Odczarować raka

Codziennie dwustu Polaków umiera na nowotwory. Połowa o chorobie dowiedziała się za późno, bo im lub ich lekarzom nie przyszło do głowy, że niewinnie wyglądający guz pod skórą to początek śmiertelnego spustoszenia w organizmie.

11.04.2004

Czyta się kilka minut

 /
/

Nowotwory są drugą po chorobach serca przyczyną umieralności w Polsce. W 2000 r. na nowotwory zachorowało 120 tys. Polek i Polaków. Tylko co trzeciego chorego wyleczono (wyleczony to według onkologów pacjent, który przeżył bez nawrotu 5 lat od zakończenia leczenia). W USA z rakiem wygrywa dwóch na trzech chorych, w krajach Unii Europejskiej co drugi.

Raka we wczesnym stadium w Polsce leczy się tak samo skutecznie jak na Zachodzie. Natomiast w ogólnym bilansie odstajemy, gdyż w Polsce czterech na pięciu cierpiących na nowotwór zgłasza się do lekarza przeciętnie siedem miesięcy po zauważeniu objawów. Ponad połowę pacjentów leczy się przez 6 miesięcy (z mylnym lub właściwym rozpoznaniem), zanim skierowani zostaną na leczenie onkologiczne - wynika z badań prof. Marka Pawlickiego, kierownika Kliniki Chemioterapii Centrum Onkologii w Krakowie.

Próg gabinetu onkologicznego przekraczamy za późno, a różnica między szansami na wyleczenie w tzw. pierwszej i w czwartej fazie rozwoju raka jest ogromna. Kobieta w początkowym etapie raka szyjki macicy ma blisko 100 proc. szans na przeżycie. W fazie zaawansowanej wyleczyć można tylko co dwudziesty przypadek.

Szwankuje więc głównie diagnostyka - na badania czeka się długo - oraz powszechna ignorancja: wielu pacjentów nie wie nawet, że do onkologa nie potrzeba skierowania. I choć jest nowoczesna aparatura oraz onkolodzy znani w świecie, to brakuje “onkologicznej czujności" u pacjenta i lekarza pierwszego kontaktu.

Rak Marcina

Marcin Wach (lat 28) miał szczęście. Jako sportowiec znał swój organizm i wystarczająco szybko się przestraszył, gdy zauważył niepokojące powiększenie jądra. A że lekarz-urolog prawidłowo rozpoznał chorobę, już po trzech dniach Marcin leżał na stole operacyjnym. Gdy zaczął się koszmar chemioterapii, nie poddał się. Miał o co walczyć: rodzina, świeżo poślubiona żona Beata, miłość do piłki.

Piłka nożna była najważniejsza dla Marcina od małego. Magia biało-czarnej biedronki, walka o wiecznie zajęte betonowe boisko na osiedlu, fascynacja “jedenastką" Francji z Mistrzostw Europy w 1984 r. (geniusz Platini, mały i sprawny Giresse, lewonożny Tigana). Dwa lata wcześniej mundial w Hiszpanii: trzecie miejsce Polski. To były dobre czasy dla chłopca grającego w piłkę. Jako 11-latek zapisał się do sekcji piłkarskiej Hutnika Kraków.

Dziś dla Marcina przychodzą na stadion setki ludzi. Czerwiec 2003, miasteczko Skawina koło Krakowa, boisko tamtejszej Skawinki. Przedmeczowe anonse, tłum, grający w Cracovii kolega przywiózł na licytację koszulkę z podpisami piłkarzy. Marcin, w drugim miesiącu terapii, tym razem w roli trenera. Mecz w Skawinie zorganizowano, żeby pomóc mu finansowo i podziękować za lata gry w klubie. Wychudzony, niesportowa sylwetka. Twarz blada, opuchnięta.

Rak jądra należy do najczęstszych nowotworów złośliwych u mężczyzn między 20. a 34. rokiem życia (w Europie w ciągu ostatnich 20 lat liczba chorych wzrosła dwukrotnie). Wykryty we wczesnym stadium, jest wyleczalny w 90 proc. przypadków. Nawet jeśli wystąpiły przerzuty, wciąż można go wyleczyć. Zwykle jednak pacjenci zgłaszają się do lekarza późno, bo rak jądra jest bezbolesny i nie wywołuje charakterystycznych objawów.

Marcin zauważył guza pod koniec 2002 roku. - Myślałem, że dostałem piłką i że to przejdzie - wspomina. Ale zaczęła się zadyszka, zaburzenia wzroku, zasłabnięcia. Przed Wielkanocą guz zaczął rosnąć szybciej. Marcin nie chciał psuć świąt rodzinie. W niedzielę nie wytrzymał, powiedział. Nazajutrz poszedł do urologa. Lekarz poprosił o szybkie badania.

Pamięta, jak po badaniu krwi i USG stał z żoną i mamą w szpitalnym korytarzu. Podszedł lekarz, powiedział: rak. Tego samego dnia był operowany. Początek maja, długi weekend, wiosna. A on ma nowotwór, wkrótce straci jądro.

Najgorsza była doba po operacji. Nieopisany ból, załamanie. Na uszach słuchawki, głośna muzyka, płacz do poduszki. Przez dwa tygodnie nie zmrużył oka.

Utrata jądra to dla mężczyzny dramat. Tak jak dla kobiety odjęcie piersi. Kobiety wiedzą, czym to grozi. Z rakiem jądra jest inaczej. - Naturalne odruchy odbiera się jako wstydliwe - mówi dr Janusz Meder z Centrum Onkologii w Warszawie, prezes Polskiej Unii Onkologii. - Kobiety nauczyły się, że podczas mycia trzeba badać piersi. To samo powinni robić mężczyźni ze swoimi narządami. Jeśli jest wygórowanie czy obrzęk, trzeba iść do urologa lub onkologa.

Już rodzice małego chłopca powinni sprawdzić, czy dziecko nie ma tzw. jądra niezstąpionego. Dr Meder: - Czasem jedno jądro zostaje w jamie brzusznej, bo nie przemieściło się prawidłowo przed narodzeniem. To może się przyczynić w późniejszym okresie życia do nowotworu.

Jeśli podejrzewa się guza, następnym krokiem jest badanie USG. Można je wykonywać wielokrotnie, bez szkody dla organizmu i w każdej większej przychodni.

Chore jądro usuwa się chirurgicznie. Amputacja nie oznacza kalectwa. Marcinowi urolog wytłumaczył to przed operacją. Powiedział, że z jednym będzie tak samo sprawny. A problem estetyczny można rozwiązać wszczepiając protezę.

- Lekarz ma do odegrania ważną rolę

- przekonuje dr Meder. - Nie wolno mu powiedzieć: ma pan raka jądra, jutro wycinamy, do widzenia. Musi wytłumaczyć, że amputacja to nic strasznego.

Podczas chemioterapii Marcin spotkał w szpitalu Maćka cierpiącego na to samo.

- On, stary bywalec, pomógł mi organizacyjnie. A ja jemu walczyć z “męską" depresją - wspomina.

Rak to nie wyrok

- Rak jest wciąż tabu - uważa dr Krzysztof Krzemieniecki z Krakowskiej Kliniki Chemioterapii w Centrum Onkologii.

- Amerykanin bez problemu wymieni pięciu znajomych, wyleczonych z nowotworu. Polak piątkę, którą choroba wysłała na tamten świat. Ale w USA, czytając wyniki ligi baseballu, w tej samej gazecie natkniemy się na informacje o symptomach choroby.

- Mówimy o raku jak o wyroku śmierci - mówi prof. Jacek Jassem, kierownik Kliniki Onkologii Akademii Medycznej w Gdańsku. - Ci, którzy wyzdrowieli, rzadko się tym dzielą. Bo w Polsce rak, z nieracjonalnych powodów, uważany jest za coś wstydliwego.

Próg gabinetu lekarskiego Polak przekracza dopiero, gdy nie może już funkcjonować. Kiedy choroby nie można już “zakrzyczeć", gdy przychodzi paraliżujący lęk.

- Lęk przed rakiem to wynik braku świadomości - uważa dr Krzemieniecki.

Prof. Jassem wylicza przesądy związane z nowotworami: “Przecież to nic nie da"; “Umarł, bo mu zrobili biopsję"; “Wszystko było dobrze, póki nie zaczęli tych lamp".

Wielu pacjentów nie wie, że wstępnej fazie raka nie zawsze towarzyszy ból. Prof. Pawlicki opisuje, jak na oddział zgłosiła się kobieta, która przez cztery miesiące łykała tabletki przeciwbólowe. Do lekarza poszła, gdy zaczęły się kłopoty z poruszaniem.

Prof. Pawlicki wylicza możliwe objawy raka: niegojące się owrzodzenia, krwawienie z naturalnych otworów, nieprawidłowe wydzielanie i wydalanie (upławy, zaparcia), chrypka, trudności połykania, bóle, zmiany koloru i wzrost znamion i brodawek, zmiany w normalnym funkcjonowaniu przewodu pokarmowego.

Bywa jednak, że zwiastuny raka przypominają symptomy innej choroby. Lekarz pierwszego kontaktu nie ma łatwego zadania. W książce “Rak. Nadzieje i rozczarowania" prof. Pawlicki pisze, że spośród 500 chorych, którzy zgłoszą się z bólem kręgosłupa, tylko jeden, dwóch ma raka. Często jednak bóle “pseudodyskowe" mogą oznaczać np. nowotwory narządu rodnego, rak jelita, odbytu czy stercza.

Lekarze pierwszego kontaktu mało wiedzą o nowotworach. - Rektorzy akademii medycznych uznali, że w ramach sześcioletnich studiów należy poświęcić temu zagadnieniu 40 godzin zajęć! - oburza się prof. Jassem. - Przez ten czas nie da się w lekarzu wyrobić nawet “czujności onkologicznej", nie mówiąc o przekazaniu podstawowej wiedzy. Są uczelnie, na których cały program onkologii to 3-5 dni zajęć.

Co zatem robić, żeby chory szybciej trafiał pod specjalistyczną opiekę? Lekarz powinien kierować się zasadą, że wszystkie dolegliwości mogą mieć pochodzenie nowotworowe. - Np. nie powinno się lekceważyć bólów głowy z nudnościami i zwolnionym tętnem - twierdzi prof. Pawlicki.

- Jeśli lekarz ogólny skieruje do onkologa dopiero, gdy zaczną się zaburzenia świadomości, niedowłady i inne symptomy guza mózgu, to nie pomogą techniki diagnostyczne i operacyjne.

To lekarz domowy powinien włączyć ostrzegawcze światło. Dr Krzemieniecki: - Nie ma on specjalistycznej wiedzy ani instrumentów, jednak powinien jak najszybciej kierować do specjalisty, jeśli ma jakiekolwiek podejrzenia.

Marcin, mimo szybkiej reakcji, usłyszał drugi wyrok: przerzuty do węzłów chłonnych. Operacja nie wchodziła w grę, zmiana chorobowa była za blisko aorty. Zostawała chemioterapia.

Chemioterapia = lek

Chemioterapia zrewolucjonizowała leczenie raka jądra. Kilkanaście lat wcześniej Marcin miałby nikłe szanse na przeżycie.

Chemia to agresywna metoda leczenia. Ma unicestwić nowotwór. - To taniec na linie, często cierpienie, ale po zakończeniu leczenia organizm wraca do normy - mówi dr Meder.

Marcin pamięta to dziwne uczucie. Kroplówka, powoli spływający do organizmu płyn. Tak toksyczny, że pielęgniarki przynoszą go w gumowych rękawicach. Trzeba wytłumaczyć sobie, że to jedyna szansa.

Chronologię chemioterapii wyznaczają Marcinowi wydarzenia piłkarskie. Pierwsze to finał Ligi Mistrzów: Juventus-Milan. Remis, rzuty karne. Dida (bramkarz Milanu) broni trzy karne, Milan sięga po trofeum. Całego meczu nie obejrzał, co chwilę wybiegał ze świetlicy. Bo chemioterapia to także niekontrolowane torsje.

Drugiego dnia Marcin wstał z łóżka po kilkunastu godzinach snu. - W lustrze opuchnięta twarz, blada skóra, jakby przeźroczysty pergamin - wspomina.

Po kilku dniach był w domu. Stracił włosy. Przez tydzień nie podnosił głowy z poduszki. W pokoju pilnowała go Dora, wielki terier rosyjski.

Dla młodego, silnego mężczyzny, niedawno piłkarza u szczytu formy, chemioterapia to upokorzenie. Po pierwszej sesji nie mógł wejść po schodach na czwarte piętro.

Przed drugą charytatywny mecz w Skawinie. Na dwie godziny zapomniał o wypadających włosach, o twarzy, szpitalnych toaletach i rozpaczy rodziny. Po meczu trzeba było wracać. Drugie uderzenie, druga próba zabicia nowotworu.

Z trzeciej sesji Marcin pamięta pana Zenka. Starszy pan, po 24 cyklach leczenia chemią. - Opowiadał o swojej hodowli krów na ranczu w Bieszczadach. Dzielnie walczył, miło się go słuchało, szybciej mijał czas - wspomina Marcin.

Na czwartą musiał przeprowadzić się do innego szpitala (w poprzednim był remont). W starym miejscu czuł się jak weteran. W nowym pierwsze kroki skierował do świetlicy. Upewnił się, że jest telewizor. Nie mógł opuścić rewanżowego meczu Wisły z Omonią Nikozja. Tydzień wcześniej widział pierwszy pojedynek obu drużyn na żywo, na stadionie Wisły.

I znowu bezsenne noce.

Medycyna jest jedna

- Pięć tysięcy Polaków cierpiących na raka umiera rocznie przez bioenergoterapeutów, znachorów, zielarzy i lekarzy-hochsztaplerów - ocenia prof. Pawlicki.

- To również nasza wina. Tracimy zaufanie, nie potrafimy przekonać do naszych metod - mówi dr Krzemieniecki.

Amputacja, chemioterapia, radioterapia: to hasła wywołujące grozę. - Alternatywą wydają się metody “bezpieczne", nietoksyczne, wręcz przyjemne - mówi prof. Jassem. - Reklamuje się zioła leczące rzekomo wszystko, od łupieżu po raka i AIDS. Ludzie nie rozumieją, że medycyna jest jedna, a nazywanie tego, co się dzieje poza nią “medycyną niekonwencjonalną", to nieporozumienie.

Lekarze są bezradni. - Nie da się obwozić po straganach pacjentki i kazać jej krzyczeć, że właśnie umiera, bo leczył ją znachor - mówi dr Krzemieniecki.

Znachorzy leczą torfem, ziołami, moczem. Stosują diety, głodzą. Potem pacjent umiera. Bo raka może pokonać chirurg, radioterapia, leczenie hormonalne lub chemioterapia. Nic innego nie wymyślono. Nadzieją przyszłości jest leczenie genetyczne.

Rak to komórki powstające w niekontrolowany sposób. Nowotwór jest specyficzną tkanką, a jedynym sposobem ostatecznego rozpoznania go jest badanie mikroskopowe. Zbadać można pobrane z guza komórki bądź fragmenty tkanki rakowej. Diagnosta musi ustalić, czy guz jest złośliwy. Wycięcie niezłośliwego jest jednoznaczne z wyleczeniem. Złośliwe mogą tworzyć przerzuty.

Wtedy szanse na wyleczenie maleją. Jednak nawet najbardziej rozległe przerzuty nie oznaczają wyroku śmierci. Amerykanin Lance Armstrong, najsłynniejszy na świecie kolarz, cierpiał na raka jądra. Chorobę wykryto u niego znacznie później niż u Marcina. Nowotwór opanował całe ciało: szpik, węzły chłonne, płuca, mózg. Dawano mu tylko 3 proc. szans na przeżycie.

Armstrong przeszedł chemioterapię. Wyzdrowiał. Później pięć razy wygrał Tour de France, najbardziej prestiżowy wyścig na świecie. A zaczęło się niewinnie: w 1996 r., po wygraniu jednego z etapów, wszyscy zauważyli, że inaczej niż zwykle zachowuje się na mecie. Nie wzniósł do góry rąk, nie cieszył się. Był wycieńczony. Plucie krwią, zadyszkę i opuchnięcie jądra brał za efekt upadku. Z czasem nie mógł siedzieć i chodzić. Diagnoza po jednym z rutynowych badań: rak jądra z przerzutami. Chemioterapia miała być ostatnią szansą. Jak każdy, Armstrong wspomina ją z obrzydzeniem. Ale była skuteczna.

Znani bez włosów

Dziennikarz Kamil Durczok ujawnił w telewizyjnych “Wiadomości", że ma raka. Chciał przerwać spekulacje na temat swej łysiny. - Ojciec musiał odpowiadać na pytania w rodzaju “czy to prawda, że syn się ogolił, bo przegrał zakład?" - wspomina.

Durczok wyjaśnił, że łysina to efekt chemioterapii. Następnego dnia “Wiadomości" obejrzało dwa razy więcej ludzi. Durczok zobaczył, że o chorobie warto mówić, bo można pomóc: - Po moim wystąpieniu działy się niesamowite rzeczy. Do dziś dostałem 60 tys. listów - podkreśla.

Były wśród nich listy od chorych. Mężczyzny, który po pół roku zdecydował się na leczenie chemioterapią. Dziewczyny, która po kilku miesiącach siedzenia w czterech ścianach w końcu wyszła, bo przestała wstydzić się swego wyglądu.

W tym samym czasie z nowotworem walczył dziennikarz “Faktów" TVN Marcin Pawłowski. Dwóch chorych na raka dziennikarzy prowadziło programy, oglądane przez miliony. Polacy śledzili, jak chemioterapia wpływa na organizm. Zobaczyli, że lecząc się można funkcjonować.

Nie da się zmierzyć znaczenia postaw Armstronga, Durczoka i Pawłowskiego. Trudno powiedzieć, ilu zostanie dzięki nim uratowanych. Ilu wcześniej zgłosi się do lekarza. Ilu nie straci nadziei, “bo ten z telewizji też to miał i przeżył".

Durczok opowiada o chorobie publicznie. Armstrong założył fundację i wydał książkę “Mój powrót do życia". Pisał w niej: “Moim prawdziwym powołaniem nie jest ściganie się na rowerze, lecz przekonywanie ludzi, że raka można pokonać".

Najgorzej wspomina roczny okres po wyleczeniu; wtedy jest największe ryzyko nawrotu. Opisuje, jak dał się chorobie zastraszyć. Każdy ból i zadyszkę brał za powtórny atak. W nocy budził się zlany potem i rano biegł na badania kontrolne. Ciągle pytał. Chciał wiedzieć, jakie podają mu leki, jakie ma szanse.

Marcin Wach nie pytał. Uznał, że lekarze wiedzą, co robią, a liczby mu nie pomogą. - Z każdą wizytą w toalecie tłumaczyłem sobie, że powoli wypluwam raka. Czułem się fatalnie, ale wierzyłem, że “on" czuje się o niebo gorzej - wspomina.

Psychologia raka

Jak każda śmiertelna choroba, rak zaskakuje. Trudno 20-latkowi pogodzić się, że przeznaczony mu jest świat cewników, kroplówek, toksycznych substancji, niepewności. Nowotwór zawsze coś ważnego przerywa. Przychodzi nie w porę.

Na wielkim oddziale onkologii setki przestraszonych pacjentów. Anonimowi. Od innych odróżnia ich tylko rodzaj, dawka i czas podawania leku. Każdy wiele by oddał, żeby leżeć w domu. Jedni nie mają bliskich. Innym krewni nie mogą pomóc, a bezradność ich przerasta. Potrzebny jest ktoś, komu w decydującej chwili nie zadrży głos. Kto przekona, że da się wygrać. Albo w razie potrzeby przygotuje na najgorsze.

- Kiedyś najwybitniejsi profesorowie śmiali się, gdy słyszeli słowo psychoonkologia - mówi dr Janusz Meder. - Dziś podejrzewa się, że odpowiednio wspierani pacjenci mają więcej limfocytów: komórek odpornościowych, odpowiedzialnych za walkę z nowotworem.

Jako prezes Polskiej Unii Onkologii dr Meder obiecuje, że za kilka lat w każdej placówce onkologicznej będzie odpowiednia liczba psychologów. Ale na razie w wielkim centrum onkologii, przez które przewija się dziennie tysiąc chorych, pracuje trzech psychologów. - Wybiera się więc najbardziej potrzebujących, najbardziej załamanych - mówi dr Meder.

- W przypadku raka, bardziej niż w innych chorobach, ważna jest psychika

- twierdzi Kamil Durczok. - Pamiętam leżących ze mną na oddziale ludzi, którzy wychodzili z beznadziejnych przypadków. Byli niesłychanie silni.

- Każdy onkolog miał przypadek pacjenta, który przeżył, choć rokowania były beznadziejne. Nieraz wykonujemy ostatni gest rozpaczy. Potem okazuje się, że pacjent jest zdrowy i po latach odwiedza lekarza na oddziale - mówi dr Meder.

Dr Krzemieniecki opisuje historię chorej kobiety: za wszelką cenę chciała dożyć do maja, do matury syna, by móc spokojnie odejść. Rokowania mówiły, że stanie się to długo przedtem.

Umarła kilka tygodni po egzaminie.

Powrót do normalności

Marcin Wach musiał przejść osiem cykli chemioterapii. Przed piątym miał dość.

Był na półmetku, wtedy przechodzi się szczegółowe badania. Tomografia komputerowa miała wykazać, czy nowotwór się cofa. Czekał w łóżku na piąte uderzenie. Podszedł lekarz. Powiedział: - Jest dobrze.

Nazajutrz obchód lekarzy. Cały sztab, na czele z prof. Pawlickim. - Kończymy. Za jakiś czas nie będzie pan nas nawet pamiętał - powiedział profesor.

Ale zapamiętał. Lekarzy, pielęgniarki. Tych, którzy go odwiedzali, przysyłali SMS-y. Tych, którzy nie dawali znaku życia, bo ich to przerosło.

Tego samego dnia do szpitala przyjechali rodzice i żona. Razem zjedli obiad. Potem Marcin powiedział: - Wracamy razem do domu, jestem zdrowy.

Po raz pierwszy razem, bez atmosfery walki z chorobą, napięcia. - Między sesjami chemioterapii nawzajem się dopingowaliśmy - mówi żona Beata. - To był czas walki. W obecności Marcina płakałam tylko raz, zaraz po diagnozie.

Teraz Marcin wraca do normalności. Bujna czupryna, pełen energii. Łapczywie odrabia długi wdzięczności. - Wiele osób mi pomogło. Chcę się odwdzięczyć, mówić o raku. Ostrzegać i namawiać, żeby ludzie go nie lekceważyli. Może ocali to komuś życie - mówi.

W czerwcu mają czwartą rocznicę ślubu. Na pierwszą Marcin wyjechał do Niemiec na zarobek. Drugą spędzili razem. W ubiegłym roku był szpital, druga chemia. Teraz będą znowu razem.

Marcin chce wrócić do sportu. Ma 28 lat, najlepszy wiek. Zagrał już z kolegami w piłkę w hali, chodzi na basen i saunę. Chce wrócić. Założyć koszulkę z numerem “8". Usłyszeć gwizdek.

Czasem rozmyśla o Armstrongu, który po chorobie stał się sportową legendą. Ale pamięta, że na początku Armstrong bał się roweru. Póki strach przed nawrotem raka nie minął, bał się o każdy kolejny dzień. Poczuł się zdrowy dopiero, gdy zaczął robić to co przed chorobą.

Pisał: “Chcę umrzeć w wieku stu lat z okrzykiem radości na ustach, sunąc na rowerze stromą alpejską drogą z szybkością 120 km na godzinę. Chcę jeszcze raz przejechać linię mety i zobaczyć pełną wigoru żonę i nasze dzieci, klaszczące na mój widok. Chcę położyć się na francuskim polu słoneczników i tam z poczuciem spełnienia oddać ducha. Byłoby to absolutne przeciwieństwo doświadczonego kiedyś przeze mnie, smutnego i przerażającego, umierania w młodym wieku".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 15/2004