Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
To nie jest film, który chciałby się podobać, emocjonalnie angażować czy wzbudzać dreszcz ekscytacji, jak na przyzwoity thriller przystało. Autentyczna postać seryjnego mordercy Karola Kota, który grasował po Krakowie w połowie lat 60., w „Czerwonym pająku” zostaje rozszczepiona na dwie. Grający główne role Adam Woronowicz i Filip Pławiak fotografowani są w taki sposób, że często nie można ich odróżnić, a plakat reklamujący film przedstawia twarz, którą można by przypisać obu aktorom. Lecz ani samo rozdwojenie, ani żadne z powstałych w ten sposób lustrzanych odbić nie próbuje spełniać naszych oczekiwań. Weterynarz-zabójca od początku do końca pozostaje tak samo nijaki, zafascynowany nim nastolatek – tak samo niezdolny do przekroczenia najważniejszej granicy, napięcie zaś, jakie się między nimi wytwarza, pozbawione jest eskalacji czy finezyjnych wahnięć.
Karol Kremer snuje się za mordercą po skutym zimą Krakowie niczym „cień siny na śniegu” z piosenki „Karol Kot” zespołu Świetliki. I nawet miasto, choć film powstał przy sowitym wsparciu Funduszu Filmowego w Krakowie, zajmującego się promocją regionu, nie stara się uwodzić którymkolwiek ze swych turystycznych atutów. Ogrywany przez Koszałkę dawny kamieniołom z wesołym miasteczkiem, gdzie Karol ogląda wyczyny motocyklisty na „ścianie śmierci”, a chwilę potem znajduje zmasakrowane ciało małego chłopca, jest miejscem wręcz odpychającym – niczym ciemna podświadomość miasta i jego mieszkańców. Również odtworzony w filmie PRL nie kokietuje oldskulowymi gadżetami, stylizacjami, klimatem. Dancing w legendarnym klubie Feniks czy koncert Rolling Stonesów w telewizji to tylko słabe rozbłyski w rzeczywistości monotonnej i posępnej. Codzienne życie toczy się na niedoświetlonych ulicach, w domach dawno wystygłych z uczuć czy w miejskich autobusach typu ogórek, pełnych twarzy zaciętych i zmęczonych.
Postać Kremera, mistrza w skokach do wody i niedoszłego studenta medycyny, prowadzącego swoją grę zarówno z mordercą, jak i z milicją, staje się szyderczym zwierciadłem czasu i panującego systemu. Stróże prawa, w imię statystyk i „osiągów”, dla radzieckiego zegarka marki Poljot czy mieszkania z przydziału, gotowi są przełknąć każdą mistyfikację i blef. Ale prócz peerelowskiego „życia na niby” Karol demaskuje coś więcej: tkwiące w wielu z nas pragnienie, by dotknąć zła do samego spodu. I poczuć przy tym dreszcz, jaki towarzyszy spotkaniu z czymś ostatecznym.
Koszałka wygrywa tę perwersyjną potrzebę (swoją, naszą, Karola), pokazując jednocześnie, jak histeria wokół „Wampira” zaczyna wyradzać się w kult. Wizja lokalna staje się spektaklem, oskarżony – gwiazdą i reżyserem w jednej osobie. Jako bohater zbiorowej wyobraźni Karol wyprzedza epokę tabloidów i dwuznacznych moralnie filmów o zbrodniczych psychopatach. Staje się bohaterem naszych czasów.
Co tak naprawdę kieruje Kremerem? Potrzeba adrenaliny? Sławy? Transgresji? Reżyser każdą z możliwych interpretacji stara się nadwątlić dystansem i ironią. W ten sposób zakłóca naszą identyfikację z bohaterami, nie pozwala zadomowić się w przedstawionym świecie. Koszałka stworzył film laboratoryjnie wykoncypowany, do surowej kości oczyszczony z atrakcji. Nie ma w nim podbijającej napięcie, ilustracyjnej muzyki, wiele scen przemocy rozgrywa się poza kadrem, kamera zatrzymuje naszą uwagę na rzeczach pozornie nieistotnych. Znać w tym rękę wyrafinowanego autora zdjęć niestroniącego od operatorskich popisów, a zarazem Koszałki dokumentalisty, który w niedawnym „Zabójcy z lubieżności” zdążył już zmierzyć się z tematem seryjnych morderców oraz ich oddziaływania na naszą wyobraźnię.
Mówi się, że jego pierwszy film fabularny zionie nieprzyjemnym chłodem. Zamiast „grzać” temat, twórca woli go na zimno dekonstruować. W miejskiej legendzie o Karolu Kocie najbardziej interesuje go mechanizm jej tworzenia i podtrzymywania. Bardziej niż sama zbrodnia ekscytuje ryzykowne zbliżanie się ku niej, zapośredniczanie w niej i w końcu totalne z nią utożsamienie. Aż do samozatraty. Czy jest to cena, którą Karol musi zapłacić za swoje gry, próba wymierzenia sobie kary czy rozpaczliwe pójście na całość w świecie pozorów i półśrodków – tego, całe szczęście, Koszałka nie próbuje wyjaśniać. ©
CZERWONY PAJĄK – reż. Marcin Koszałka. Polska 2014. W kinach od 27 listopada.