Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Pytanie, które pada z tłumu i prowokuje Jezusa do tego, by opowiedział kolejną historię, brzmi: „Kto jest moim bliźnim?”. Jezus jednak odwraca to pytanie: jego przypowieść mówi o tym, co to znaczy być bliźnim dla drugiego. Który z tych ludzi – kapłan, lewita czy Samarytanin – zachował się jak bliźni, pyta.
Samo to zestawienie musiało być dla słuchaczy szokujące. Można powiedzieć: krąg bliźnich był jakoś wyznaczony przez kulturę, obyczaje, historię. Ten, kto pytał, prawdopodobnie nie oczekiwał, że Jezus wyjdzie poza ten krąg. Odpowiedź mogłaby brzmieć: bliźni to ten, który jest blisko, członek tej samej społeczności, tego samego narodu, ktoś podobny do ciebie. Tymczasem odpowiedź, która pada, proponuje zupełnie inny tok myślenia. „Zapytujący”, pisze Ricoeur, „przeprowadzał rodzaj ankiety (...) na temat pewnej domniemanej kategorii socjologicznej, którą można zdefiniować, poddać obserwacji i wytłumaczyć. Odpowiedź, jaką otrzymał, mówi, że bliźni nie jest kategorią socjologiczną, (...) ale że jest to określone zachowanie, wyrażone w pierwszej osobie”. I dalej: „Nie ma więc socjologii bliźniego; nauka o bliźnim jest od razu przekreślona, jej miejsce zajmuje umiejętność praktyczna bycia bliźnim...”. Nie chodzi o to, żeby wiedzieć kto, ale żeby samemu być.
Śmiem twierdzić, że jest to jeden z najtrudniejszych do przyjęcia fragmentów Ewangelii. Nie ma się co dziwić, że coś w nas buntuje się przeciwko niemu. Owszem, część jego moralnej wymowy zaakceptować łatwo: inni nie pomogli, znalazł się jednak taki, który pomógł – i tak właśnie być powinno. Godny pochwały jest ten, kto nie jest obojętny. Pozostaje jednak sprawa kręgów. Czy wolno, czy nie wolno wyjść poza kręgi, które na co dzień określają naszą strefę bezpieczeństwa? Czy nie powinniśmy się skupić na tym, co bliskie, zamiast szukać daleko? Ostatecznie Samarytanin z przypowieści opuszcza swój krąg tylko dlatego, że ranny znalazł się na jego drodze. Nie zajmował się rannymi, którzy cierpieli gdzieś poza zasięgiem jego spojrzenia. Udzieliwszy pomocy jednemu, nie pobiegł szukać następnych...
Tak czytając, zgubilibyśmy istotny sens tej przypowieści, który zawiera się we wspomnianym odwróceniu. Jezus pyta nas: dla kogo chcesz być bliźnim? Czy w ogóle tego chcesz? W końcu można znaleźć mnóstwo usprawiedliwień. Pełnisz określone funkcje, twoje ręce są „święte” i nie powinny się „brudzić”, twoja odpowiedzialność jest stopniowalna, i tak dalej. Jezus tego nie kwestionuje. Pyta tylko: czy chcesz być bliźnim?
Fascynują mnie ludzie, którzy potrafią spakować się i pojechać do obozów dla uchodźców w Libanie czy Turcji, albo jadą na granice własnego państwa, żeby okazać solidarność imigrantom czekającym na wjazd. Czy tacy, którzy wpłacają pieniądze na budowę studni w Sudanie bądź w Czadzie. Ci ostatni nawet bardziej, bo przecież nigdy osobiście nie poznają tych, którzy z owych studni będą czerpać wodę. Mimo to zdecydowali, że ludzie ci staną się ich bliźnimi. W domu jest tyle pilnych wydatków – a jednak ktoś wrzuca do puszki pieniądze na dożywianie dzieci w afrykańskiej wiosce, której nie sposób znaleźć na mapie. Zaklęty krąg zostaje przekroczony.
Ale w przypowieści Jezusa pojawia się jeszcze jeden ważny wątek. Może się zdarzyć, że we własnej społeczności zostaniesz potraktowany jak obcy. Ci, na których liczyłeś, przejdą obok, nawet się nie zatrzymując. Poraniony przez swoich, zignorowany przez swoich – doświadczysz pomocy od kogoś, o kim nigdy nie pomyślałbyś, że jest „swój”. Oto „heretyk”, który okazuje się strażnikiem przykazań, „nieczysty”, który gotów jest dla ciebie pobrudzić sobie ręce. Wczorajszy „inny”, „obcy” staje się kimś, komu zawdzięczasz życie. Nie ci, którzy byli w kręgu razem z tobą, ale ten, kto znajdował się poza kręgiem, okaże się prawdziwie solidarny.
W tym punkcie przypowieść także może natrafić na nasz opór. Jezus mówi jednak to, co mówi: stawia znaki zapytania przy rozmaitych pewnikach, na których ufundowaliśmy nasze myślenie. Wszystko zaczyna się chwiać? Niekoniecznie. Może właśnie teraz zaczynamy widzieć właściwy fundament. ©