina i kokaina sieją największe spustoszenie. Marihuana trafiła na ósme miejsce, zaraz po... tytoniu.

Przeciwnicy legalizacji marihuany zazwyczaj argumentują, że fakt, iż przed wiekami uznano za legalne stosowanie alkoholu, nie oznacza, by teraz należało się pakować w kolejne kłopoty, tym razem z marihuaną. Z kolei krytycy polityki państwa wobec narkotyków wskazują na hipokryzję władz, które dzięki podatkom i akcyzie (wyprodukowanie litra czystego spirytusu kosztuje 3 zł, a półlitrówka wódki w sklepie ponad 20 zł) czerpią idące w miliardy zyski z ciężkiej plagi społecznej.

Jednym z najostrzejszych głosów w ostatnich tygodniach była opinia prof. Moniki Płatek, karnistki z Uniwersytetu Warszawskiego, która stwierdziła na antenie Tok FM, że największym dilerem w Polsce jest państwo, świadomie wprowadzające na rynek silny narkotyk - alkohol, od którego umiera rocznie w Polsce ok. 30 tys. osób. Jednocześnie to samo państwo nie ma oporów, by przy użyciu policji i sądów ścigać ludzi zażywających konkurencyjny i zarazem bezpieczniejszy środek - marihuanę.

Uchwalona 2 kwietnia nowelizacja prawa o narkotykach jest więc rozsądnym wyjściem: umożliwia prokuraturze i sądom umarzanie spraw, w których w grę wchodziłoby karanie więzieniem młodych ludzi przyłapanych z przysłowiowym jednym skrętem w dłoni.

Nadal jednak nie rozwiązuje to podstawowego problemu: amatorzy marihuany muszą się zaopatrywać u dilerów, dlatego dla wielu z nich łatwiejszym rozwiązaniem wciąż będzie zamawianie dopalaczy pocztą, na zasadzie "a nuż celnicy mojej paczki nie zauważą".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Jako reporter rozpoczynał pracę w dzienniku toruńskim „Nowości”, pracował następnie w „Czasie Krakowskim”, „Super Expressie”, czasopiśmie „Newsweek Polska”, telewizji TVN. W lutym 2012 r. został redaktorem naczelnym „Dziennika Polskiego”. Odszedł z pracy w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 18/2011