Tryumf i dramat na Broad Peak

Zdobyli szczyt we czwórkę, ale wróciło tylko dwóch. W historii polskiego himalaizmu zdarzały się podobne dramaty, lecz żaden nie odbił się tak głośnym echem, jak tragiczne zejście Macieja Berbeki i Tomasza Kowalskiego z Broad Peak.

11.03.2013

Czyta się kilka minut

 / Fot. Marcin Miotk
/ Fot. Marcin Miotk

Góry milczą, wszystko, co milczy, nadaje się do przechowywania ludzkich tajemnic.
Ks. Józef Tischner

To była ostatnia szansa na atak szczytowy. W piątek 1 marca, grając w bazowej mesie w szachy, podejmowali decyzję, czy wyruszyć nazajutrz w niepogodzie, czy trzydniową drogę na szczyt zacząć dzień później: w pewniejszych warunkach, ale kosztem rezerwowego dnia dobrej pogody. Przed laty Jerzy Kukuczka wyruszał w najgorszej pogodzie, bo później mogła być tylko lepsza. Ale wtedy himalaiści nie dysponowali satelitarnym telefonem i internetem, dającymi dostęp do prognoz, które temperaturę i siłę wiatru przewidują co do godziny.
„Dylemat godny jest Szekspirowskiego dramatu: iść czy nie iść? Oto jest pytanie!” – pisali z bazy, położonej na wysokości 4950 metrów n.p.m. Jakby prowadzili naradę wojenną nad misją specjalną, po trwającej już niemal dwa miesiące rozgrywce.

WYPRAWA

Bitwy o zdobycie zimą Broad Peak – leżącego w górach Karakorum i liczącego 8051 metrów – trwały ćwierć wieku. Prowadzili je nie tylko Polacy pod kierownictwem Andrzeja Zawady i Artura Hajzera, ale też inne tuzy światowego himalaizmu, z Baskiem Juanito Oiarzabalem i Włochem Simone Moro na czele.
Tym razem niewielką pięcioosobową wyprawą, zorganizowaną w ramach powołanego przez Hajzera programu Polski Himalaizm Zimowy 2010–2015, zdecydował się pokierować najwybitniejszy żyjący polski himalaista Krzysztof Wielicki – zdobywca Korony Himalajów i pierwszy człowiek zimą na Mount Evereście. Akcję górską nadzorował tym razem głównie z bazy.
Do początku lutego grupie – wspieranej przez trzech pakistańskich tragarzy wysokogórskich – udało się postawić trzy obozy do wysokości 7000 m, odbudować zburzony przez wichurę obóz II (na wysokości 6200 m) i zaaklimatyzować się przed atakiem szczytowym.
Ten pierwszy, w połowie lutego, nie powiódł się. Zarówno Adam Bielecki i Artur Małek, jak szturmujący szczyt dzień później Maciej Berbeka i Tomasz Kowalski dotarli do wysokości ok. 7800 m, z której dalszą drogę na przełęcz i szczyt zagradza szeroka i długa szczelina lodowcowa.

TRYUMF

Przed kolejną próbą zdecydowali, że zamiast klasycznie w dwóch zespołach dwójkowych, pójdą we czterech, co mogło im dać większe zabezpieczenie. Wyruszyli z bazy 3 marca. Dwa dni później w obozie szturmowym, na wysokości 7400 m, czekali przed świtem, aż temperatura osiągnie przyzwoite jak na ten pułap minus 30 stopni. O 5.15 wyszli z namiotów. Nie bez kłopotów pokonali pas szczelin, który zatrzymał poprzedni atak.
Szczegóły tego przejścia, jak i wiele innych, poznamy zapewne dopiero po powrocie Bieleckiego i Małka do Polski. Dziś możemy się tylko posiłkować komunikatem: „O godz. 12.30 czasu lokalnego Maciej Berbeka i Adam Bielecki osiągnęli przełęcz na wysokości 7900 m n.p.m. Artur Małek i Tomasz Kowalski dochodzą do przełęczy. Do szczytu, w zależności od warunków, pozostało od 1,5 do 2,5 godziny wspinaczki”.
Ale od tego momentu zaczęły się dziać rzeczy nieprzewidziane. Najpierw kilkugodzinna cisza na łączach, spowodowana kłopotami z telefonem satelitarnym w bazie. Dopiero pięć i pół godziny od ostatniego komunikatu pojawił się ten wyczekiwany: „Szczyt zdobyty!”. Wierzchołek osiągnęła cała czwórka.
Rok wcześniej, gdy Bielecki i Janusz Gołąb jako pierwsi stanęli zimą na wierzchołku innego ośmiotysięcznika, Gaszerbruma I, media zareagowały z kilkugodzinnym opóźnieniem, a telewizja publiczna rzuciła się na temat dopiero po zejściu himalaistów do bazy. Tym razem dziennikarze prześcigali się w odtrąbieniu sukcesu. Jedynie himalaiści, proszeni o wypowiedź, studzili euforię. W przypływie radości umknął bowiem kluczowy szczegół: godzina osiągnięcia wierzchołka – między 17.30 i 18.00. Wola walki, świadomość ostatniej szansy podczas tej wyprawy, a dla 58-letniego Berbeki zapewne i w życiu, złudność możliwości wzajemnego wsparcia w dużym zespole, dobre prognozy na noc i kolejny dzień – to wszystko musiało zaburzyć ocenę ryzyka.
Kolejna informacja musiała budzić wielki niepokój. Do namiotu szturmowego wróciło tylko dwóch. „Tomasz Kowalski i Maciej Berbeka biwakują na przełęczy 7900 m” – usłyszeliśmy.

DRAMAT

Mylące, bo sielankowe określenie „biwak”, na tej wysokości oznacza przymusowy nocleg, który w prognozowanej temperaturze odczuwalnej minus 39 stopni oznacza walkę o przetrwanie. Wiedział o tym na pewno Berbeka, legenda polskiego himalaizmu, który w 1988 r. jeszcze wyżej, bo na grani, i w gorszej pogodzie, przeżył kilka godzin zimowej nocy podczas zejścia z (jak błędnie sądził) głównego wierzchołka Broad Peak.
Co stało się teraz? Trochę wiemy ze strzępów rozmów radiotelefonicznych, które Wielicki przeprowadzał z Kowalskim. Reszta to hipotezy. Prawdy być może nie poznamy nigdy.
Faktem jest, że zejście dwójki himalaistów w kierunku przełęczy, które powinno zająć nie więcej niż dwie godziny, dramatycznie się przedłużyło: do miejsca biwaku Kowalski i Berbeka szli około siedmiu godzin. Przyczyną była ciemność, skrajne zmęczenie i problemy zdrowotne Kowalskiego. W kontakcie z bazą zgłaszał kłopoty z oddychaniem (zapewne objaw rozwijającej się choroby wysokościowej). Wiemy, że na grani miał wypadek, w wyniku którego spadł mu rak. W ostatnim kontakcie zgłaszał problem z jego założeniem. Przyczyną mogło być już poważne pogorszenie się jego stanu.
Kowalski – 27-letni alpinista, właściciel biura podróży i hostelu Poco Loco (hiszp. „trochę szalony”) w Poznaniu – miał już duże doświadczenie wysokogórskie. Do programu PHZ dostał się dzięki osiągnięciom, do których należało przejście stukilometrowego trawersu masywu McKinleya i zdobycie czterech z pięciu siedmiotysięczników byłego ZSRR, liczonych do tytułu Śnieżnej Pantery, dokonane w rekordowym czasie 28 dni. Rezygnacja z atakowania piątego, Piku Pobiedy, pokazywała, że umiał się wycofać, realnie ocenić siły. Uprawiał mordercze biegi górskie i ultramaratony. Ale Broad Peak był jego pierwszym ośmiotysięcznikiem. Być może brakowało znajomości funkcjonowania swojego organizmu w warunkach niedotlenienia, panujących w tzw. strefie śmierci powyżej 7800 m.
Nie ma pewności, czy Kowalski i Berbeka dotarli choćby do przełęczy. Rano Kowalski miał przekazać informacje o schodzącym Berbece. Nad ranem z poziomu bazy widziano przemieszczające się w dół światło na wysokości pasa szczelin.
W jakim stanie był w czasie zejścia granią i po biwaku Berbeka, nie wiemy. Ale istnieje granicząca z pewnością hipoteza – formułowana przez jego przyjaciół na podstawie rozmów z Wielickim i znajomości charakteru Berbeki – że mógł spowolnić zejście i zdecydować się na biwak, poczuwając się do odpowiedzialności za słabnącego partnera. W ostatnim wywiadzie dla portalu „Góry książek” mówił: „Ta odpowiedzialność wynika z tego, że jestem też ratownikiem TOPR i niesienie pomocy jest chyba najważniejsze, gdybym miał ustawiać hierarchię wartości w górach. Alpinizm to piękny sport, ale pełną satysfakcję daje mi dopiero niesienie pomocy w górach”.

MACIEK

– Bardzo mi to pasuje do wizerunku Maćka – mówi dziś Roman Mazik, lekarz wypraw himalajskich, przyjaciel Berbeki. – To był facet nieprawdopodobnie opiekuńczy, dbający o tych, za których odpowiadał.
W innym wywiadzie, kilka lat temu, Berbeka mówił, że wysoko w górach „istnieje przekonanie, że człowiek nie jest w stanie drugiemu człowiekowi pomóc”. I dopowiadał: „Pomoc tej drugiej osobie nie polega na tym, że ja mam wziąć partnera i go znieść, bo fizycznie bym nie był chyba w stanie tego zrobić. > Ale samo bycie, uczestniczenie w tym, że ta osoba słabsza nie zostanie sama”.
Berbeka to jeden z najpełniejszych, ale i najbardziej tragicznych życiorysów górskich, wpisany w typowy dla taterników młodopolski w rodowodzie etos inteligencki i artystyczny. Absolwent Wydziału Architektury Wnętrz ASP, nie tylko tworzył, ale i realizował różne projekty – także z żoną Ewą, scenografką Teatru Witkacego (razem tworzyli ekspozycję wnętrza Tischnerówki w Łopusznej). Uczył w słynnym liceum plastycznym im. Kenara w Zakopanem, którego był też absolwentem.
A tragizm? Ojciec Macieja też był znanym taternikiem i alpinistą. Podczas zejścia z czterotysięcznika Dent d’Herens w Alpach Szwajcarskich, po dokonaniu pierwszego zimowego przejścia jego północnej ściany, uległ wypadkowi i zmarł w wyniku urazów. Maciej miał wówczas 9 lat, a jego brat Jacek, dziś także himalaista – zaledwie pięć. Mit ojca musiał wpływać na kształtowanie ich charakterów i pasji.
Kaukaz, Pamir i Hindukusz, Himalaje i Karakorum: w połowie lat 80. Berbeka współtworzył jedne z najmocniejszych zespołów himalajskich, które dokonały pierwszych zimowych wejść na ośmiotysięczniki Manaslu (w 1984 r. z Ryszardem Gajewskim) i Czo Oju (w 1985 r. z Maciejem Pawlikowskim). Na inny ośmiotysięcznik, Annapurnę, poprowadził nową drogę. Te osiągnięcia sprawiły, że Andrzej Zawada zabrał go na pierwszą w historii zimową wyprawę na K2, na przełomie 1987/88 r. Szczyt okazał się nie do zdobycia, ale Berbeka wraz z Alkiem Lwowem wyprosił na liderze możliwość zaatakowania sąsiedniego Broad Peak. Pogoda była fatalna, Lwow zawrócił, Berbeka sam ruszył na szczyt. W drodze powrotnej biwakował i nie mógł odnaleźć namiotu, w którym czekał partner. Tamta walka o przetrwanie miała miejsce też 6 marca, dokładnie 25 lat temu.
Wówczas Berbeka był przekonany, że zdobył szczyt (Zawada puścił nawet taką wieść w świat), i dopiero później dowiedział się, że osiągnął tylko niższy o 23 metry, ale oddalony od głównego o ok. 40 minut marszu przedwierzchołek Rocky Summit. Wokół sprawy narosło wiele mitów; najpopularniejszy mówi, że Zawada celowo wprowadził wspinacza w błąd z troski o jego życie. Partner Berbeki, Alek Lwow, opisał szczegóły tamtych wydarzeń w książce „Zwyciężyć znaczy przeżyć”.
Pewne jest, że Berbeka nigdy więcej nie wziął udziału w wyprawie narodowej. Jeździł w najwyższe góry, ale na organizowane przez siebie wyprawy bądź w międzynarodowym towarzystwie. Amerykanin Jonathan Tinker zaprosił go na wyprawę na Mount Everest, podczas której Berbeka jako pierwszy Polak wszedł na szczyt od strony północnej. Wkrótce jednak poświęcił się pracy jako ratownik TOPR, przewodnik tatrzański i międzynarodowy przewodnik wysokogórski. Co roku w jego kalendarzu były wyjazdy na Aconcaguę i Kilimandżaro, jesienią trekkingi w Himalajach i podróże do Tybetu.
Pod Aconcaguą przeżył śmierć klienta, który odłączył się w trakcie zejścia ze szczytu. Gdy kandydował na prezesa zakopiańskiego Stowarzyszenia Przewodników Tatrzańskich, wstrzymał się od głosu. Został wiceprezesem. Maciej Krupa, który wygrał jednym głosem, mówi: – To był niebywale spokojny człowiek, nie widziałem go nigdy wyprowadzonego z równowagi. Przewodnictwo stało się jego sposobem na życie. Ale miał światy poza górami.

BROAD PEAK

Są szczyty, poprzez tragedie, sukcesy i porażki, nieodłącznie związane ze wspinaczami z konkretnych krajów. Dzieje eksploracji uczyniły z Nanga Parbat górę Niemców, Manaslu rozbudzała emocje i marzenia Japończyków. Najbardziej „polskim” ośmiotysięcznikiem jest Broad Peak. Pierwszą kobietą na szczycie była Krystyna Palmowska. Wielicki niemal wbiegł tu samotnie z bazy i wrócił do niej w czasie 21,5 godziny, co było pierwszym wejściem na szczyt ośmiotysięczny i zejściem z niego w ciągu jednej doby. Jerzy Kukuczka i Wojtek Kurtyka dokonali z kolei pierwszego trawersu wszystkich trzech wierzchołków masywu.
Broad Peak stała się też niemal idée fixe Artura Hajzera, który poprowadził dwie wyprawy zimowe na ten szczyt, choć podczas odwrotu z letniej próby zdobycia szczytu złamał na nim nogę na wysokości 8000 m – i tylko dzięki pomocy partnerów i własnej determinacji wrócił na linach do bazy.
Także Polacy dokonali w 1975 r. pierwszego w ogóle wejścia na Broad Peak Middle, środkowy wierzchołek masywu. Ale ten ostatni sukces również naznaczyła tragedia. Marek Kęsicki, Bohdan Nowaczyk i Andrzej Sikorski zejście przypłacili życiem mniej więcej w tych okolicach, w których zaginął Berbeka. Na szczycie byli także późno – jak podaje stare wydanie „Taternika”, około godziny 19.15–19.30.

PYTANIA

Niezwykle cienka linia dzieli w górach najwyższych radość od dramatu, nadludzką siłę i wytrzymałość od nieludzkiej słabości i niemocy, a także dumę z tych, którzy osiągnęli szczyt, od pogardy dla tych, którzy zdołali wrócić, gdy inni zostali w górze. Linia cienka jak widziana z oddali szczelina na lodowej ścianie Broad Peak. Czy też – odwołując się do personifikującego angielskiego face – bruzda, rysa na twarzy tej góry.
Góry mają różne oblicza. W widzianej z lodowca Godwin Austen otyłej posturze masywu Broad Peak, w którym jak czarne mnisie kaptury trzy skalne kopuły górują nad białym habitem śnieżnych stoków i lodowców, można dostrzec powagę i dostojeństwo. Teraz widać też smutek.
Górskie dramaty rozgrywają się w ciszy i samotności. Hałas budzi dopiero ich echo, które dociera do nas na niziny. Trudno mieć wątpliwości, że to echo rozbrzmi po 20 marca, wraz z powrotem do Polski uczestników wyprawy. Bez ich relacji za wcześnie na wytykanie błędów i doszukiwanie się przyczyn wypadku. Ale w internecie i w mediach, wśród faktycznych lub domorosłych ekspertów padają pytania, na które odpowiedź można dać już dziś.
Dlaczego nie zorganizowano akcji ratunkowej? Bo o tej porze roku i na tej wysokości w Karakorum jest ona nierealna. Nie tylko dlatego, że w Pakistanie nie ma służb zdolnych ją przeprowadzić, a jej organizacja zajęłaby więcej czasu, niż wynoszą szanse na przeżycie. Nie ma śmigłowców zdolnych ratować ludzi, a nawet przepatrywać teren powyżej 7000 m. W akcie wielkiego poświęcenia pakistański tragarz wysokościowy dotarł 6 marca na 7700 m i mimo dobrej widoczności nie trafił na ślad Polaków. Posłanie z powrotem wycieńczonych Bieleckiego i Małka byłoby – w obliczu coraz gorszej prognozy – wysłaniem na śmierć także ich.
Dlaczego ci dwaj nie czekali? Dajmy odpowiedzieć im samym, na razie muszą nam starczyć słowa Berbeki z dawnego wywiadu: „Wchodzimy bardzo szybko. Np. idzie dwóch świetnie przygotowanych alpinistów. Idą razem. Na szczycie z reguły jeden na drugiego czeka. Mówię: z reguły. Ale na dół już lecą na łeb, na szyję. Ten, który szybciej zejdzie, ma większe szanse przeżycia. Intuicyjnie się to czuje. Bo w tej strefie śmierci od 7800 m w górę trzeba przebywać jak najkrócej”.
Jakikolwiek zimowy postój w Karakorum, przy tym ciśnieniu i nocą, oznacza odmrożenia i wychłodzenie, które pozbawiają sił. Doktor Mazik nie zostawia złudzeń: – Nie ma możliwości, by pomóc człowiekowi, który się kładzie co trzy metry – mówi. I przytacza jedyny znany przykład udanej interwencji w takiej sytuacji: podczas wyprawy zimowej na K2 Denis Urubko na ponad 7000 m uratował życie Marcinowi Kaczkanowi, który był już w stanie głębokiej deterioracji. – To stan, w którym natychmiast trzeba sprowadzić człowieka w dół – tłumaczy Mazik. – Wtedy on mu ubrał buty, wpiął go do liny, zaczął opuszczać w dół. Sprzyjające było jednak to, że był to pionowy stok.
Mazik: – To jest porównywalne do wojny, człowiek na 8000 m ma zmienioną psychikę, myśli innymi kategoriami.

DALEJ

Pytanie: czy to ma sens? Co po tragedii na Broad Peak czeka Polski Himalaizm Zimowy? Jego sponsorem, bez którego wyjazd do Pakistanu (koszt: średnio pół miliona złotych) nie byłby możliwy, jest Orlen. Czy się wycofa? Z drugiej strony, najwyższa ofiara jest w tym środowisku często argumentem do kontynuowania dzieła.
Problem kierownika programu Artura Hajzera leży gdzie indziej. Coraz mniej himalaistów wyraża chęć uczestniczenia w zimowych wyprawach i mierzenia się ze „sztuką cierpienia”, jak określał to Kurtyka. Duże ryzyko przy stosunkowo małych szansach powodzenia odwodzi młodych, którzy początkowo chętnie się garnęli. Wielu z najmocniejszych uczestników poprzednich wypraw, jak Robert Szymczak, Marcin Kaczkan czy ubiegłoroczny zdobywca GI Janusz Gołąb, po cichu albo otwarcie zrezygnowało. Wydarzenia na Broad Peak mogą ten – używając alpinistycznego slangu – wycof pogłębić.
Na razie jednak w środowisku nie mówi się o kontynuowaniu misji. Himalaiści wolą myśleć o istniejącym od śmierci ojca Maćka Funduszu Berbeki, który miałby wspierać rodziny tych, którzy zostali na górze.
W lipcu schodziłem z partnerem z Signalkuppe w Alpach, w masywie Monte Rosy, na którego szczycie na ponad 4500 m znajduje się najwyżej położone schronisko w Europie. Mgła zgęstniała tak, że związani liną niemal po omacku szliśmy po plateau lodowca pod szczytem. Nagle z naprzeciwka wyłonił się Maciek Berbeka. Zatrzymał się na moment, zapytał, czy trawers do schroniska idzie w lewo, czy w prawo. Nigdy potem – ani w Alpach, ani w Tatrach, ani w Zakopanem – już go nie spotkałem. W moim ostatnim wspomnieniu idzie z klientami w górę. I niknie we mgle.

TOMASZ KOWALSKI (1985–2013) – alpinista młodego pokolenia, biegacz górski, podróżnik. W 2010 r. przeszedł stukilometrowy trawers masywu Mount McKinley. W 2011 r. w ciągu zaledwie 28 dni zdobył 4 z 5 siedmiotysięczników w byłym ZSRR zaliczanych do tytułu Śnieżnej Pantery. Pierwszy zimowy zdobywca Broad Peak. 6 marca zaginął podczas zejścia z tej góry.

MACIEJ BERBEKA (1954–2013) – pierwszy zimowy zdobywca trzech ośmiotysięczników: Manaslu, Czo Oju i Broad Peak, współautor nowej drogi na Annapurnę, pierwszy Polak, który wszedł na Mount Everest od północy. Ratownik TOPR, przewodnik tatrzański, międzynarodowy przewodnik wysokogórski IVBV/UIAGM. 6 marca zaginął podczas zejścia z Broad Peak. Miał żonę i 4 synów.

BARTEK DOBROCH jest dziennikarzem „Tygodnika”, a także przewodnikiem tatrzańskim i alpinistą.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz od 2002 r. współpracujący z „Tygodnikiem Powszechnym”, autor reportaży, wywiadów, tekstów specjalistycznych o tematyce kulturalnej, społecznej, międzynarodowej, pisze zarówno o Krakowie, Podhalu, jak i Tybecie; szczególne miejsce w jego… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 11/2013