Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Niektórzy twierdzą, że mają więcej poczucia humoru, ale to przecież nie reguła. Są pokorniejsi? Nie bądźmy dziećmi. Patrzą na świat bez lęku? Różnie z tym bywa. Przeciwnicy zarzucają im, że chcieliby upodobnić Kościół katolicki do protestanckich. Bzdura, większość jest zakochana w tradycji i wcale nie chce porzucać tego, co w niej wartościowe.
Co ich (nas) zatem wyróżnia? Chyba metoda: nie krzyczeć, nie rozdzierać szat, nie obrażać. Nie mówić: ten dobry, a ten na straty. Nie dzielić świata zanadto kategorycznie. Dla katolika otwartego nie ma właściwie „swoich” i „obcych”. Każdy jest „swój” przez to, co mnie do niego zbliża, co jest naszym wspólnym losem – choćbym nie mógł ścierpieć tego, co i jak mówi. I każdy jest „obcy” – przez to, co w nim swoiste, niezrozumiałe dla mnie, więc intrygujące. Jak przestrogę traktuje słowa św. Augustyna: „Wielu spośród tych, którzy sądzą, że są wewnątrz, znajduje się na zewnątrz – i na odwrót”. Ale tak naprawdę nie wie, czy ktokolwiek jest „na zewnątrz”, skoro przez tajemnicę Wcielenia każdy człowiek został „jakoś” związany z Kościołem.
Może uważniej niż inni śledzi zachodzące zmiany. A cywilizacja zachodnia – po raz kolejny – zmienia się zasadniczo. Przede wszystkim w sferze relacji międzyludzkich. Mniej w nich bezpośredniości, spontaniczności, więcej technologii, która daje poczucie kontroli nad własnym życiem, pozwala wieść je właściwie poza społecznością lub we wspólnocie tymczasowej, z której w każdej chwili można zrejterować (interesującą rozmowę na ten temat z Bartłomiejem Dobroczyńskim publikuje październikowy „Znak”). Dobrym exemplum zachodzących zmian jest Breivik – człowiek pozbawiony silnych więzi, który uroił sobie, że występuje w obronie własnej wspólnoty przed obcymi. To są wyzwania znacznie większe niż „liberalna rewolucja etyczna”, na którą tradycyjnie się u nas pomstuje. Większość ludzi odczuwa moralny niepokój w związku z rozmaitymi zmianami, jakie się im proponuje, np. w kwestii eutanazji. Ale nie odczuwa niepokoju z powodu zmiany własnego stylu życia i nie dostrzega jej konsekwencji. Jak sprawić, żeby posługując się nowymi technologiami, człowiek nie stawał się coraz bardziej „autystyczny”? Jak wzbudzić poczucie solidarności w kimś, kto jest przekonany, że „nic nikomu nie jest winien” – bo też w istocie coraz mniej od innych zależy? Wielka dyskusja nad obojętnością jako chorobą nowoczesnych społeczeństw toczyła się już w latach 60. I musi toczyć się nadal – w zmienionych warunkach.
Otwarty katolik, otwarty chrześcijanin to ktoś, kto czuje się odpowiedzialny za świat jako taki. Nie za „swój świat”, nie za jedną „kapliczkę”. Jego wyobraźnia sięga poza granice jednego powiatu. Nie oznacza to wcale przymierza z „duchem tego świata”. Ale nie oznacza to również wojny. Obca mu być powinna militarna retoryka, która zawsze wprowadza między ludzi demony. W krytyce powinien odróżniać konsekwencję od zapiekłości.
Jego modlitwa jest krótka: „Boże, dziękuję Ci za całe dobro tego świata. Spraw, abym umiał je pomnożyć. Spraw, żeby zło nie napełniało mnie goryczą. Niewykluczone, że w wielu sprawach nie mam racji. Ale w niektórych to chyba jednak mam. Jak myślisz?”.