"W oczach mas uchodził za wariata"

Skończyła się bajka: zdobywcy poginęli, dziewiczych celów mniej, przemyt stracił sens, a granice nieprzyzwoicie otwarte. Opowieść o polskim alpinizmie - jego elitarnym charakterze i sukcesach w trudnych czasach PRL - brzmi dziś jak sensacyjne wieści z innej planety.

24.07.2005

Czyta się kilka minut

 /
/

Z określeniem, czym jest alpinizm, zawsze był problem. Nawet wtedy, gdy w góry zawitały igrzyska (wyścig o “koronę" Himalajów między Reinholdem Messnerem a Jerzym Kukuczką).

- Widzowie są tu post factum. Alpinizm nie został, jak np. jazda na nartach, “uboiskowiony". Nie daje szansy awansu dla niższych klas społecznych czy mniejszości narodowych. Nieprzypadkowo w składach amerykańskich drużyn baseballowych z lat 20. czy 30. było wiele polskich nazwisk, a w reprezentacji futbolowej Francji gra tylu czarnoskórych i magrebiańczyków - ocenia prof. Andrzej Paczkowski, historyk, wspinacz tatrzański i alpejski, wieloletni prezes Polskiego Związku Alpinizmu.

Chodzeniu po górach zawsze towarzyszyły bardziej subtelne motywacje. Silny był czynnik przygodowo--estetyczny. Element rywalizacji sportowej, zyskujący z czasem na znaczeniu, był raczej wytworem mediów. Alpinizm dawał poczucie przynależności do wspólnoty wybrańców. W Polsce był szczególnie elitarny - na wielomiesięczne wyjazdy w góry mogli pozwolić sobie przede wszystkim dysponujący czasem studenci i ludzie nauki.

- W oczach mas taternik uchodził za wariata - mówi prof. Maciej Popko, filolog z Instytutu Orientalistycznego UW, założyciel i pierwszy prezes Uniwersyteckiego Klubu Alpinistycznego w Warszawie. - Panował snobizm na przynależność do środowiska taterników. Niektórzy do Tatr tylko wzdychali, inni byli na wyższym poziomie wtajemniczenia. Za prof. Janem Kottem, wybitnym literaturoznawcą, chodziła w góry spora grupka jego uczniów z warszawskiej polonistyki.

Tatrzańską wrażliwość pielęgnowała literatura. - Gdyby kiedyś uczniowi podstawówki powiedzieć: “Klimek", dokończyłby: “Bachleda". Nie mógłby mieć nikogo innego na myśli, jak tylko Klemensa Bachledę (1849-1910) - przewodnika i ratownika tatrzańskiego, który zginął na stokach Małego Jaworowego, idąc na ratunek. Czytanka Żuławskiego o dzielnym góralu, napisana w latach 40., stała się elementem mitu górskiego w literaturze - mówi prof. Paczkowski.

Tatry w polski światopogląd wprowadzali Seweryn Goszczyński, Stanisław Witkiewicz, Kazimierz Przerwa-Tetmajer. - Stworzyliśmy pewien typ refleksji o górach, taternictwie i ratownictwie, daleko wykraczający poza czysto techniczny opis. Refleksję egzystencjalną, metafizyczną i społeczno-narodową. Nieprzypadkowo człowiek tak wyczulony na wartość moralną literatury jak Jan Józef Szczepański był taternikiem i autorem jednego z ciekawszych górskich esejów “Uwagi o górskiej śmierci" - mówi Michał Jagiełło, wspinacz, były naczelnik Grupy Tatrzańskiej GOPR, w latach 90. wiceminister kultury i sztuki, teraz dyrektor Biblioteki Narodowej, poeta i prozaik.

Zdrowy tatrzański snobizm przekazywały kolejne pokolenia. Ci, którzy zaczynali wspinanie po wojnie, śledzili podania o sukcesach sprzed lat. A zdobycie przez Polaków Nanda Devi (1939), szóstego pod względem wysokości spośród zdobytych wtedy szczytów himalajskich, przeszło do historii.

Po wojnie do 1947 r. nadal wyjeżdżano w góry. Na słowacką stronę Tatr można było przejść dzięki legitymacji PTT. Potem nawet Morskie Oko - teren dla wspinaczy najatrakcyjniejszy - stało się z granicznymi szczytami niedostępne. Wspinanie groziło tam nawet zestrzeleniem ze ściany.

Czekanie na odwilż

Z ucieczek przed strażnikami Wojsk Ochrony Pogranicza uczyniono konkurencję sportową. Z opowieści o rozpaczliwych pościgach w wykonaniu tracących dystans i oddech wopistów - nieformalną księgę anegdot.

- Podczas jednej z nielegalnych wspinaczek Jana Długosza - najwybitniejszego wspinacza tamtych czasów, który zginął w 1962 r. na Kościelcu - wopiści rzucili się w pogoń za taternikami. Po jakimś czasie doszli do miejsca, z którego nie byli w stanie zejść. Skończyło się na akcji ratunkowej - ekipa Długosza spuszczała strażników WOP na linach. Długoszowi udało się też ośmieszyć urzędników. Dostał zgodę na wyjście w rejon Polskiego Grzebienia, bo nie wiedzieli, że to przełęcz po słowackiej stronie Tatr - wspomina Marian Bała, alpinista, emerytowany pracownik naukowy UJ i PAN.

Jedną z niewielu okazji do legalnej wspinaczki w Tatrach Słowackich były w pierwszej połowie lat 50. imprezy propagandowe (np. tzw. Alpiniady). W ramach jednej z takich imprez próbowano na szczycie Rysów zatknąć czerwony sztandar. Imprezę udaremniła niczego nieświadoma natura: ze szczytu zeszła lawina.

- Alpy i inne góry wydawały się równie nierealne, jak dziś wyprawa na Marsa - wspomina Maciej Popko. - Urzekało życie w Morskim Oku, niepowtarzalna subkultura stworzona przez towarzystwo takich ludzi jak Długosz. No i wspinaczka.

W 1955 r. możliwe stają się samodzielne wyjazdy w Tatry Słowackie. Po przemianach październikowych Polacy zaczynają wyruszać w Alpy (m. in. na wymianę z młodzieżą francuską), nieco później w góry ZSRR. - Pierwszy zapamiętany do dziś obraz z Zachodu to Banhoffstrasse w Zurychu. Byłem nim oszołomiony - wspomina pierwszą wyprawę w Alpy Bała. - Potem byliśmy w Chamonix. Za kupione na czarnym rynku dolary nabyłem dwa kilogramy bananów. I wreszcie dobry sprzęt: buty, maszynkę do gotowania.

Tymczasem w ZSRR nawet oddalone o setki kilometrów od Moskwy pamirskie szczyty przypominały o “właściwym" porządku rzeczy: Pik Komunizma, Pik 35. Zjazdu KPZR, Pik Lenina. Przyjezdnych alpinistów pilnował radziecki “anioł stróż" - mistrz sportu (najwyższa w ZSRR i Polsce klasa sportowa), który szedł ze wspinaczami w góry.

Janusz Onyszkiewicz, opozycjonista, w latach 90. minister obrony narodowej, alpinista i grotołaz: - Gdy przyjechaliśmy pod Pik Komunizma, poszliśmy na krótki rekonesans. Po powrocie towarzyszący nam Rosjanie nie mogli wyjść ze zdumienia. “Tak po prostu sobie poszliście? - pytali. - Trzeba złożyć odpowiednie dokumenty. Napisać: kto idzie, jaki bierze sprzęt, na jak długo, gdzie będą obozy. Potem okazać mistrzom sportu. Oni obejrzą, przemyślą i jak wydadzą zgodę, to możecie iść" - mówili.

Sukcesy w Himalajach miały przyjść dopiero w drugiej połowie lat 70. Poligonem przed zmaganiami z najwyższymi górami świata okazał się afgańsko-pakistański Hindukusz, z masywami sięgającymi ponad 7 tys. metrów.

Wyczyny górsko-przemytnicze

Na początek, w 1960 r., wejście na drugi co do wielkości szczyt Hindukuszu - Noszak (7492 m). Wyprawa udaje się dzięki kontaktom kierownika - Bolesława Chwaścińskiego, który przed wojną budował w Afganistanie drogi.

Hindukusz był wówczas terenem dziewiczym. Angielska mapa pokazywała góry tylko po stronie pakistańskiej. Po afgańskiej (państwo prowadziło politykę izolacjonistyczną): biała plama. - Śmialiśmy się, że przed nami był tam tylko Marco Polo. Chodziliśmy wzdłuż granicznej doliny opisując, mierząc i nazywając doliny czy szczyty. Polskie nazwy tłumaczyliśmy na tamtejszy - wspomina Marian Bała, uczestnik drugiej polskiej wyprawy w Hindukusz w 1962 r., podczas której Polacy po raz pierwszy weszli na ponad 7-tysięczny szczyt nazwany przez nich Ostrym Szczytem (Kohe Tez).

Podróże w Hindukusz były dla Polaków raczej tanie, ponieważ na Wschodzie dużą wartość miała nawet niewielka, nielegalnie przewieziona przez granicę ilość dolarów. Przemycano zresztą prawie wszystko. Jak wyjeżdżając z PRL w nędzy, powrócić jako bogacz? Kupioną w Warszawie gumę do żucia sprzedać w Moskwie. Tam nabyć alkohol, by spieniężyć go, po uprzednim przekupieniu jedną butelką celnika, nielegalnie (kraj muzułmański!) w Afganistanie. Tu z kolei kupić satynę - bardzo tanią kolorową bawełnę - i sprzedać w Uzbekistanie lub Kazachstanie. Z radziecką walutą jechać do Moskwy po brylant. W PRL zamienić go np. na samochód (takiego majstersztyku nie osiągnęła w całości żadna wyprawa, jednak poszczególne jego elementy realizowały wszystkie polskie ekspedycje).

Prawdziwym wyczynem było przemycenie w 1977 r. przez polską wyprawę grupy wspinaczy brytyjskich przez zakazany dla zachodnich Europejczyków Kazachstan.

Ówczesne wojaże na Wschód przypominały kiczowate filmy szpiegowskie. Do miasta Termez, radziecko-afgańskiego przejścia granicznego, nie można było kupić biletu kolejowego - przepuszczano tam tylko pracujących w Afganistanie obywateli ZSRR. Polacy kupowali bilet do Duszanbe w Tadżykistanie. Po drodze, w Termez, po prostu wychodzili z pociągu. Wściekłym celnikom radzieckim tłumaczyli, że nie mają na powrót pieniędzy, a ci “za karę" wyrzucali ich do Afganistanu.

Bywało, że polskie ekspedycje, chcąc zaoszczędzić, jeździły w Hindukusz ciężarówką przez Bałkany, Turcję i Iran. Podróż starem trwała 26 dni. Jelcz jechał szybciej, ale nie mieścił się na wąskich, azjatyckich drogach.

Inwazja ZSRR na Afganistan położyła kres działaniom alpinistów. Hindukuski bilans Polaków to: 26 ekspedycji, 272 uczestników, 202 wejścia na szczyty (z tego 141 dziewiczych). Wszystko w ciągu 19 lat.

Alpiniści i opozycjoniści

Tymczasem w Polsce, w zwierającym szeregi środowisku opozycyjnym, pojawiło się wielu wspinaczy. Prof. Paczkowski wspomina I Zjazd “Solidarności" w 1981 r.: - Hala Olivii, na parkiecie delegaci, na trybunach, u góry, goście i eksperci. Patrząc z góry na salę doszedłem do wniosku, że to coś w rodzaju V Międzynarodówki. Na sali siedzieli: Jan Dowgiałło, Marek Janas, Henryk Wujec, Andrzej Gwiazda, Karol Modzelewski, Jerzy Milewski, Janusz Onyszkiewicz. Wszyscy taternicy.

Wśród nich najbardziej z górami związany był Onyszkiewicz. Gdy organizowano wyprawę na K2 w 1976 r., jego nazwisko wywoływało już w kręgach władz reakcję alergiczną. - Wanda Rutkiewicz poszła z Januszem Kurczabem do towarzysza Kempy, wtedy I sekretarza w Warszawie, by pomógł w organizacji. A on do nich: “To wy się zwracacie do Partii o pomoc, a tolerujecie takiego Onyszkiewicza?".

K2 przeszła mu prawie koło nosa: zablokowany paszport prywatny, uniwersytecki, w dowodzie osobistym pieczątka zakazująca wyjazdów do krajów demoludu. - Paszport sportowy był jeszcze w Głównym Komitecie Kultury Fizycznej i Turystyki, więc można go było wydać - wspomina Onyszkiewicz. - Wyprawa była głośna, prasa pisała, kiedy wyruszamy. W przeddzień wyjazdu zadzwonił do klubu ktoś z UB pytając, kiedy wyjeżdża Onyszkiewicz. Hanka Wiktorowska, sekretarz w Polskim Związku Alpinizmu, bohatersko skłamała, mówiąc, że już wyjechałem.

- W 1982 r. ukrywającego się taternika-opozycjonistę Janka Narożniaka postrzelił na ulicy przypadkowy patrol. Rannego odwiozła karetka. Ze szpitala, bodaj przez kostnicę, odbili go członkowie Międzyzakładowego Robotniczego Komitetu Strajkowego. Gdy SB zaczęła poszukiwać sprawców, okazało się, że po tygodniu dochodzenia u co najmniej 20 osób ze stołecznego Klubu Wysokogórskiego były rewizje lub kogoś przesłuchiwano - wspomina Paczkowski.

Zdarzały się też donosy, takie jak ten, anonimowy, do MO w Warszawie przy okazji sprawy “taterników": “Dochodzenie w sprawie naszych kolegów (...) może nareszcie wyjaśnić zgniliznę polityczno-moralną, jaka zapanowała u nas w Klubie. Od lat wiadomo było, jaki stosunek do naszej rzeczywistości posiada grupa krakowskich taterników (...) Liczne powiązania z polską emigracją na Zachodzie ułatwiały im wyjazdy, uzyskiwanie zaproszeń, pomoc (...) za udzielane informacje i obszczekiwanie. (...) Trzeba więc skończyć z tym środowiskiem, a wy dajecie im paszporty. (...) Wybaczcie, że piszę o tym anonimowo (...) Gdyby się koledzy z Klubu dowiedzieli (...) nie mógłbym nigdy już iść na wspinaczkę nie lękając się o życie - a o wypadek w Tatrach nietrudno. Oddany szczerze taternik. Zróbcie coś, Panowie, w imię dobra naszego Kraju".

Sami alpiniści przyznają, że opozycyjna sława tego środowiska to raczej mit. - Prawda jest taka, że na początku akceptowaliśmy socjalizm, oczekując tylko jego naprawy. Potem, w latach 70., w miarę rozwoju ruchu opozycyjnego, zmienialiśmy stanowisko. Ale od słów do czynów daleka droga - przyznaje Popko.

Być może ów opozycyjny mit to zasługa tzw. sprawy taterników, przenoszących przez “zieloną granicę" książki Instytutu Literackiego. Choć jednym z rezultatów ich procesu było wstrzymanie paszportów kilku wspinaczom (Zawada, Paczkowski), którzy nie byli nawet świadkami w sądzie, wśród samych uczestników afery był tylko jeden taternik - Maciej Kozłowski (po zwolnieniu z więzienia zarzucił jednak działalność wspinaczkową). Dziś, wspominając środowisko taterników z tamtych lat, Kozłowski mówi: - Większość była nastawiona przeciwko władzy. Trudno jednak mówić, że była to opozycja. Niewielu było gotowych iść na barykady. Dominował pragmatyzm, najważniejsze było to, żeby pozwolili jeździć w góry.

Pozwalano na znacznie więcej. Nawet władze Polskiego Związku Alpinizmu rekrutowały się spoza kręgu Partii, uczestnictwo w nim nie przynosiło wszak zwyczajowych, kojarzonych z innymi dyscyplinami sportu profitów (wyjazdy na konferencje, dobre hotele, zakupy, diety dla działaczy). W roku 1974, mimo nieśmiałych prób wywierania wpływu ze strony urzędnika KC, prezesem PZA został znany z opozycyjnych poglądów Andrzej Paczkowski.

Złota himalajska era

W 1974 r. pierwsza polska wyprawa na ośmiotysięcznik Lhotse kończy się niepowodzeniem, ale jej uczestnicy Andrzej Zawada i Zygmunt A. Heinrich jako pierwsi w świecie przekraczają zimą barierę 8 tys. metrów wysokości. Polacy tworzą nowe trendy w himalaizmie: błyskawiczne, jednodniowe wejścia na ośmiotysięczniki, wspinaczkę zimą oraz wejścia w tzw. stylu alpejskim (bez tlenu, obozów i lin poręczowych).

Himalaje, mimo podobieństw, to już nie Hindukusz: wyprawy są drogie. W Polsce ludzie zarabiają w przeliczeniu 25 dolarów. W tych warunkach kupowanie ustępuje legendarnemu załatwianiu.

Rok 1981, niedługo przed wprowadzeniem stanu wojennego. Jerzy Kukuczka przygotowuje wyprawę na Makalu: chodzi po urzędach, załatwia przydziały żywności. W książce “Mój pionowy świat" wspomina: “W Janowie (...) w magazynie PSS-u czy MHD realizuję przydział na rodzynki i susz owocowy. Kiedy znalazłem się we wnętrzu olbrzymiego pomieszczenia, (...) zbaraniałem. Co to jest? (...) Przecież tego w sklepach nie ma. - To są zapasy państwowe - odparł z całą powagą magazynier. (...) Najgorsze przeżyłem w pobliżu katowickiego »Supersamu«. (...) Wyjeżdżałem z podziemnego magazynu, ciągnąc za sobą wózek ręczny, na którym leżały puszki konserw mięsnych, puszki z szynką. Przechodzący ludzie stawali się wręcz agresywni. (...) Zbiegowisko rosło, ludzie napierali, pytania i propozycje kupna stawały się coraz bardziej niecierpliwe, wrogie".

Złotówki na wyżywienie i sprzęt alpiniści pozyskują z prac wysokościowych (malowanie kominów, prace remontowe itp.). W owych czasach to duże pieniądze, do tego nieopodatkowane. System ekonomicznej patologii alpinistom sprzyja - nikt przecież nie dba o budżet, nie ma przetargów.

W poszukiwaniu dewiz na przejazdy, opłaty lotniskowe, karawany, opłaty za pozwolenie na zdobycie szczytu, Polacy zapraszają do udziału w wyprawach obcokrajowców, którzy wnoszą do budżetu dolary. Drugie źródło to przemyt. - Katmandu było w latach 80. zarzucone polskimi towarami. Na głównych ulicach można było wszystko kupić od Polaków za dolary! - wspomina Wojciech Kurtyka, jeden z najwybitniejszych polskich alpinistów.

Mimo trudności Polacy biją rekordy: 24 nowe drogi i osiem pierwszych wejść zimowych na ośmiotysięczniki. Dominują współpracujący ze sobą w latach 1981-84 Kukuczka z Kurtyką. Imponującym sukcesem tej pary jest trawers trzech himalajskich szczytów Broad Peak w stylu alpejskim (dwa z nich to ośmiotysięczniki, każdy był zwykle celem osobnej wyprawy). Na koniec wieku branżowa prasa amerykańska uznaje inne przejście Kurtyki za osiągnięcie stulecia.

Ogólnoświatowy regres w himalaizmie następuje pod koniec lat 80. Wśród Polaków dochodzą do tego tragiczne wypadki: w 1989 r., podczas swojej siedemnastej wyprawy w Himalaje, ginie Jerzy Kukuczka. Nieco wcześniej lub wkrótce po nim: Wanda Rutkiewicz, Zygmunt Heinrich, Eugeniusz Chrobak, Tadeusz Piotrowski, Wojciech Wróż, Mirosław Gardzielewski, Wacław Otręba, Dobrosława Miodowicz-Wolf, inni...

Snobizm na przygodę

Nadchodzi doba płatnej turystyki wysokogórskiej. Przewodnik-alpinista wprowadza klientów łatwą drogą na szczyt. Ci płacą: za szczyt ośmiotysięczny ok. 6 tys. dolarów, za Mount Everest - nawet 10 tys. Bywa, że wyprawy sponsorowane są przez media, a z wejść na szczyty przeprowadza się transmisje.

- Dwa lata temu na K2 przeżyłem karkołomne przedsięwzięcie - wspomina Krzysztof Wielicki, wybitny himalaista, zdobywca wszystkich ośmiotysięczników. - Bardzo droga impreza. Ludzie z Kazachstanu, Uzbekistanu, Gruzji, tragarze z Nepalu i Chin, wielbłądy, ich poganiacze. Do tego dziennikarze, operatorzy filmowi, inżynier techniczny, przekaz satelitarny. Razem: 25 osób, 12 alpinistów.

- Od lat 90. alpinizm jako ambitna sztuka znika z powierzchni ziemi - ocenia Kurtyka. - Wspinanie to wyrzeczenie, romantyczna ścieżka przez krew, pot i łzy. I estetyczna obsesja wywołująca stan zakochania w górskim obiekcie. Dziś wszędzie można łatwo dotrzeć, osiągnąć każdą przyjemność. Oferta wewnętrznego rozwoju przestała się opłacać.

Jedno jest pewne - góry i woda tracą monopol na adrenalinę. Przygoda ma oblicze programów reality show, w których emocje to np. wkładanie głowy do pojemnika z robakami czy marsz boso po potłuczonym szkle. Przygoda to również tzw. sporty ekstremalne, ale i kontynuacja dawnych trendów: masa ludzi (zwłaszcza studentów) wciąż gotowa jest na “krew, pot i łzy".

Sam alpinizm nie umarł: Wielicki kontynuuje tradycję wypraw zimowych, sukcesy osiągają Piotr Pustelnik i Ryszard Pawłowski, pojawiają się alpiniści młodego pokolenia. Jednak góry muszą dziś konkurować z innymi dyscyplinami. Na początku lat 90. pojawiła się wspinaczka sportowa na sztucznej ścianie (zwanej panelem) pod dachem.

W Polsce dla kilkunastu tysięcy “dzieci panelu" wspinanie stało się stylem życia. Łączą ich godziny spędzane na sali, luźny ubiór przypominający odzienie deskorolkowców i zamiłowanie do mocnej muzyki klubowej (m.in. techno). Wśród nich są i tacy, którzy w górach nigdy nie byli. - Z boiska pod blokiem trafiliśmy z kolegami do nowo otwartej ściany wspinaczkowej. Miałem 12 lat i szybko uznałem, że bez wspinania nie wyobrażam sobie życia - wspomina Marcin Wszołek, dziś dwudziestolatek, jeden z najlepszych “panelowców" w Polsce.

Nie minęła jednak fascynacja górami. Przekonał się o tym Andrzej Paczkowski, który odwiedził w zeszłym roku w Łodzi Explorers Festival - imprezę poświęconą górom, sportom ekstremalnym i przygodzie. - Z Józefem Nyką mieliśmy prelekcję na temat historii taternictwa i alpinizmu. Żadne wielkie atrakcje: wykład, slajdy. Myśleliśmy, że przyjdzie kilkadziesiąt osób, garstka znajomych. A tutaj tłumy, sala nabita! - wspomina.

Co łączy zdobywców ośmiotysięczników z ubranymi w bluzy dresowe młodymi sportowcami? Dotyk pionowej ściany i być może wiara we wspinanie jako lek na trudne (nudne?) życie. - Moi koledzy z bloku różnie skończyli. Nie chcę sobie nawet wyobrażać, co by było, gdybym nie trafił na ściankę - zasępia się Wszołek.

Cytaty i niektóre dane pochodzą z książki “Mój pionowy świat" Jerzego Kukuczki oraz kwartalnika historycznego “Karta".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 30/2005