Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Polskie kino pokochało seryjnych morderców. Marcin Koszałka w „Czerwonym pająku” przypomniał niedawno o Karolu Kocie, choć już wcześniej w dokumencie „Zabójca z lubieżności” podjął wątek fatalnego zauroczenia „wampirami”. Krzysztof Lang przygotowuje „Ach śpij, kochanie” – film fabularny o „eleganckim mordercy” z Krakowa lat 50. Tymczasem do kin wchodzi „Jestem mordercą” Macieja Pieprzycy, uhonorowany Srebrnymi Lwami i nagrodą za scenariusz w Gdyni.
U Pieprzycy, podobnie jak u Koszałki, postać „wampira” funkcjonuje sobie gdzieś na drugim planie, ustępując miejsca i przystawiając lustro weneckie zgoła innym patologiom. Podczas gdy w „Czerwonym pająku” obserwowaliśmy proces chorobliwego utożsamienia się z psychopatycznym zabójcą, film „Jestem mordercą” obnaża mechanizmy manipulacji dokonywanej w ramach milicyjnego śledztwa. Młody porucznik Janusz Jasiński oddelegowany do ścigania śląskiego „wampira” od początku stąpa po grząskim gruncie. Psychoza wokół brutalnych zbrodni na kobietach ma bowiem również polityczny aspekt. Jest początek lat 70. Domniemany „wampir” odgraża się w listach, że na 30-lecie Polski Ludowej zabije 30 kobiet, a jedną z jego ofiar staje się bratanica pierwszego sekretarza. Nic więc dziwnego, że śląska komenda bierze sobie za punkt honoru pomyślne zakończenie sprawy. Schwytanie, pokazowy proces i egzekucja zabójcy miałyby ten sam propagandowy wydźwięk co obwieszczany szumnie w radiu rekordowy spust surówki.
W dobie ekscytujących kryminałów ze Skandynawii Pieprzyca wykonuje gest poniekąd anachroniczny i opowiada swoją historię, sięgając po wzorce z dość już zakurzonej półki, a mianowicie z polskiego kina moralnego niepokoju. Taki film zapewne wówczas nie mógłby powstać, nawet we wspomnianym wyżej krytycznym nurcie współtworzonym przez Holland, Wajdę czy Falka (w „Jestem mordercą” widać zresztą jawne i liczne nawiązania do „Wodzireja” z 1977 r.). Czemu dziś miałaby służyć taka stylizacja? Najwyraźniej opowieść o milicjancie, który chcąc zadowolić swoich przełożonych, a przy okazji poprawić swój materialny status, grzęźnie coraz głębiej w skorumpowanym systemie, to coś więcej niż obrazek z epoki. Choć jednocześnie PRL u Pieprzycy jest namacalny bardziej niż w jakimkolwiek współczesnym filmie o tamtych czasach. Reżyser woli siermiężny realizm od nostalgii czy miejskich legend. Ale czuć też w jego filmie delikatny posmak absurdu. Szczególnie w pierwszej części, kiedy biurokratyczny bezwład w zabawny sposób zostaje zderzony z innowacyjnym zapałem młodego funkcjonariusza, próbującego stworzyć profil psychologiczny zabójcy za pomocą rodzimego komputera Odra.
Warto w tym miejscu przypomnieć, że „Jestem mordercą” miał swój dokumentalny pierwowzór pod tym samym tytułem, zrealizowany przez Pieprzycę w 1998 r. Doświadczenia te zapewne pomogły reżyserowi w wiernym odtworzeniu peerelowskiej smuty. Grający główną rolę Mirosław Haniszewski nie ma nic wspólnego z charyzmatycznym peerelowskim gliniarzem w rodzaju porucznika Borewicza z „07 zgłoś się” i tym samym świetnie wpisuje się w przedstawioną na ekranie zgrzebną rzeczywistość. Ścieżka dźwiękowa, brzmiąca momentami niczym jazzowe wariacje wokół czołówki programu „997”, powstałego już w innej epoce, ma podkręcać, a zarazem uniwersalizować wywołany w filmie niepokój. Daje o sobie znać także śląski rodowód reżysera. To właśnie w cieniu familoków i górniczych szybów twórca „Barbórki” i „Chce się żyć” rozgrywa dwa równoległe dramaty: konformistycznego milicjanta i podejrzanego o zbrodnie Kalickiego (w tej roli Arkadiusz Jakubik).
„Telewizor, meble, mały fiat, oto marzeń szczyt” – śpiewał kilka lat później zespół Perfect i mógłby równie dobrze zaśpiewać tak w filmie Pieprzycy, dorzucając do tego zestawu jeszcze paszport. Najbardziej demoniczna w „Jestem mordercą” nie jest bowiem dokonana przez władzę ludową mistyfikacja, która człowieka być może niewinnego zaprowadzi pod stryczek. Silniejsze dreszcze wywołuje przedstawiony w filmie mechanizm samoupodlenia, który ambitnego komendanta Milicji Obywatelskiej przeistacza w bezwzględnego karierowicza, a dziewczynę marzącą o wyjeździe z kraju pcha do łóżka wpływowego funkcjonariusza.
Opowiedziany z werwą, bez pedagogicznej retoryki, choć opatrzony wymownie metaforycznym tytułem, film Pieprzycy wymierzony jest w manipulacje władzy, i to nie tylko tej gierkowskiej. Ale także w przyziemne aspiracje, które każą przymykać oko i iść po trupach. Dziś rozterkom bohatera zaślepionego wizją społecznego awansu mogłaby towarzyszyć ta sama piosenka Perfectu. Wystarczyłoby wstawić do niej telewizor plazmowy, kuchnię z Ikei czy terenowe auto. ©
JESTEM MORDERCĄ – reż. Maciej Pieprzyca. Prod. Polska 2016. Dystryb. Next Film. W kinach od 4 listopada.