Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Z grubsza pomysły na interpretację Joy Division można podzielić na trzy kategorie. W pierwszej sąsiadują obok siebie One Million Bulgarians, DHM, Tymon & The Transistors czy Kuba Wandachowicz. Interpretują, nie odchodząc zbyt daleko od oryginału. Brzmią te utwory dobrze, ale szczególnego namysłu wykonawców po nich nie znać. To raczej zadanie poprawnie odrobione przez zdolnych uczniów.
Druga kategoria to utwory z ducha postmodernistyczne, pomieszane i dziwaczne, nie jestem pewien, czy w sposób kontrolowany. Choćby zamykający płytę utwór "Ceremony" - za sprawą charakterystycznej, nowojorskiej maniery wokalisty Jacka Smolickiego otrzymujemy trudne do zaakceptowania pomieszanie Joy Division z Pearl Jam. Na "Love will tear us apart" wolałbym spuścić zasłonę milczenia, ale naprawdę nie mogę: wersja Wundergraft podejrzanie kojarzy się z występem muzyków estradowych w hotelowej restauracji.
Na szczęście nie w ilości siła, jest bowiem i trzecia kategoria. Pustki ("Koniec kryzysu"), Masala ("Warszawa") i Ścianka ("She's lost control") potraktowały pierwowzór jak trampolinę do skoku na głęboką wodę. Depresja w wykonaniu Pustek ma niesłychaną siłę, wzmocnioną beznamiętnym głosem Basi Wrońskiej, piekielnie smutną wokalizą i świetnymi słowami Radka Łukasiewicza. Z kolei chłopaki z Masali oraz Ścianka zabierają słuchacza w industrial, zgrzyt i hałas. Ten smutek jest odległy od melancholijnej pustki, w której najlepiej czuł się Curtis, demon ma inną twarz, choć prawdopodobnie jego istota pozostaje bez zmian.