W cieniu lewiatana

Bohaterowie „Cieni imperium”, zmęczeni wojną, tułaczką i niepewnością jutra, rzadko rozprawiają o polityce. Chcą tylko normalności.

05.08.2019

Czyta się kilka minut

Kadr z filmu „Cienie imperium” / RUCHOME OBRAZY
Kadr z filmu „Cienie imperium” / RUCHOME OBRAZY

Polskich dokumentów ze świecą szukać dzisiaj w salach kinowych – tym bardziej warto zwrócić uwagę na pełnometrażowy debiut Karola Starnawskiego wyprodukowany przez Studio Filmowe „Kadr”. Podczas gdy Rosja pręży muskuły w różnych zakątkach świata, twórcy „Cieni imperium” kierują kamerę na rubieże dawnego ZSRR, gdzie mocarstwowe zakusy Putina w dalszym ciągu dają się we znaki współczesnym mieszkańcom Górskiego Karabachu, Ukrainy czy Gruzji. Bez właściwej tego rodzaju obrazom, choć często przecież uzasadnionej ruso­fobii twórcy filmu ogniskują uwagę na nierosyjskich bohaterach, których los nadal determinowany jest przez kremlowską politykę. Prawie 30 lat po rozpadzie imperium.

Pozorny spokój unosi się nad rodzinnym domem Aleksieja w nieuznawanej przez świat kaukaskiej Republice ­Arcach – ormiańskiej enklawie w Azerbejdżanie. Na polach walają się wraki pojazdów i kawałki rakiet, a ruiny domów – zbombardowanych podczas ostatnich działań wojennych, w których Rosja znów odegrała rolę samozwańczego arbitra – jeszcze nie ostygły. Rodzina Aleksieja, urodzonego na początku konfliktu, po latach tułaczki wróciła na to gruzowisko i mimo ciągłego zagrożenia próbuje żyć w miarę normalnie. On sam jednak pozostaje rozdarty. Mieszka dziś na Ukrainie i tęskni za miejscem swego urodzenia. Jako początkujący raper lubi rymować o miłości, choć bohaterką tych wyznań może być równie dobrze zniszczona wieś w Arcachu – taki zresztą muzyczny pseudonim przybrał bohater. Kiedy spotyka się w filmie ze swoimi bliskimi, kiedy razem grillują, zajadają arbuzy, odwiedzają wiekową babcię czy okupowany przez jaskółki kościółek, w pewnym momencie pustkę wokół zniszczonego domu wypełnia niecodzienny gwar. To ojciec Aleksieja snuje opowieść o swym hucznym weselu wyprawionym tu w przededniu wojny, która chwilę potem zabrała im prawie wszystko.

Życiowa poniewierka i prowizorka stały się udziałem także rodziny Timura – uciekinierów z zaanektowanego w 2014 r. Krymu. Aktualnie żyją we Lwowie, w wiecznej tymczasowości, bo wojna wciąż trwa, przybierając najróżniejsze oblicza. Marzenia o stabilizacji na każdym kroku ścierają się z poczuciem żołnierskiego obowiązku. Dopiero co Timur wylizał bitewne rany i opłakał poległych towarzyszy, a już myśli o powrocie na front. „Brudne” nagrania z Donbasu zderzone zostają w filmie Starnawskiego z albumem fotograficznym sprzed wojny. Bohater przegląda go wraz z żoną, chwytając się każdego, najbardziej błahego wspomnienia, bo tylko ono ma teraz posmak normalności. A właśnie za tym tęsknią najbardziej bohaterowie „Cieni imperium”. Zmęczeni wojną, tułaczką, niepewnością jutra, rzadko rozprawiają o polityce. Lecz Timur, czy to w mundurze, czy w cywilu, aktywnie pomagający innym ukraińskim uchodźcom, nie myśli wyłącznie o tym, jak się tu wygodnie urządzić.

W cieniu dawnego mocarstwa żyje także rodzina Aleksandra – Litwina osiadłego od dawna w Gruzji, blisko granicy z Abchazją. Odkąd w wieku 18 lat wyjechał na radziecką wojnę w Afganistanie, utracił kontakt ze swą litewską familią, mieszkającą dziś na terytorium Federacji Rosyjskiej. Wielka geopolityka, która kiedyś odcięła go od korzeni, nadal pozbawia szans na odwiedziny rodzinnych stron. Z pomocą twórców filmu udaje się zaaranżować pierwsze po 35 latach spotkanie Aleksandra i jego młodszej siostry. Chyba tylko gruzińska żona głównego bohatera, niegdyś rozdzielona z chorym ojcem, pozostawionym po abchaskiej stronie, zdaje sobie sprawę, jaką emocjonalną cenę musiał Timur zapłacić za swoje osierocenie i wygnanie. Dziś ten dojrzały, krzepki mężczyzna ociera łzy „militarną” chustką i w rozmowie ze świeżo odzyskaną krewną szybko przechodzi na rosyjski – wyłącznie w tym języku mogą się obecnie porozumieć.

Film otwiera majestatyczne ujęcie pomnika Stalina i cytat z Alaina Besançona, francuskiego sowietologa, ostrzegający przed zakodowanym, poniekąd genetycznie, imperializmem rosyjskim. Na ekranie dominuje jednak perspektywa bardziej kameralna i ludzka, podobnie jak w wydanej przed rokiem reporterskiej książce „Granice marzeń” Tomasza Grzywaczewskiego, który jest współscenarzystą filmu. Bohaterowie opowiedzianych tu historii zapalają świeczki w kościołach i cerkwiach, oglądają bądź wieszają na ścianie rodzinne zdjęcia – i właśnie w tych powtarzających się gestach kryje się nadzieja, że ciągle jeszcze istnieje coś silniejszego niż postsowiecki lewiatan. ©

CIENIE IMPERIUM – reż. Karol Starnawski. Prod. Polska 2018. Dystryb. Aurora Films.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 32/2019