Wdzięczność

Podobno po śmierci Anny Przybylskiej mnóstwo ludzi postanowiło się zbadać na okoliczność raka trzustki...

13.10.2014

Czyta się kilka minut

 /
/

„Si tacuisses philosophus mansisses” (gdybyś milczał, pozostałbyś filozofem), tj. nie okazałbyś swej słabej strony – napisał Boetius w dziele „De consolatione philosophiae” (2, 7). Znamy ich: nigdy, w żadnej dyskusji nie zabrali głosu. Nie dlatego, że skromni, ale, wprost przeciwnie – z obawy, że może im się wymknąć coś głupiego. Niektórzy z nich zaszli daleko. Oni sami wierzyli, że są najmądrzejsi. Tylko za skarby świata nie zgodziliby się skonfrontować tego przekonania z rzeczywistością.

Albo spowiedź: konieczność nazwania po imieniu swoich mało chwalebnych czynów jest dla tego rodzaju ludzi odstraszająca. Usiłują wybrnąć z kłopotu, chowając się za „wyznanie grzechów” schematyczne, ogólnikowe, bezosobowe, Do tej samej rodziny należą ci, którzy nie znoszą, by ich fotografowano. „Okropnie wychodzę na zdjęciach” – powiadają z nerwowym uśmiechem. A po prostu to, co na zdjęciu (czyli prawda), zbyt się kłóci z ich autoportretem, produktem własnej wyobraźni.

Lekarze powtarzają do znudzenia: nowotwór wcześnie rozpoznany zwykle bywa wyleczalny. Nie idą. Właściwie dlaczego? Owszem, badania nie są przyjemne, ale czy na pewno decyduje obawa przed biopsją, kolonoskopią czy innym zabiegiem diagnostycznym, skrępowanie wobec konieczności dopuszczenia badającego do tajników własnego ciała? Może za tym odwlekaniem kryje się infantylna nadzieja, że nieodkryte nie istnieje? („Nic mnie nie boli, nic mi nie jest, a jak zaczną szukać, to znajdą...”).

Punktem wyjścia każdej kuracji jest dobre rozeznanie. W chorobach ciała i chorobach ducha. Przyjęcie (nawet paskudnej) prawdy o sobie daje nadzieję, której bez tego nie ma. Nie wyleczy się nowotworu bez dobrej diagnozy, nie wyleczy się z wad bez uznania ich istnienia w sobie.

Podobno po śmierci Anny Przybylskiej mnóstwo zdrowych ludzi postanowiło się zbadać na okoliczność raka trzustki. Jeśli ją to dopadło, to być może ze mną jest podobnie – pomyśleli. Lęk okazał się silniejszym bodźcem aniżeli uczone perswazje lekarzy. „Jeśli jej nie zdołali uratować, to co będzie ze mną...?”.

Gdzieś w połowie września otrzymałem maila z uwagami do moich internetowych komentarzy biblijnych, które co niedzielę ukazują się w serwisie „Tygodnika”. List, choć krytyczny, tchnął ciepłem i życzliwością, więc natychmiast odpisałem. Nawiązała się korespondencja wychodząca poza przedmiot pierwszej wymiany listów, osobista, przyjacielska. W drugim liście mój korespondent wspomniał, że choruje na nowotwór i że jest w stanie terminalnym. Jednak dalsze listy nie koncentrowały się na chorobie. Często pisane w bezsenne – pewnie z powodu bólu – noce, mówiły o życiu. Autor, który był w pełni świadom, że dobiega kresu życia, pisał o radości, cieszył się każdym dniem, przepięknie pisał o nadającej sens jego życiu miłości, podejmował dość osobiste wątki moich listów. Czekałem na te listy pełne ciepła i mądrości, której się czasem nabywa u kresu drogi. To spotkanie było darem, darem były listy, pisane niemal do ostatniego dnia życia. Nie były to bynajmniej listy „nabożne”. Były dobre i mądre.

Ale znalazło się w nich jedno wyznanie, które być może uchyliło rąbek tajemnicy autora: „pozostał mi wewnętrzny nakaz, impuls czy wręcz konieczność, żeby bez końca (akurat – ten koniec coraz wyraźniejszy!) wczytywać się w myśl Chrystusową”.

Jego śmierć – zmarł kilka dni temu tam, gdzie mieszkał, tysiące kilometrów stąd, za Oceanem – jest dla mnie odejściem kogoś bliskiego i zarazem mistrza. Jesteśmy wdzięczni wielkim ludziom, którzy dotknięci rakiem uczą nas i swoim przykładem mobilizują do walki z chorobą. Nie zaszywają się w ukryciu, ale w tej trudnej walce pozwalają sobie towarzyszyć, dzieląc się z nieznanymi towarzyszami i potencjalnymi towarzyszami niedoli własnym doświadczeniem, lękami, nadzieją. Ich głos jest wiarygodny, a ich zwycięstwa nad chorobą przeżywamy jak własne.

Ale wdzięczność jesteśmy winni także tym, którzy pokazali, jak spokojnie, nawet z pogodą ducha, można iść na spotkanie nieuchronnego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się 25 lipca 1934 r. w Warszawie. Gdy miał osiemnaście lat, wstąpił do Zgromadzenia Księży Marianów. Po kilku latach otrzymał święcenia kapłańskie. Studiował filozofię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował z młodzieżą – był katechetą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 42/2014