We władzy organów

Seksistowski język nadaje kierunek poważnej debacie, ustawiając jej uczestników na scenie gry o wpływy. W sejmowych kuluarach symboliczna wielkość penisa decyduje o wielu sprawach.

23.06.2014

Czyta się kilka minut

 / Rys. Joanna Grochocka
/ Rys. Joanna Grochocka

Tuż po wybuchu kryzysu taśmowego minister spraw wewnętrznych Bartłomiej Sienkiewicz i prezes Narodowego Banku Polskiego Marek Belka gościli u Moniki Olejnik w „Kropce nad i”. Marek Belka o podsłuchanej konwersacji powiedział: „niezbyt ładne określenia”. A minister podsumował: „klasyczna rozmowa analityka z ekspertem”. Oto więc obaj przepytywani przez dziennikarkę panowie przyznają, że co prawda posługiwali się niezbyt ładnymi określeniami, ale zarazem dokonali normalnej, eksperckiej wymiany zdań. Następnego dnia media analizowały zbieżności i różnice pomiędzy wersjami przebiegu zdarzeń i ich ocenami, prezentowanymi telewidzom przez podsłuchanych podczas kolacji panów.

Chcę zadać pytanie: jaki wpływ na zaistniałą sytuację ma ich płeć, ich męskość? Pytanie budzące opór, w opinii wielu wręcz dziwaczne – mamy przecież do czynienia z bardzo poważną sprawą i zastanawiać należy się nad nią tylko w dwu wałkowanych od paru dni aspektach: przekroczenia prawa przez podsłuchiwanych lub przestępstwa, jakim jest akt podsłuchiwania.

Tak zwana „męskość”

Oto trzech najwyższego szczebla urzędników spotyka się poza zatrudniającymi ich instytucjami, by rozmawiać „w swoim gronie” o politycznych rozdaniach, jedząc, pijąc i grubo żartując. Po ujawnieniu taśm przepraszają za formę (czyli za język), dając zarazem „mową ciała” do zrozumienia, że ta forma nie ma znaczenia, gdyż liczą się kompetencje. Bartłomiejowi Sienkiewiczowi bronić się trudniej – w końcu został nagrany zwierzchnik resortu mającego zapobiegać podobnym incydentom – ale Marek Belka, w opinii fachowców od finansów, pomiędzy bezpardonowymi ocenami personalnymi prezentował analityczną przenikliwość godną zajmowanego stanowiska.

Mamy jednak okazję zadania pytania o sensy i zasady prześwitujące spod słuchowiska utrwalonego w restauracji „Sowa & Przyjaciele”. Oczywiście, gdybym nazwała swoją analizę genderową, mało kto uznałby ją za poważną – co także należy włączyć do rozważań. Mamy przecież do czynienia, powtórzę sama, z poważnym kryzysem politycznym. Gdy sprawy robią się poważne, analizy genderowe spadają poniżej pułapu, na którym zostały ulokowane w polskim dyskursie publicznym w ostatnich dekadach. Znana zasada: nie bawimy się w rozmowy o równości, bo mamy poważniejsze zadania z obroną demokracji włącznie.

Z mojego punktu widzenia warto odwrócić tok myślenia i zastanowić się nad wpływem, jaki na życie publiczne wywiera owa – emanująca ze stenogramów – „męskość” sceny publicznej. Wykorzystać tę okazję do zrozumienia, dlaczego nieprawdziwe są założenia o braku wpływu płci na rządzenie, o prymacie praw ekonomicznych nad potrzebami emancypacyjnymi, o neutralności ekspertów.

Oczywiście, aspekt obyczajowy – używający niewybrednego języka panowie, w knajpie popijający wódkę, stanowiący elitę polityczną – budzi zainteresowanie, ale jest stosunkowo najmniejszym problemem dla samych zainteresowanych. Mogą przeprosić, mogą się przyznać – „tak, nieładnie mówiłem” – ale kto nie zna podobnych sytuacji? W gruncie rzeczy przeklinający polityk staje się bliższy swojemu wyborcy, bardziej ludzki, „swój” po prostu. Nie można tego powiedzieć głośno, nikt panów nie pochwali za wulgaryzmy, wielu już jednak ich rozgrzeszyło, podkreślając, że przecież nie wiedzieli o urządzeniu rejestrującym. Gdyby wiedzieli, byliby eleganccy i wyrafinowani. Po wielu godzinach spędzonych w swoich urzędniczych garniturach i gabinetach mogli poluzować krawaty, a kompetentni, tak czy owak, pozostali.

Zgadzam się z samooceną Belki i Sienkiewicza, wygłoszoną pod presją w programie „Kropka nad i”, ale wyciągam z niej inne niż zainteresowani wnioski. Prawdopodobnie ich robocza kolacja nie różniła się drastycznie od normy.

Co tu rządzi?

Tym, co kieruje rozmową obu panów, jest niewzruszona pewność uprawnień, można by rzec – pewność posiadanej władzy. Nie chodzi wyłącznie o władzę opartą na większości sejmowej, zajmowanych stanowiskach, przekonaniu o wpływie na politykę. Chodzi także o działającą tu, głębinową zasadę, której eksplozję zawiera anegdota o rozmiarze członka. Przytaczam fragment stenogramu nagrania, w którym głos zabiera także Sławomir Cytrycki, trzeci uczestnik kolacji:

Marek Belka: – Piwotalny właśnie. On jest, k... A patrz, jak on się temu ch... podoba, że on jest piwotalny. I wtedy...

Sławomir Cytrycki: – On dodaje gravitas.

Marek Belka: – Gravitas on tylko dodaje i myśli, że ma dłuższego. Niestety, każdy człowiek ma jakieś słabości, nawet on. W każdym razie tak naprawdę to o to chodzi.

Sławomir Cytrycki: – Nigdy nie był w kiblu w Dżakarcie... gdzie jest napisane na szybie: „Przysuń się, masz krótszego, niż ci się wydaje”.

Bartłomiej Sienkiewicz: – Panowie, za dobre anegdoty i za to, aby się złe scenariusze nie spełniały.

Obsceniczność tego fragmentu uderza i żenuje, jednak łatwo go zlekceważyć, potraktować jako część obyczajowego folkloru. W końcu, przypomnijmy, te „niezbyt ładne określenia” padały w ścisłym gronie trzech najwyższego szczebla urzędników, przekonanych o dźwiękoszczelności sali restauracyjnej. Spróbujmy jednak uchylić argumentację obyczajową, w ramach której umawiamy się, że zachowujemy formy, gdy widzą nas inni, rozluźniamy je wówczas, gdy jesteśmy w swoim gronie. Jeśli zostaniemy przyłapani na przekroczeniu savoir-vivre’u, poprawności politycznej, głoszonych zasad – być może spotka nas kara, co nie znosi istnienia podwójnego standardu: oficjalnej i półprywatnej wersji normy komunikacji społecznej. Półprywatnej, bowiem cały czas mówimy o pełnieniu ról publicznych, o miejscu pracy.

Potraktujmy jednak tę sytuację jako ujawnioną maszynerię niepisanych, niewypowiadanych reguł. I to reguł budujących życie społeczne. Transmisja z restauracji nie dopuszcza nas bowiem do prywatności czy półprywatności polityków, lecz do rytualnej strefy, reprodukowanej przez zachowania opisywane przez antropologów jako plemienne (gdy dotyczą obcych kultur).

Podpowiedzi, jak czytać sygnały płynące z tej strefy na pozór marginalnej, niemal przezroczystej, udziela Cynthia Enloe, autorka wydanej właśnie książki „Seriously!: Investigating Crashes and Crises as If Women Mattered” (Na poważnie. Badanie załamań i kryzysów z perspektywy interesów kobiet). Analizuje w niej m.in. sprawę Dominique’a Strauss-Kahna, kryzys systemu bankowego w 2008 r. czy rewolucję w Egipcie. Politolożka w tym i w wielu innych tekstach powtarza zasadę: należy nauczyć się analizować ciszę, czytać między wierszami, odtwarzać metaforykę i symbolizację. Stosuje więc w wywodzie politologicznym narzędzia, którymi chętnie posługują się filolodzy i kulturoznawcy. Idzie o to, by znaleźć sposób na nazwanie czegoś, co intuicyjnie od dawna wiemy, a czego rola uznawana jest za drugorzędną, nieistotną, nawet niepoważną. Lecz – okazuje się – decydującą o naszym wspólnym losie.

Marek Belka powiedział Monice Olejnik: „panie też się dają podsłuchiwać”. Na pewno. Jednak pytanie nie brzmi, czy dają się podsłuchiwać, ale w jaki sposób mówią wówczas, gdy nie wiedzą o podsłuchu. Wówczas, gdy nie biorą pod uwagę „nasłuchu” – nie występują przed kamerą, nie zwracają się do wyborców lub udziałowców. Męski, powiedzieć by można – falliczny – charakter ujawnionej przez „Wprost” rozmowy ma wielkie znaczenie. Nie tylko dlatego, że wyklucza udział kobiet (a przynajmniej czyni ten udział problematycznym i niewygodnym dla kobiet), przede wszystkim dlatego, że wyznacza sposób rządzenia państwem i wpływa na obywateli.

Trudno orzec, czy wszyscy uczestnicy kolacji w równym stopniu lubią mocny język. Ten język sprawia wrażenie obowiązkowego kodu, używanego, by zaznaczyć przebywanie na określonym terytorium. Przy kobietach nie mówiliby w ten sposób, ale nie chciałabym być posądzona o argumentację, iż „kobiety łagodzą obyczaje”, zwłaszcza że niektóre łagodzą, inne nie. W obecności kobiet Belka, Cytrycki i Sienkiewicz nie mieliby jednak warunków i powodów do używania tego kodu, do wzajemnego pozycjonowania się przy pomocy gruboskórnych anegdot na temat innych osób.

Czasem mówimy o podobnej sytuacji jako o „męskim klubie”, przenoszeniu do współczesności instytucji znanej od wieków. W polityce takie kluby nie są niczym dziwnym. Transmisje z rozmaitych wręczeń, narad itp. pokazują, że drzwi nie otwierają się zbyt szeroko przed kobietami. Oczywiście, można część kobiet „dopuścić”, „oswoić”, jednak kultura postawi dość czytelne granice i będzie ich pilnowała. Gdyby w restauracji „Sowa & Przyjaciele” znalazła się wysokiej rangi urzędniczka, żarty byłyby na pewno subtelniejsze, choć nie można wykluczyć stosowania seksualnych aluzji. Niedawno na jaw wyszła podobna konwersacja z udziałem posła Adama Hofmana, wygłaszającego w towarzystwie pracownic klubu Prawa i Sprawiedliwości w Mielcu przechwałki na temat własnej anatomii. Rzecz bowiem nie w tym, że kobiety nigdy nie mówią w taki sposób lub że przy nich nikt nie zachowałby się tak swobodnie. Obsceniczne wstawki ustawiają hierarchie, stanowią także rodzaj porozumienia, a często przemocy: nie chcesz tak gadać, nie masz czego między nami szukać. Nudziarzu.

Ponieważ znacznie mniej kobiet niż mężczyzn ma szansę spożywać podobne posiłki i ustalać podczas nich strategie polityczne, metaforyka falliczna może być używana nie tylko w celu ludycznym. Przede wszystkim stanowi ona łatwe narzędzie oceniania, przywoływania do porządku, budowania sojuszy. Oni, tamci, mają kompleksy, więc my, niezakompleksieni, górujemy nad nimi. One są tu zawsze pozbawione możliwości ekspresji, ponieważ niewiele miałyby do zademonstrowania.

Ten przekaz został zneutralizowany przez jego bohaterów „przyznaniem się do winy” zawartym w twierdzeniu, że język rozmowy był skandaliczny. Wszystkie zainteresowane strony bez walki oddały tę pozycję, ponieważ trudno walczyć o prawo do wulgaryzmów. Jednak łatwość przepraszania zwodzi, pozwala zbagatelizować siłę kulturowego oddziaływania i znaczenia męskich zachowań osób pełniących funkcje publiczne. Tymczasem seksistowskie – odwołujące się do sfery anatomii i wydolności seksualnej – porównania nie stanowią ornamentu, przerywnika w poważnej debacie, lecz nadają tej debacie kierunek, definiują pozycje jej uczestników na scenie gry o wpływy, wyznaczają granice przynależności do środowiska. W piłkarskiej szatni i w sejmowych kuluarach symboliczna wielkość penisa decyduje o wielu sprawach.

Nie przy tym stole

Co z tym zrobić? Nie wpuszczać do restauracji dziennikarzy? Opinii publicznej? Jak w aferze Strauss-Kahna, albo na polskim podwórku, gdy przyłapani na korzystaniu z usług prostytutek politycy, często konserwatywni, dziwią się, że ktoś zadaje pytania o ich kwalifikacje. Nie tylko moralne, ale i zawodowe, bowiem w pogardliwym stosunku do kobiet, w przekraczaniu granic głoszonych zasad znajduje odzwierciedlenie nie jakaś wybrana, marginalna cecha człowieka, ale jego istota.

Nasuwa się tu jeszcze jedna uwaga: skoro tak wygląda polityka, to nie ma możliwości wprowadzenia do niej na równych prawach kobiet. Gdzie miałyby się przysiąść? Do którego stołu? Do podstolika?

Premier podejmie decyzje personalne, politycy wykorzystają zamęt do swoich celów, rynki się uspokoją, będą przedterminowe wybory albo i nie – niebawem zapomnimy o sprawie. Jeśli normą komunikacyjną jest w naszej kulturze męska, obsceniczna rozmowa, to można się nią będzie dalej powszechnie posługiwać.

Konsekwencje są jak najbardziej polityczne: betonowanie relacji płci w społeczeństwie, które nie ma dostatecznie przerobionej lekcji równości. Znieczulenie na seksistowski język, a więc przyzwolenie na jego obecność w mediach, reklamie, życiu codziennym. Zlekceważenie tych głębinowych konsekwencji pokazuje pośrednio, do czego wspólnota przywiązuje wagę – ulega złudzeniu, iż najważniejszy jest rynek, niejako oddzielony od kultury. Tymczasem kultura wytwarza rynek, nie odwrotnie, a zasady piszą uczestnicy wspólnoty. Tak, ta sama kultura, której wyrazem jest rechot zapisany na taśmach z podsłuchu u „Sowy”.

Osłabienie fallicznego dyskursu wszystkim wyszłoby na dobre. Najpierw jednak musimy ten sposób kształtowania relacji społecznych nazwać, zrozumieć i rozbroić. Może polityczna kuchnia jest „nie dla pań”, ale dotyczy także pań, dotyczy nas wszystkich.


INGA IWASIÓW jest profesorką literaturoznawstwa, dyrektorką Instytutu Polonistyki i Kulturoznawstwa oraz Zakładu Literatury XX wieku na Uniwersytecie Szczecińskim. Redaktorka naczelna szczecińskiego dwumiesięcznika kulturalnego „Pogranicza”, krytyczka literacka i pisarka. Felietonistka „Książek w Tygodniku”, dodatku „TP”.


CZEGO NIE WIEDZĄ POLSCY POLITYCY

Znaczna część Polaków chciałaby zwiększenia liczby kobiet na kierowniczych stanowiskach w rządzie (47%), w fundacjach i organizacjach społecznych (47%), w partiach politycznych (46%), w administracji państwowej (42%), a także w firmach i przedsiębiorstwach (45%).


Fakt mniejszego udziału kobiet w życiu publicznym najczęściej uzasadniany jest ich większym zaangażowaniem w obowiązki domowe (59%) oraz zdominowaniem przestrzeni publicznej przez mężczyzn (43%).


Co trzeci ankietowany (32%) uważa za słuszne, aby prawo określało, jaki procent (minimum) miejsc na listach wyborczych powinny zajmować kobiety, a większość (59%) jest przeciwna takiemu rozwiązaniu. Badani opowiadający się za kwotowym udziałem kobiet na listach wyborczych przeciętnie oceniają, że kobiety powinny mieć zapewnione 40% miejsc na listach wyborczych.


Co czwarty badany (24%) uważa za słuszne, aby prawo określało, jaki powinien być udział kobiet w zarządach i radach nadzorczych spółek publicznych, a dwie trzecie respondentów (63%) sprzeciwia się takiej propozycji. Ankietowani popierający to rozwiązanie uważają, że gwarantowany udział kobiet w zarządach i radach nadzorczych spółek publicznych – średnio rzecz biorąc – powinien wynosić 39%.


Źródło: CBOS, 2013, Raport „Kobiety w życiu publicznym”

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 26/2014