Walka postu z postowaniem

Siedemnaście milionów. Tyle wisi na Instagramie zdjęć z hasztagiem #pasta.

04.03.2019

Czyta się kilka minut

 / ADOBE STOCK
/ ADOBE STOCK

Po raz kolejny próbowałem oswajać się z tym narzędziem, wstukałem więc pierwsze lepsze hasło, jakie kojarzy mi się z jedzeniem. Nie powiem, byłem dzielny, dopiero po pierwszym tysiącu zaczęło mnie ssać w żołądku. Ale nie z głodu bynajmniej – to była raczej organiczna reakcja na świadomość, że jestem tak bardzo i zupełnie nie u siebie. Nasze mózgi są przystosowane do utrzymywania 150 relacji społecznych, powiadają antropologowie. Analogicznie, jak sądzę, są przystosowane do oglądania ze smakiem i ślinką kilku potraw dziennie. Przebicie tej bariery o kilka rzędów wielkości daje taki efekt, jakbyśmy zostali wrzuceni w sam środek tysięcznego tłumu z rozkazem, żeby zamienić kilka słów z każdym obecnym.

Prawdę pisali w pewnej angielskiej gazecie, że makaron raczej kiepsko wypada na instagramowych zdjęciach. A pisali to w kontekście zdumiewającego w dzisiejszych warunkach trendu – młodzi ludzie, z pokolenia millenialsów, na potęgę wcinają kluchy. Pomimo że to przecież pszenica, i to taka pełna glutenu. Pomimo że to węglowodany, a więc kalorie, z pewnością puste. Ale głównym powodem zdziwienia autorów raportu o trendach w gastronomii było co innego: młodzi jedzą coraz więcej makaronu i stoją w ogonkach do włoskich knajp serwujących kluski na obiad bez względu na fakt, że to nie wychodzi zbyt ładnie na Instagramie. Co takiego jest – próbują dociec znawcy obyczaju – w białoszarej, glutowatej masie makaronu cacio e pepe z restauracji Padella, że wedle „Observera” był w zeszłym roku najczęściej fotografowanym daniem w Londynie?

Jedzą więc i postują... a może tylko postują, kto ich tam wie, czy tknęli widelcem to niepoprawne dietetycznie dobro? Oto post zamienia się w postowanie – w gruncie rzeczy to dość podobne doświadczenie, bo ciało się przy tym nie nasyci. Tyle że postując zamiast pościć, podkręcamy ego i wywyższamy się przed bliźnim, a to jednak nie po drodze z pokorą. W każdym razie bez postowania nie ma posiłku, zdają się zakładać jako coś oczywistego znawcy obyczajów millenialsów. Jedzenie już całkiem dołącza do seksu na liście węzłowych zagadnień życia mających jedynie postać zaoczną. Ta „prawdziwa” rzecz stwarza za dużo problemów, jest brudna, uwikłana w emocje potencjalnie nieprzyjemne, pachnie potem i czosnkiem, grozi ciążą/zgagą/otyłością, niepotrzebne skreślić.

Niepotrzebni zostaną skreśleni. Termin „Zachód” należałoby zamienić na pokrewny „Zmierzch”. Ale zdaje się, że w końcowej fazie instagramozy nikt jeszcze nie dostrzegł innego aspektu – warto go wspomnieć przed 8 marca. Mimo wszystkich emancypacji i programów antydyskryminacyjnych, mamy nadal całkowicie męski świat. Jedzenie jako popis – jakie to męskie. Statusowa feeria wizualnych majstersztyków, danie traktowane jak dzieło sztuki, eksperyment i zaskoczenie jako cel sam w sobie. Pod rządami zasady nadzwyczajności próżność, nadmiar, marnotrawstwo wyznaczają sukces. To nurt kuchni niegdyś ściśle związany z ostentacją bogactwa i afirmacją statusu w najwyższych warstwach społecznych, niezmiennie rozwijany i kultywowany przez kucharzy, znawców i smakoszy. Im bardziej oderwany od cielesności, od głodu, trawienia i wydalania, tym lepiej. Jakież to niesmaczne: jeść, żeby się najeść! – tak mogą robić tylko dzieci lub ludzie z gminu, którzy mentalnie wciąż tkwią w nieoświeconym dziecięctwie. Tak robią ci, którzy wracając z pola do domu wołają do swojej baby: żryć!

A baba stała pół dnia przy garach, mieszając pracowicie polentę albo skrobiąc ziemniaki. Kto by się tam zajmował tym, co też ona umie gotować. Nawet gdyby umiała, to z trójką zasmarkanych bachorów przy fartuchu wiele nie zdziała. Nie posieka raczej marchewki w julienne, nie posypie pieczeni jadalnymi bratkami, nie pomyśli, jak ułożyć truskawki, by przypominały czubek pewnej części męskiego ciała (to nie ja to wymyślam, to Magda Gessler, wielka sojuszniczka paleolitycznego maczyzmu w kuchni). Troska jako danie podawane codziennie na obiad nie da się sfotografować. Tam, gdzie ikonosferą rządzą męskie wartości, przejawy kobiecej siły tworzenia i ciepła będą zawsze mdłe, nieefektowne, właściwie wtopione w tło.

Kobieca energia, wtopiona w tło coraz bardziej męskiego świata, czeka, czy ją jednak wydobędziemy i wpuścimy w obieg społeczny. Czy znajdzie się dla niej dla równowagi miejsce przy naszych stołach. Oczywiście przerysowuję i przesadzam, ale tylko trochę. Talerz klusek, miska zupy, cierpki kisiel ze śmietaną... ostatni moment, żeby odłożyć telefony. ©℗

W epoce płynnych tożsamości nie będzie to przekroczenie tabu, gdy wyznam, że w kuchni częściej czuję się jak matka niż ojciec. Już dawno żaden zasmarkany bachor przy mnie nie biega, jednak pamiętam, jak np. robiłem dość efektowny makaron w 10 minut, oszukując pośpiech i domowe nieogarnięcie. Wrzucamy do gotowania 400 g długiego makaronu (najlepiej linguine, czyli rozpłaszczone spaghetti). W tym czasie mieszamy ze sobą łyżeczkę ­majeranku, posiekane 5 listków szałwii i kilka igieł ­rozmarynu (oczywiście najlepszy efekt, kiedy świeże – w naszych sklepach coraz częściej widuję np. hiszpański rozmaryn cięty w gałązkach, świetny!). Do miski wrzucamy 250 g serka ­śmietankowego typu np. „Ostrowia” czy „Twój smak” z Piątnicy, dodajemy zioła i garść tartego parmezanu, rozrabiamy z 50 ml mleka, przekładamy na patelnię, dolewamy chochelkę wody z makaronu, delikatnie mieszamy i chwilę podgrzewamy. Przerzucamy na patelnię ugotowany makaron, intensywnie mieszamy. Możemy zaostrzyć na wydaniu pieprzem lub papryczką.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 10/2019