Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Polskich dokumentów ze świecą szukać dzisiaj w salach kinowych – tym bardziej warto zwrócić uwagę na pełnometrażowy debiut Karola Starnawskiego wyprodukowany przez Studio Filmowe „Kadr”. Podczas gdy Rosja pręży muskuły w różnych zakątkach świata, twórcy „Cieni imperium” kierują kamerę na rubieże dawnego ZSRR, gdzie mocarstwowe zakusy Putina w dalszym ciągu dają się we znaki współczesnym mieszkańcom Górskiego Karabachu, Ukrainy czy Gruzji. Bez właściwej tego rodzaju obrazom, choć często przecież uzasadnionej rusofobii twórcy filmu ogniskują uwagę na nierosyjskich bohaterach, których los nadal determinowany jest przez kremlowską politykę. Prawie 30 lat po rozpadzie imperium.
Pozorny spokój unosi się nad rodzinnym domem Aleksieja w nieuznawanej przez świat kaukaskiej Republice Arcach – ormiańskiej enklawie w Azerbejdżanie. Na polach walają się wraki pojazdów i kawałki rakiet, a ruiny domów – zbombardowanych podczas ostatnich działań wojennych, w których Rosja znów odegrała rolę samozwańczego arbitra – jeszcze nie ostygły. Rodzina Aleksieja, urodzonego na początku konfliktu, po latach tułaczki wróciła na to gruzowisko i mimo ciągłego zagrożenia próbuje żyć w miarę normalnie. On sam jednak pozostaje rozdarty. Mieszka dziś na Ukrainie i tęskni za miejscem swego urodzenia. Jako początkujący raper lubi rymować o miłości, choć bohaterką tych wyznań może być równie dobrze zniszczona wieś w Arcachu – taki zresztą muzyczny pseudonim przybrał bohater. Kiedy spotyka się w filmie ze swoimi bliskimi, kiedy razem grillują, zajadają arbuzy, odwiedzają wiekową babcię czy okupowany przez jaskółki kościółek, w pewnym momencie pustkę wokół zniszczonego domu wypełnia niecodzienny gwar. To ojciec Aleksieja snuje opowieść o swym hucznym weselu wyprawionym tu w przededniu wojny, która chwilę potem zabrała im prawie wszystko.
Życiowa poniewierka i prowizorka stały się udziałem także rodziny Timura – uciekinierów z zaanektowanego w 2014 r. Krymu. Aktualnie żyją we Lwowie, w wiecznej tymczasowości, bo wojna wciąż trwa, przybierając najróżniejsze oblicza. Marzenia o stabilizacji na każdym kroku ścierają się z poczuciem żołnierskiego obowiązku. Dopiero co Timur wylizał bitewne rany i opłakał poległych towarzyszy, a już myśli o powrocie na front. „Brudne” nagrania z Donbasu zderzone zostają w filmie Starnawskiego z albumem fotograficznym sprzed wojny. Bohater przegląda go wraz z żoną, chwytając się każdego, najbardziej błahego wspomnienia, bo tylko ono ma teraz posmak normalności. A właśnie za tym tęsknią najbardziej bohaterowie „Cieni imperium”. Zmęczeni wojną, tułaczką, niepewnością jutra, rzadko rozprawiają o polityce. Lecz Timur, czy to w mundurze, czy w cywilu, aktywnie pomagający innym ukraińskim uchodźcom, nie myśli wyłącznie o tym, jak się tu wygodnie urządzić.
W cieniu dawnego mocarstwa żyje także rodzina Aleksandra – Litwina osiadłego od dawna w Gruzji, blisko granicy z Abchazją. Odkąd w wieku 18 lat wyjechał na radziecką wojnę w Afganistanie, utracił kontakt ze swą litewską familią, mieszkającą dziś na terytorium Federacji Rosyjskiej. Wielka geopolityka, która kiedyś odcięła go od korzeni, nadal pozbawia szans na odwiedziny rodzinnych stron. Z pomocą twórców filmu udaje się zaaranżować pierwsze po 35 latach spotkanie Aleksandra i jego młodszej siostry. Chyba tylko gruzińska żona głównego bohatera, niegdyś rozdzielona z chorym ojcem, pozostawionym po abchaskiej stronie, zdaje sobie sprawę, jaką emocjonalną cenę musiał Timur zapłacić za swoje osierocenie i wygnanie. Dziś ten dojrzały, krzepki mężczyzna ociera łzy „militarną” chustką i w rozmowie ze świeżo odzyskaną krewną szybko przechodzi na rosyjski – wyłącznie w tym języku mogą się obecnie porozumieć.
Film otwiera majestatyczne ujęcie pomnika Stalina i cytat z Alaina Besançona, francuskiego sowietologa, ostrzegający przed zakodowanym, poniekąd genetycznie, imperializmem rosyjskim. Na ekranie dominuje jednak perspektywa bardziej kameralna i ludzka, podobnie jak w wydanej przed rokiem reporterskiej książce „Granice marzeń” Tomasza Grzywaczewskiego, który jest współscenarzystą filmu. Bohaterowie opowiedzianych tu historii zapalają świeczki w kościołach i cerkwiach, oglądają bądź wieszają na ścianie rodzinne zdjęcia – i właśnie w tych powtarzających się gestach kryje się nadzieja, że ciągle jeszcze istnieje coś silniejszego niż postsowiecki lewiatan. ©
CIENIE IMPERIUM – reż. Karol Starnawski. Prod. Polska 2018. Dystryb. Aurora Films.