Warszawo, ty moja Warszawo

Można pisać o niej historycznie, patetycznie, socjologicznie, poetycko, z miłością lub zjadliwie.

11.08.2014

Czyta się kilka minut

 /
/

Można, jak Leopold Tyrmand w „Złym”, opiewać jej, by tak rzec, elementy, lub, jak Stefan Wiechecki „Wiech”, ukazywać jej knajacką duszę, fantazjując nieco i upiększając, ale nie fałszując. Każdy warszawiak ma swoją Warszawę, w której różne wspomnienia z różnych epok łączą się i nakładają.
Moje pierwsze wspomnienia sięgają lat okupacji. Była zrujnowana, ale tylko trochę. „Przedwojenna” wyłaniała się spod ponurej, okupacyjnej codzienności. Nazwy „Szucha” i „Pawiak” także w dziecku budziły przerażenie. Podobnie słowa „łapanka”, „egzekucja” i „lista” (rozstrzelanych). Przejazd tramwajem nr 16 między murami getta był jak otarcie się o inferno. Tak to pamiętam. Mieszkaliśmy 60 kilometrów od miasta, ale na Nowym Świecie mieliśmy dom, do którego co jakiś czas jeździliśmy (kolejką grójecką, stacja przy placu Unii, z pustym cokołem lotnika). Mogłem godzinami patrzeć z wysokości trzeciego piętra na tramwaje (nr 9), dorożki, ryksze, ludzi, domy – fascynujące, tajemnicze dla dziecka z wiejskiego zacisza. Czasem sami z bratem szliśmy przez plac Piłsudskiego na plac Teatralny, do ciotek mieszkających przy kościele Panien Kanoniczek, lub do zaprzyjaźnionej z rodzicami rodziny na Konopnickiej. Z mamą odwiedzaliśmy niewielki zakład zegarmistrzowski jej szkolnej koleżanki, księżnej Woronieckiej, przy Marszałkowskiej – w domu, który zresztą ocalał. Na Nowym Świecie przetrwał tylko jeden dom. Nie nasz. Z naszego została kupa gruzu. Do zburzonej po powstaniu przez Niemców Warszawy jeździliśmy kolejką wilanowską z niedalekiego Skolimowa. Mam do dziś w oczach bezkresne morze gruzów, bo nawet nie ruin: teren getta. Środkiem komunikacji były autobusy-budy z ławkami. Potem się pojawiły rosyjskie trolejbusy i wreszcie wytworne autobusy – Chaussony.
Już jako mieszkańcy Warszawy żyliśmy jej odbudową. Na wezwanie do odgruzowywania stawiały się tłumy i ludzie naprawdę z zapałem pracowali. Otwarcie (w 1949 r.) Trasy W-Z z Mariensztatem było naszym osobistym świętem. Uciekliśmy ze szkoły, by być przy stawianiu nowej kolumny Zygmunta na placu Zamkowym. Nosiliśmy kwiaty na miejsca egzekucji, gdzie w murze były jeszcze ślady kul, którymi Niemcy rozstrzelali naszych bliskich.
W październiku 1948 r. nawialiśmy ze szkoły po raz kolejny, na pogrzeb – w zrujnowanej katedrze św. Jana – prymasa, kard. Hlonda. Potem był ingres następcy, Stefana Wyszyńskiego, i nieprzebrane tłumy warszawiaków wokół warszawskiej prokatedry na Krakowskim Przedmieściu. W latach następnych na prowadzone przez prymasa Wyszyńskiego procesje Bożego Ciała z jego kazaniem na zakończenie szła – miało się wrażenie – cała Warszawa. Inne dzielnice się wyludniały.
MDM już stała, lecz nie było Trasy Łazienkowskiej, kiedy opuściłem Warszawę. Teraz, gdy znów tu mieszkam, odnajduję stare, lecz często jakże odmienione miejsca, gubię się na nowych szerokich ulicach i czasem kompletnie nie wiem, gdzie jestem, ale wiem, że jest to ta sama Warszawa. Bo są, jak były, plac Zbawiciela, plac Unii Lubelskiej, Łazienki i Ujazdowskie, i kościół Świętego Krzyża, Trasa W-Z z pobliskim kościołem św. Anny. Ta moja Warszawa sprzed lat obrosła i wypiękniała, ale wciąż dla mnie jest ta sama, bo są wizytki na Krakowskim, i Św. Krzyż, gdzie byłem ochrzczony, i św. Michał na Puławskiej, pod którego fundamenty kopałem dół, i stara szkoła na Drewnianej, i dynamiczny warszawski Klub Inteligencji Katolickiej, dominikanie na Freta i na Służewie, na Nowym Mieście sakramentki, kościół św. Wawrzyńca na Reducie Wolskiej i Teatr Polski na Karasia, pierwszy prawdziwy teatr, w który byłem (w 1946 r., na „Grubych rybach” Bałuckiego w reżyserii Ludwika Solskiego).
Jaka będzie za kilkadziesiąt lat? Czy znajdą się w niej księża o takiej sile oddziaływania jak Szwejnic, Zieja czy Bozowski? Czy frekwencja na niedzielnych mszach św. wciąż będzie spadała? Czy Świątynia Opatrzności Bożej stanie się dla miasta ważnym ośrodkiem religijnego życia? A może Warszawa całkowicie się zlaicyzuje i kościoły rzeczywiście opustoszeją?
Ja, za panem Piecykiem (z felietonów Wiecha) odpowiem: „Przypuszczam, że wątpię”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się 25 lipca 1934 r. w Warszawie. Gdy miał osiemnaście lat, wstąpił do Zgromadzenia Księży Marianów. Po kilku latach otrzymał święcenia kapłańskie. Studiował filozofię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował z młodzieżą – był katechetą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 33/2014