Wezwani

Abp Henryk Muszyński: Papież zwrócił uwagę na „jedność pasterzy w wierze, w miłości, w nauczaniu i trosce o dobro wspólne wiernych”. W Polsce nie mamy problemu z jednością w wierze. Wiele pozostawia do życzenia jedność w miłości.

24.02.2014

Czyta się kilka minut

Abp Henryk Muszyński, Gniezno 2009 r. / Fot. Grażyna Makara
Abp Henryk Muszyński, Gniezno 2009 r. / Fot. Grażyna Makara

ARTUR SPORNIAK: Gdyby streścić przesłanie papieża Franciszka dla świata w jednym zdaniu, jak by ono brzmiało?

ABP HENRYK MUSZYŃSKI:
Być przedłużeniem miłości Boga objawionej w Jezusie Chrystusie.

„Miłość” to wyświechtane słowo.

Mam na myśli miłość w rozumieniu biblijnym, to znaczy miłość Boga, który pierwszy nas umiłował i obdarował nas Swoją miłością, pozwala ona nam stać się darem dla drugich, dawać siebie na wzór Chrystusa. Jest ona definitywnym kluczem do wszystkiego. Wszystko, co mam, otrzymałem, i wszystko, co otrzymałem, otrzymałem dla drugich. Można wręcz powiedzieć, że miłość zatrzymana dla siebie to miłość kradziona.

Franciszek daje do zrozumienia, że nie chce moralizować. Jednocześnie wzywa, by opuścić wygodny i bezpieczny teren Kościoła i dzielić się ze światem entuzjazmem ewangelii. Czy taka zmiana myślenia jest w Polsce możliwa?

Papież pokazuje nam pełny i radosny wymiar chrześcijaństwa jako szansę dla współczesnego świata. Podczas prowadzonych przez nasz Kościół rozmów z rosyjskim prawosławiem uderzyło mnie, że przewodniczący Wydziału Zewnętrznych Stosunków Cerkiewnych Patriarchatu Moskiewskiego metropolita Hilarion podkreślał konieczność obrony wartości chrześcijańskich. To jest ważne, ale to dzisiaj nie wystarczy. Obrona zawsze jest pro domo sua – bronimy tego, co posiadamy. Natomiast dzisiaj trzeba do świata wyjść i dzielić się z nim tym, co jest w chrześcijaństwie najcenniejsze i unikalne.

Ksiądz Arcybiskup uczestniczył w kilku wizytach ad limina polskich biskupów w Watykanie. Czy ostatnia różniła się od poprzednich?

Uczestniczyłem w czterech wizytach ad limina, w ostatniej jako biskup-senior, więc byłem tylko na spotkaniach, które mnie interesowały. Ale zauważyłem, że poprzednie wizyty były inne – rozmowy odbywały się przede wszystkim w dykasteriach Kurii Rzymskiej. Zwykle na koniec papież podsumowywał te rozmowy. Tym razem chciał się spotkać z nami bezpośrednio, i to kilka razy – wypytywał każdego o problemy, słuchał. To absolutna nowość. Cały czas dawał też do zrozumienia, że spotyka się bardziej jako biskup Rzymu niż zwierzchnik Kościoła – z pełnym docenieniem odpowiedzialności biskupów lokalnych. Gdy się z nami żegnał, powiedział: „Módlcie się, abym pomagał Kościołowi w tym, w czym mogę pomóc”. To jego charakterystyczna postawa. Na koniec każdemu wręczył swoje przemówienie, które uważam za bardzo celne. Zwłaszcza jeżeli chodzi o rozłożenie akcentów.

To znaczy?

Papież zaczyna od zwrócenia uwagi na „jedność pasterzy w wierze, w miłości, w nauczaniu i trosce o dobro wspólne wiernych”. W Polsce nie mamy problemu z jednością w wierze. Natomiast w moim przekonaniu wiele pozostawia do życzenia jedność w miłości. To nie jest instrukcja dla innych, to słowa skierowane do nas, biskupów. I dalej: ta jedność „jest punktem odniesienia dla całej wspólnoty kościelnej i dla każdego, kto szuka pewnej orientacji w codziennym podążaniu drogami Pana”. Papież podkreśla, że wspólnota kościelna jest wspólnym dobrem wszystkich wiernych – to jego wizja Kościoła. Używa także bardzo biblijnego sformułowania „szukanie dróg Pana”. My ich nie mamy gotowych – musimy ich ciągle szukać. Musimy pytać, czego Pan od nas w tym momencie oczekuje. Proszę zwrócić uwagę, jak głęboko teologiczne jest to myślenie.

Wśród niektórych konserwatywnych publicystów Franciszek ma opinię kiepskiego teologa.

To krzywdząca opinia, budowana prawdopodobnie na powierzchownym i wybiórczym skupianiu się tylko na najbardziej nagłaśnianych wypowiedziach papieża.

Zatem jeszcze raz: pierwsze, najważniejsze zadanie dla nas, biskupów, papież formułuje jasno: „Jesteście wezwani, aby budować jedność i pokój zakorzenione w miłości braterskiej i by wszystkim dać tego podnoszący na duchu przykład”.

Tuż przed tym wezwaniem znalazły się mocne słowa: „Nikt i nic niech nie wprowadza podziałów między wami, drodzy bracia!”. Niektórzy komentatorzy dostrzegli w tym odpowiedź papieża na skargę, że media w Polsce przeciwstawiają Franciszka biskupom.

Papież wspominał o tym podczas spotkania z jedną z grup biskupów, w której poruszono ten problem. Nie uczestniczyłem w tym spotkaniu. Biskupi, którzy tam byli, mówią, że Franciszek zareagował mocno – powiedział, że to szatan próbuje skłócić biskupów z papieżem. Natomiast w powyższym cytacie z przesłania papieża chodzi o podziały wśród samych biskupów. Słowa: „Nikt i nic niech nie wprowadza podziałów między wami!” raczej bym zestawiał z tym, co niedawno na łamach „Tygodnika Powszechnego” mówił ks. Jerzy Galiński o podziałach w Episkopacie spowodowanych działalnością Radia Maryja.

Dopiero po zwróceniu uwagi na pierwszorzędną wagę jedności papież mówi, że Kościół w Polsce ma potencjał wiary, modlitwy, miłosierdzia i praktyki chrześcijańskiej. Rzeczywiście, z perspektywy np. Kościoła na Zachodzie Polacy ciągle się jeszcze modlą i uczestniczą w liturgii – choć kościoły już coraz częściej nie są pełne. Mnie bardziej ujmuje, że w pustych kościołach przeważnie ktoś się modli.

Wśród chwalonego potencjału polskiego Kościoła papież wymienia katechezę. Tymczasem katecheza boryka się z poważnymi problemami: z coraz mniejszą frekwencją, lekceważeniem przez uczniów, niskim poziomem nauczania, z brakiem zdecydowania: czym ma być – formacją religijną czy przekazem wiedzy.

Papież zauważa, że w katechezie uczestniczy większość uczniów. To prawda – mamy powszechną katechezę. Gdyby nie Tadeusz Mazowiecki, prawdopodobnie do dziś nie mielibyśmy tego. Ale przy okazji katechezy Franciszek z naciskiem przypomina, że istotą życia chrześcijańskiego jest budowanie żywej więzi z Chrystusem i ze wspólnotą. To może się dokonać tylko i wyłącznie w wymiarze parafialnym. Praca nad tą więzią w ramach parafii jest bez porównania ważniejsza niż przekazywanie religijnej wiedzy, która stanowi tylko jeden z aspektów życia religijnego. Można posiadać dużą wiedzę religijną i być kiepskim chrześcijaninem. Proszę zobaczyć, z jaką delikatnością papież mówi: „Być może trzeba położyć większy nacisk na kształtowanie wiary przeżywanej jako relacja, w której doświadcza się radości bycia kochanym i zdolnym do kochania”. To rzeczywiście absolutny fundament, bo od świadomości bycia kochanym zaczyna się nasza religijność jako odpowiedź naszej miłości.

Odnoszę jednak wrażenie, że papież nie zauważył np. problemu klerykalizmu naszej wspólnoty. Pisze bowiem, że liczne praktyki religijne, katecheza, „zadowalająca liczba powołań kapłańskich” sprzyja „gotowości laikatu i duchownych do aktywnej współpracy w strukturach kościelnych i społecznych”.

Nie ulega dla mnie wątpliwości, że dla papieża budowanie wspólnoty przez wszystkich wierzących jest sprawą pierwszej wagi. Być może rzeczywiście mógł mocniej dowartościować rolę świeckich. Proszę zauważyć, że w krajach niemieckojęzycznych stwierdzenie „my jesteśmy Kościołem” („wir sind Kirche”) jest używane w opozycji do hierarchii. U nas wołanie „my jesteśmy Kościołem” jest mobilizacją laikatu. Zachęcam, by głośno wołać w Polsce: Jesteśmy Kościołem! Wszyscy dźwigamy odpowiedzialność za Kościół – każdy na swoim odcinku! Uważam to za jedno z absolutnie podstawowych wyzwań: budowanie wspólnoty całego ludu Bożego.

Innym problemem, o którym papież milczy, jest zaangażowanie pewnej części polskiego duchowieństwa w doraźną politykę. Nie mam na myśli troski o dobro wspólne, tylko wspieranie konkretnych ugrupowań politycznych, np. w kazaniach.

Chwała papieżowi, że nie mówił o zaangażowaniu w politykę, bo w naszej rzeczywistości każdy by to po swojemu zinterpretował.

Ważne, że papieskie przesłanie jest jakby wskazówką co do metody postępowania: najpierw zdobyć rozeznanie, zapytać, jakie są potrzeby i bolączki, oraz dobrać właściwe środki. I według tej metody papież postępuje przy każdym poruszonym temacie: przy rodzinie, młodzieży, posłudze kapłańskiej, życiu konsekrowanym i trosce o potrzebujących. Między wierszami jest sugestia, by nie szukać winy u innych. Wszyscy przyłożyliśmy rękę do tego, jak jest.

Co do sytuacji rodzin papież wprost wezwał duszpasterzy, by zastanowili się, jak pomóc rozwiedzionym, „aby nie czuli się wykluczeni z Bożego miłosierdzia”. Co to oznacza?

Nie biadolić, nie moralizować, nie debatować, jak społecznie temu zapobiegać, ale wyjść tym ludziom naprzeciw w konkretnych wspólnotach. Papież zwraca uwagę na rolę nie tylko duszpasterza, ale całych wspólnot. Mówi: „Niech wspólnoty kościelne będą miejscami słuchania, dialogu, pocieszenia i wsparcia dla małżonków na ich wspólnej drodze i w ich misji wychowawczej”. Często jedna głęboko wierząca rodzina może więcej wnieść do wspólnoty Kościoła niż niejeden duszpasterz.

Dzisiaj dzwonił zaprzyjaźniony burmistrz jednej z miejscowości pod Gnieznem i prosił, abym przyjechał na Dzień Życia i opowiedział o Franciszku. Odpowiedziałem, że chętnie przyjadę, ale powiedziałem też: „Panie burmistrzu, pan więcej robi niż siedmiu biskupów – ojciec wielodzietnej rodziny, bodaj po raz trzeci wybrany burmistrzem, chodzący na różne ważne spotkania z dzieckiem na ręku”.

A z jakiej opcji politycznej?

A wie pan, że nawet nie wiem. To ciekawe, że nigdy mnie to nie zainteresowało. Być może jest bezpartyjny. Przy okazji Dnia Życia, gdy będziemy się widzieć, zapytam.

Na jeszcze jedno z przesłania papieskiego chciałem zwrócić uwagę: na kolejność poruszanych zagadnień. Najpierw Franciszek mówi o Kościele rozumianym jako cała wspólnota, potem o świeckich, o rodzinie, młodzieży, a dopiero w następnej kolejności o księżach i osobach konsekrowanych. W myśleniu o Kościele w Polsce ten porządek jest jakby odwrócony. Gdy kard. Maradiaga zapowiedział powołanie Kongregacji ds. Świeckich, sam się na tym złapałem, że nigdy nie dostrzegłem tego braku: jest Kongregacja ds. Biskupów, Kongregacja ds. Duchowieństwa, Kongregacja ds. Instytutów Życia Konsekrowanego i Stowarzyszeń Życia Apostolskiego, a nie ma Kongregacji ds. Świeckich, których jest najwięcej w Kościele. Czy słyszeliśmy takiego biskupa, który poszedłby do świeckich i powiedział: „Módlcie się, abym wam pomagał w tym, w czym mogę pomóc”? Papież pokazuje nowy wymiar wspólnotowej odpowiedzialności w Kościele i za Kościół.

Nie używa tytułu „papież”, tylko „biskup Rzymu”?

Żadnego nie używa: ani „papież”, ani „sługa sług Bożych”. Podpisuje się po prostu „Franciszek”. Proszę spojrzeć na wręczony nam tekst przemówienia: czcionki tekstu są o wiele większe od jego drobnego podpisu! Nie wierzę, że ktoś podpis pomniejszył przez nieuwagę.

Przywiązani do tradycji postrzegają w tych gestach pomniejszanie znaczenia papiestwa, czyli działanie na szkodę Kościoła.

To raczej zderzenie dwóch wizji papiestwa: tradycyjnej, dla której papiestwo musi mieć odpowiednią oprawę, i ja tego nie kwestionuję, bo jestem wychowany w tej samej tradycji. A papież ukazuje nam, że może być inna wizja papiestwa – o wiele bardziej uproszczona, o wiele bardziej ewangeliczna i o wiele bardziej przyciągająca nie tylko „swoich”, ale także tych „stojących z daleka”, tych zagubionych, tych inaczej myślących.

A jak rozumieć jego słowa: „Wolę tysiąc razy Kościół poobijany, wychodzący na ulicę, który miał wypadek, od Kościoła chorego z powodu zamknięcia”?

Kościół posłany jest do całego świata i do wszystkich ludzi. Nie może bronić tego, co posiadł, bowiem byłby to wyraz egoizmu. Ma dzielić się tym, co otrzymał, z wszystkimi, i robić to w radości. Naszym zadaniem nie jest obrona, tylko dawanie. A jak idziesz do ludzi, to może zdarzyć się, że będziesz poobijany – że spotkają cię takie czy inne przykrości.

Można wskazać na dwa punkty ciężkości nauczania Franciszka: jesteśmy ciągle w drodze i mamy rozdawać to, czym sami zostaliśmy obdarowani. To wskazanie jest głęboko ewangeliczne: „Idźcie i nauczajcie wszystkie narody” (Mt 28, 19). W pontyfikacie Franciszka dostrzegam opatrznościowy powrót do tego, co jest istotą Kościoła. Przyglądając się papieżowi widzę, jak bardzo Kościół europejski obrósł w kategorie europejskie: w tradycje, w historię, w zwyczaje.

Na przykład?

Na przykład strój biskupi. Wydawało się nam, że ubieramy się w te ozdoby dla Kościoła, a okazuje się, że można iść bez niego do ludzi, byle byśmy mieli co dawać w imieniu Pana Boga. Bogu dzięki, że nie jest to tak drastyczne jak kiedyś – głoszenie Ewangelii oznaczało właściwie latynizowanie. Dzisiaj już nie mówimy o inkulturacji, tylko o obecności pośród kultur. Inkulturację możemy rozumieć różnie. Ale chcemy być obecni w różnych kulturach, bo mamy coś do dania, co otrzymaliśmy, co jest niepowtarzalne. O tym jesteśmy głęboko przekonani.

Rozmawialiśmy rok temu jeszcze przed wyborem Franciszka. Wówczas Ksiądz Arcybiskup przyznał, że ma swojego kandydata, choć nie zdradził nazwiska. Czy wybór był zaskoczeniem?

Totalnym. Kardynała Bergoglio nie znałem i nie brałem go pod uwagę. Ale bardzo lubię, jak Pan Bóg mnie zaskakuje. Wówczas mogę się przekonać, jak bardzo ograniczone są moje horyzonty.

A czy Ksiądz Arcybiskup ma swojego kandydata na przewodniczącego Episkopatu – niedługo będą wybory?

Moje pokolenie w całości jest na emeryturze. Wielu młodych biskupów nie znam na tyle, by cokolwiek powiedzieć. Ale śledzę ich sposób myślenia. I muszę powiedzieć, że niektórzy są dla mnie miłym zaskoczeniem.

Na przykład?

Biskup Grzegorz Ryś. Jest z wykształcenia historykiem, a interesuje się Biblią i ciekawie ją interpretuje, m.in. na łamach „Tygodnika Powszechnego”. Świetnie się też odnalazł na Zjeździe Gnieźnieńskim w panelu razem z muzułmanami, żydami i innymi chrześcijanami.

Statut Konferencji Episkopatu uniemożliwia bp. Rysiowi, jako biskupowi pomocniczemu, kandydowanie: przewodniczącym może zostać tylko biskup diecezjalny. Czy dotychczasowy zastępca przewodniczącego – metropolita poznański abp Stanisław Gądecki – zdaniem Księdza Arcybiskupa ma szansę?

Jak najbardziej. Ma duże doświadczenie, jest człowiekiem rozważnym, otwartym. Byłaby to także pewna konsekwencja: funkcję zastępcy przewodniczącego pełnił przez dwie kadencje. I powiem jeszcze żartobliwie: wyszedł z dobrej szkoły gnieźnieńskiej. 


Abp HENRYK MUSZYŃSKI jest prymasem-seniorem, w latach 1992–2010 był metropolitą gnieźnieńskim, w latach 2009-10 prymasem Polski. Członek Papieskiej Rady ds. Popierania Jedności Chrześcijan. Biblista, pomysłodawca i patron Zjazdów Gnieźnieńskich.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Kierownik działu Wiara w „Tygodniku Powszechnym”. Ur. 1966 r., absolwent Wydziału Mechanicznego AGH, studiował filozofię na Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie i teologię w Kolegium Filozoficzno-Teologicznym Dominikanów. Opracowanymi razem z… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 09/2014