Od ognia i wojny

Krucyfiks z kaplicy Baryczków po renowacji znów trafił do warszawskiej archikatedry. Jego historia to opowieść o mieście, jego mieszkańcach oraz nadziei.

20.04.2020

Czyta się kilka minut

Ruiny katedry św. Jana (prezbiterium). Fotografia wykonana od ulicy Świętojańskiej. W tle szczyty kamienic na placyku Kanonii, Warszawa, lato 1945 r. / RYSZARD WITKOWSKI / MUZEUM POWSTANIA WARSZAWSKIEGO / RYSZARD WITKOWSKI / MUZEUM POWSTANIA WARSZAWSKIEGO
Ruiny katedry św. Jana (prezbiterium). Fotografia wykonana od ulicy Świętojańskiej. W tle szczyty kamienic na placyku Kanonii, Warszawa, lato 1945 r. / RYSZARD WITKOWSKI / MUZEUM POWSTANIA WARSZAWSKIEGO / RYSZARD WITKOWSKI / MUZEUM POWSTANIA WARSZAWSKIEGO

Był sierpień 1944. Ostrzał Starego Miasta nasilał się od kilku dni. Po wycofaniu się powstańczych oddziałów z Woli ta dzielnica Warszawy stała się celem niemieckich ataków. Stare Miasto będzie się bronić do początku września, grube mury długo będą dawać schronienie cywilom i powstańcom. Jednak w końcu i one zaczną pękać.

Archikatedra św. Jana Chrzciciela zapaliła się 16 sierpnia, podczas przedpołudniowego ostrzału. Barbara Piotrowska (dziś Gancarczyk), sanitariuszka batalionu AK „Wigry” o pseudonimie „Pająk”, była wtedy na kwaterze obok. Wybiegła na podwórze. Robiła to, co zawsze: opatrywała rannych, biegała z noszami.

Jednak tym razem stało się coś jeszcze. Razem z koleżanką Teresą Potulicką (dziś Łatyńską) ps. „Michalska” i powstańczym kapelanem ks. Wacławem Karłowiczem wyniosły z płonącej katedry krucyfiks – od wieków uważany przez warszawiaków za cudowny.

Spotkanie po 76 latach

Następnego dnia po tym, jak krucyfiks wrócił do katedry, odwiedzam Barbarę Gancarczyk w jej mieszkaniu na Saskiej Kępie. Ma 97 lat, ale trudno w to uwierzyć, gdy energicznie zaprasza, a potem się krząta, szukając starych zdjęć. Wczoraj uczestniczyła w uroczystym wprowadzeniu krucyfiksu do katedry – od lata 2019 r. figura Jezusa, najcenniejszy z warszawskich zabytków sztuki późnogotyckiej, była poddawana renowacji pod okiem prof. Marii Lubryczyńskiej, znawczyni drewnianej rzeźby polichromowanej.

Teresa Łatyńska, dziś 95-letnia, nie była w stanie wziąć udziału w uroczystościach.

Odbyły się 28 lutego, w pierwszy piątek Wielkiego Postu. Procesja Drogi Krzyżowej przeszła z Nowego Miasta do katedry, gdzie u wejścia umieszczono krucyfiks (wcześniej znajdował się w Muzeum Archidiecezjalnym). Ostatnie stacje Drogi Krzyżowej odbyły się już w świątyni. Barbara nie tylko była obecna, ale do ostatniej stacji przeszła, podtrzymując krzyż.

Siwowłosa, drobna, w ciemnej garsonce – przyciągnęła uwagę tłumu przed kaplicą Baryczków. „To ta sanitariuszka, to ona” – słychać było szepty. Potem, do końca uroczystości, Barbara siedziała tuż przy figurze Jezusa. Pozwolono jej dotknąć rzeźby. Było to jakby ich ponowne spotkanie.

Następnego dnia krucyfiks zawisł na swoim stałym miejscu, w kaplicy Baryczków.

Dzień najtragiczniejszy

– Mój pluton zajmował stanowiska w katedrze. Atakowały ją oddziały niemieckie, które podchodziły przez zniszczone domy od placu Zamkowego. Trwał też ostrzał artylerii z Pragi. Niemcy wypalali budynki, by łatwiej się posuwać. O, tu szedł ostrzał, a atak przez to przejście od placu Zamkowego – Barbara Gancarczyk pokazuje na naszkicowanej przez siebie mapce. – Tu jest przejście nad ulicą, taka galeryjka. Nasi chłopcy mieli tam stanowiska i ostrzeliwali Niemców. A tu była barykada, która rozdzielała ul. Jezuicką od Kanonii i broniła wejścia w głąb Starego Miasta. Katedra była pod ogniem ze wszystkich stron.

O tym, jak go nazywa, „dniu najtragiczniejszym” Barbara opowiada dokładnie, godzina po godzinie. Może to odruch architektki, która już wtedy rozumiała, jaką stratą jest każdy zniszczony budynek na Starym Mieście: – Pociski zapalające i burzące spadały na katedrę już wcześniej, jednak 16 sierpnia wybuchł pożar, którego nie dało się opanować. Wiatr od Wisły przeniósł ogień na prawą nawę, potem na dach. Pamiętam strażaka, który samotnie próbował gasić. Miał wąż, ale brakowało przecież wody. Nie ustawał atak, moi koledzy z batalionu próbowali wzmocnić barykadę, ściągając z kościoła wszystko, co się dało. Ta barykada, zbudowana z worków cukru, chyba z księżowskich zapasów, była za niska. Wzmacniali ją ławkami kościelnymi, chodnikami, meblami. Wszystkim, co mieli pod ręką.

Barbara i Teresa zobaczyły księdza, który wraz z kilkoma starszymi mężczyznami nosił kubły z piachem do katedry. Ruszyły na pomoc. – Zaczęłyśmy nosić te kubły, sypałyśmy piach na metalową klapę w posadzce, aby ogień nie wdarł się do podziemi, gdzie, jak wiedziałyśmy, schowano cenne rzeczy – opowiada Barbara. – W międzyczasie trzeba było zająć się rannym kolegą. Potem, idąc lewą nawą, zobaczyłyśmy w kaplicy Baryczków stojącego na ołtarzu księdza. W sutannie, obrócony do nas tyłem, ręce miał wzniesione, jakby próbował zdjąć krzyż z Panem Jezusem. Był sam. Podbiegłyśmy.

– Pamiętam, że na ołtarzu i posadzce leżały rozrzucone wota z roztrzaskanej gabloty, między nimi krzyże Virtuti Militari. Przykro mi się zrobiło, że tak leżą sponiewierane wśród gruzu i piachu – dodaje Barbara.

Twarz z bliska

Tym księdzem był Wacław Karłowicz, powstańczy kapelan o pseudonimie „Andrzej Bobola”. Miał wtedy 37 lat. Choć wysoki, nie mógł poradzić sobie z ciężkim krzyżem. W końcu zdjął samą figurę. Odebrały ją Barbara i Teresa. Razem opuścili kaplicę bocznym wejściem, przemknęli pod ostrzałem koło barykady, skręcili w pierwszą bramę po lewej.

Już w budynku, w miarę bezpieczni, odjęli ręce figury, by łatwiej ją było nieść.Nawet w takiej chwili dla Barbary było to niezwykłe doświadczenie: mieć figurę tak blisko.

– Pamiętałam o niej historie z dzieciństwa. Oglądało się ją z odległości, w ciemnawej kaplicy. A tu widziałam twarz Pana Jezusa z bliska, tak prawdziwą, przejmującą. Była w zasięgu ręki – opowiada wzruszona. – Wiedziałam, że przed nią modlił się Sobieski, gdy wrócił spod Wiednia, a potem Traugutt i Kościuszko. Wiedziałam, jak jest ważna dla mieszkańców.

Ruszyli dalej, piwnicami. Barbara szła przodem, niosła ręce Chrystusa. Prosiła stłoczonych ludzi, by zrobili przejście. „Niesiemy figurę Pana Jezusa” – mówiła, a ludzie klękali, modlili się, płakali.

Musiała wracać do oddziału. Gdy doszli do Rynku Starego Miasta, ręce figury przekazała jakiemuś cywilowi, który wraz z ks. Karłowiczem poszedł dalej.

Ksiądz tak opowiadał o tym w wywiadzie dla „Tygodnika” w 2004 r.: „Zanieśliśmy [figurę] do kaplicy kościoła św. Jacka. Była tam boczna kaplica, gdzie szarytki prowadziły szpital. Tam zanieśliśmy krzyż i przykryliśmy Pana Jezusa prześcieradłem. Po kilku dniach ks. prałat Henryk Cybulski spowiadał tam po ciemku ciężko rannych, leżących na posadzce. Doszedł w ciemności do jednego i mówi: »Wyspowiadaj się«. Nic. Więc znów mówi: »No, wyspowiadaj się, jestem księdzem«. Nic. Dotyka go – zimny. Odkrywa prześcieradło, a tu Pan Jezus!”.

Śmierć katedry

Gdy Barbara wróciła, święty Jan płonął nadal.

Wspomina: – Wieczorem już nas nie ostrzeliwali, był względny spokój. Jednak całą noc nikt nie mógł oka zmrużyć, bo obok paliła się katedra. Jej ściana była tak rozgrzana, że na nasze podwórko przenikało ciepło. Nie potrafię powiedzieć, która to była godzina, może pierwsza lub druga. Coś ciągnęło mnie do katedry, czułam, że muszę ten pożar zobaczyć od środka. Żeby był choć jeden świadek, który, jeśli przeżyje, będzie mógł to opisać.

Poszła sama. Stanęła pod mocnym, w miarę bezpiecznym sklepieniem chóru: – Widziałam stąd całe płonące wnętrze. Nie było już widać ołtarza, tylko ścianę ognia. Balkony w prezbiterium płonęły, pod nimi płonęły drewniane stalle. Wszystko widziałam w ogniu, który szedł od prezbiterium. Ten ogień był w różnych odcieniach i kolorach, od jasnopomarańczowego przez czerwony do ciemnego fioletu. Panował szum i trzask, co jakiś czas zagłuszany hukiem spadających po kolei sklepień. Wtedy wytryskiwała z ziemi fontanna iskier. To było niesamowite.

– Pomyślałam, że katedra została skazana – Barbarze łamie się głos. – Czułam żal, a jednocześnie złość na takie bestialstwo, okrucieństwo wojny. Ginął jeden z najcenniejszych zabytków, tak mocno związanych z polską historią.

Katedra, której zewnętrzne mury przetrwały pożar, została potem wysadzona przez Niemców. Ale Chrystus z kaplicy ocalał.

Legenda Baryczków

Do Warszawy figurę Chrystusa przywiózł z Norymbergi w 1525 r. Jerzy Baryczka, kupiec i rajca. Człowiek wpływowy, który dorobił się na handlu solą, a w interesach jeździł nawet do Hiszpanii.

– Miał dwie kamienice w Rynku Starego Miasta. To tak, jakby dziś miał dwa wieżowce w centrum Warszawy – opowiada mi ks. Grzegorz Idzik, który pisze pracę doktorską na ten temat. – Warsztaty norymberskie produkowały krucyfiksy, można powiedzieć, na eksport. Był to czas Reformacji, niepokojów religijnych. Baryczka miał podobno sen: przyśnił mu się jego przodek Marcin, ksiądz i męczennik, i nakazał mu, by wstał i poszedł na plac przed głównym kościołem w Norymberdze. Tam protestanci rozniecili ogniska, w które mieli wrzucać pamiątki religii katolickiej: wizerunki świętych, szaty mszalne. Według legendy Baryczka wyciągnął rzeźbę Jezusa z ognia. W innej wersji Jezus miał mieć odrąbaną głowę, ręce i nogi. Skądinąd z badań rentgenowskich wiemy, że figura składa się z kilku kawałków.

Baryczkowie dbali o tę legendę. Wtedy trudno było ją zweryfikować. Dziś wiemy, że w Norymberdze nie niszczono dzieł katolickiej sztuki sakralnej.

– Ocalały tam np. trzy krucyfiksy Wita Stwosza. To było miasto artystów, humanistów – podkreśla ks. Idzik. – W 1525 r. rzeczywiście rada miejska zakazała praktykowania religii katolickiej, ale takie rzeźby jedynie przenoszono, nie niszczono ich.

Może więc Jerzy Baryczka uratował figurę nie tyle przed zniszczeniem, co zapomnieniem.

W każdym razie, warszawiacy przyjęli ją z nabożeństwem, jako uratowaną z „rąk heretyków”. Wkrótce zaczęły szerzyć się opowieści o jej cudownych właściwościach, które miały się ujawnić właśnie w Warszawie.

O (nie)cnotliwej pannie

Była wśród nich legenda o odrastających włosach.

Włosy Jezusa zaczęły podobno rosnąć, gdy przybył do Warszawy. Aby nie zasłaniały twarzy, miano je podcinać – według jednej wersji raz w roku, w Wielki Piątek; według innej, w pierwszy piątek miesiąca.

– Do podcinania włosów miano używać srebrnych nożyczek, którymi przy haftowaniu ornatów pracowała księżna Anna Mazowiecka – opowiada ks. Idzik. – Mogła to robić cnotliwa panna, a obcięte włosy rozdawano jako relikwie, według legendy miały moc leczniczą. Niestety w czasie powstania prawdopodobnie spaliła się księga, w której spisywano cuda związane z figurą, więc szczegóły nie są znane. Dowodem jej cudowności były też liczne wota, które zdobiły kaplicę. Włosy miały przestać jednak rosnąć, gdy prawnuczka Jerzego Baryczki przystąpiła do obrzędu postrzyżyn, a nie była „cnotliwą” panną. Gdy dotknęła włosów, rozmarynowy wianek spadł jej z głowy. I włosy już nie rosły.

Tyle legenda. A co mówi nauka? Włosy na figurze są prawdziwe, ale to peruka. W czasie powstania była to peruka z końskiego włosia. Potem sporządzono nową.

Figura jest niezwykle realistyczna. Dopiero podczas konserwacji, gdy zdjęto ją z krzyża, można było zobaczyć, jak starannie wyrzeźbiono plecy Chrystusa. Artysta zadbał też o takie szczegóły jak zmarszczki za uszami. Wyraz twarzy Jezusa jest przejmujący: wydaje się, że niemal widać ostatnie tchnienie. – To niezwykły realizm cierpienia i nie chodzi tylko o fizjonomię, ale też psychologię – mówi ks. Grzegorz Idzik.

Krucyfiks Baryczków nie był jedynym w takim kształcie. Podobny był we Wrocławiu, ale został zniszczony w czasie II wojny światowej. Zachowała się natomiast cała grupa we Frankonii w okolicy Norymbergi, w tym jeden identyczny w Würzburgu, a także w północno-zachodniej Austrii, na Pomorzu Zachodnim i w Gdańsku. Ks. Idzik uważa, że pochodzą one jeśli nie z tego samego warsztatu, to z jednego kręgu artystycznego. Charakterystyczna jest dla nich gładko opracowana głowa i peruka.

Choć tak podobne, pozostałe nie są jednak otoczone takim kultem.

Ocalony z nawałnic

Jezus Baryczkowski – jak bywa nazywany – przetrwał wszystkie nieszczęścia, pożary i wojny dotykające Warszawę.

Pod koniec XVI w. ówczesna kolegiata płonęła dwukrotnie, ale krzyż ocalał. W 1602 r. nad miastem przeszła gwałtowna wichura i zawaliła się wieża kolegiaty. Gdy odgruzowano świątynię, okazało się, że krzyż wisi na filarze nietknięty. Później, w czasie potopu szwedzkiego, Warszawa była kilkakrotnie plądrowana, ale Chrystus znów ocalał (prawdopodobnie został ukryty). A potem była II wojna światowa. Lewobrzeżna Warszawa została zmieciona z powierzchni ziemi, zginęło kilkaset tysięcy mieszkańców, 80 proc. budynków zostało zburzonych.

Gdy więc w Niedzielę Palmową 1948 r. Jezus Baryczkowski wracał do katedry – lub do tego, co z niej zostało – było to wielkie wydarzenie. Na dokumentalnym filmie widać, że w procesji zrujnowanymi ulicami Starego Miasta uczestniczyły tysiące ludzi. Co odważniejsi wspinali się na gruzy (sięgające pierwszego piętra) lub rusztowania, by mieć lepszy widok.

Przy wejściu do katedry ktoś umieścił świecę w powstańczym hełmie – choć od 1944 r. minęło kilka lat, rany były świeże. Zapewne każdy w tym tłumie stracił kogoś bliskiego. Powrót Chrystusa miał być dowodem, że do miasta wraca życie. Decyzja prymasa Augusta Hlonda była więc, być może, również wyrazem wiary w odbudowę – Warszawy i katedry.

W ciszy poranka

Jest sobota, 29 lutego. Rano katedra jest pusta. Figura Chrystusa, wprowadzona dzień wcześniej podczas Drogi Krzyżowej do prezbiterium, ma zawisnąć na powrót w kaplicy Baryczków. Bez pompy, bez wiernych. Jest kilku księży i świeckich, zaangażowanych w proces renowacji. Razem dźwigają krucyfiks w górę. Dopiero teraz widać rzeczywistą wielkość figury: ma dwa metry wysokości, a rozpięte ramiona mierzą 1,75 metra.

Naprawdę trudno sobie wyobrazić, jak 16 sierpnia 1944 r. ks. Karłowicz zdołał sam podnieść rzeźbę, zdjąć z krzyża i podać Barbarze oraz Teresie. Teraz dziesięciu mężczyzn ją podtrzymuje, drżąc, by nie uszkodzić. W ciszy świątyni scena ta wygląda jak kompozycja z obrazów Rembrandta czy Vermeera. Jest mrok kaplicy, jasność figury, postaci zastygłe w wysiłku. Wszyscy są skupieni. Powagę na moment rozładowuje czyjaś komórka, która dzwoni w chwili, gdy właściciel zupełnie nie ma możliwości, żeby odebrać.

Znów zapada cisza. Figura wędruje powoli w górę, znów wspólnym wysiłkiem wielu ramion. Jeszcze gloria (korona), jeszcze poprawienie włosów. Jezus wraca na swoje miejsce.

Chciałoby się wierzyć, że na zawsze.

Wśród gruzów

Wtedy Stare Miasto broniło się do końca sierpnia. W nocy z 1 na 2 września 1944 r. ze Starówki ewakuowały się kanałami ostatnie powstańcze oddziały. Wbrew woli dowództwa, Barbara i jej koleżanka Janka Gruszczyńska zostały z ciężko rannymi. Opuściły miasto 2 września. Wspomina: – Pędzili nas ze Starówki na Wolę. Po drodze nie widziałam ani jednego domu, który by stał cały. Pomyślałam, że to niemożliwe, żeby to miasto kiedykolwiek zostało odbudowane.

Do Warszawy wróciła 10 lutego 1945 r. Na Saskiej Kępie odnalazła rodziców. Już następnego dnia z koleżanką Janką wyprawiły się na Stare Miasto przez drewniany most.

– Ulicą Świętojańską nie dało się przejść, a my musiałyśmy dostać się na Długą 7, gdzie był powstańczy szpital. Na pierwszym piętrze zostali zamordowani nasi koledzy. Chciałyśmy też sprawdzić, co się stało z rannymi chłopcami z batalionu „Gustaw” – opowiada Barbara. – Szpital na Długiej był spalony, nie można było dostać się do piwnic. Pierwsze piętro było wypalone, ale istniało. Gruz sięgał jednak wysoko, nie można było znaleźć ciał. Choć przecież pamiętałyśmy, gdzie położyłyśmy nosze z rannymi.

Ekshumację przeprowadzono latem, odnajdując szczątki ich kolegów.

Wtedy, w lutym, do katedry nie było dostępu. Świętojańska długo była zasypana. Zgruzowana Jezuicka, wszędzie barykady – tak to zapamiętała Barbara. Potem w Biurze Odbudowy Stolicy zajmowała się inwentaryzacją zabytkowych budynków: – Już nie miałam wątpliwości, że Warszawa zostanie odbudowana.

W 1948 r. nie mogła nie pójść w procesji podczas powrotu Jezusa do katedry. – Szłam gdzieś na końcu – wspomina. – Dopchać się do katedry nie było można, taki tłum. Pamiętam do dziś moje myśli. Przypominało mi się, jak w kilka osób wynosiliśmy figurę z katedry w sierpniu 1944 r. Jakże inna to była sceneria…

A teraz, w roku 2020? – Wróciły wspomnienia. A poza tym… – Barbarze łamie się głos, przerywa, nabiera tchu. – Kiedy mogłam podejść, podprowadzić krzyż tych kilka kroków i go dotknąć, stanęły mi przed oczami tamte płomienie.

Razem z ludźmi

Może to nie odrastające włosy ani opowieści o cudach zadecydowały o znaczeniu, jakie Chrystus Baryczkowski miał dla Warszawy? Może chodzi o to, że zawsze był – i jest – blisko ludzi? Dzielił z nimi dobre i złe, i to najgorsze. Podobno gdy król Zygmunt III Waza chciał przenieść go do swoich apartamentów, nie pozwolono mu na to. Krucyfiks należał do wszystkich warszawiaków.

Teraz, przed przeniesieniem figury do katedry, można było ją oglądać w Muzeum Archidiecezjalnym, umieszczoną za szybą. Do ostatniego dnia przychodzili tam ludzie, by przez chwilę być naprawdę blisko.

„My do Pana Jezusa” – usłyszałam, jak kupuje bilet do muzeum starszy mężczyzna, stojący obok w kolejce. Tak po prostu. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działu Świat, specjalizuje się też w tekstach o historii XX wieku. Pracowała przy wielu projektach historii mówionej (m.in. w Muzeum Powstania Warszawskiego)  i filmach dokumentalnych (np. „Zdobyć miasto” o Powstaniu Warszawskim). Autorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 17-18/2020