Niepokoje w Kraju Duszy

Strach rzuca się w oczy: Abchazi boją się, że Gruzini udają tylko, iż słuchają Zachodu. Że zaatakują wkrótce. I że wtedy rozpocznie się wojna partyzancka.

   Czyta się kilka minut

Abchaska flaga w zniszczonym centrum Suchumi /fot. Andrzej Meller /
Abchaska flaga w zniszczonym centrum Suchumi /fot. Andrzej Meller /

W marszrutce do Zugdidi - miasta prawie graniczącego z Abchazją - jadą sami uchodźcy z Suchumi. Po przegranej wojnie 300-tysięczna rzeka Gruzinów rozlała się po kraju. Zajmowali pustostany, zrujnowane hotele, upadłe sanatoria. Żyli na walizkach, wierząc, że to chwilowe, że niedługo wrócą na swoją ziemię - jak nazywają Abchazję.

Nic z tego. Od 15 lat bezdomni, żyją chęcią powrotu. Lub zwykłej zemsty za klęskę, którą ponieśli.

Cała marszrutka ożywia się na wieść, że niedługo będę w Suchumi. Edward, trener judo, od 1993 r. nie był w swoim dawnym domu na ul. Czawczawadze 91. - Zrób zdjęcie, ciekawe, jak wygląda - nalega. Prosi też o fotografie kamiennej wieży, którą jego wujek postawił w 1989 r. powyżej sławnego niegdyś w świecie suchumskiego zoo. Takie wieże to dzieło Swanów - górali, których ojczyzną jest Swanetia niedaleko Abchazji.

Krajobraz po bitwie

Temperatura w busie rośnie. - Abchazja to nasza ziemia - gorączkuje się Edward - a oni zeszli niedawno z gór. Ilu ich było przed wojną?!

Fakt: przed wybuchem wojny Abchazów żyło w całej republice ok. 17 proc.  Ale Abchazi, którzy w przeciwieństwie do Gruzinów nienawidzą Stalina i Berii, podkreślają, że to ci dwaj gruzińscy kolonizatorzy przesiedlili na ich ziemie Gruzinów, Rosjan i Ormian.

Pasażerowie żegnają się ze mną, jakbym za chwilę miał się dostać w szpony bestii. Stereotypy, krwawa wojna i 15 lat propagandy po obu stronach zrobiły swoje.

Naturalną granicę, która rozdziela wrogie ziemie, stanowi rzeka Inguri. Gruzińscy pogranicznicy są zdziwieni, że chcę wjechać do Abchazji, ale puszczają mnie bez słowa. Wraz ze mną przechodzi kilkanaście kobiet. To Megrelki, które jadą na wesele do ziomków po abchaskiej stronie granicy. W rejonie galskim do dziś mieszka wielu Gruzinów - głównie Megrelów i Swanów.

Pod gruziński posterunek podjeżdża autobus z plakietką UNOMIG (misja ONZ w Gruzji). Jedzie powoli. Mija zasieki i obłożony workami z piachem posterunek Rosyjskich Sił Pokojowych (MTS). Zaczyna się abchaska kontrola. Funkcjonariusze są podejrzliwi. Mówię, że jestem turystą, ale zaproszenie dostałem za pośrednictwem wiceministra spraw zagranicznych rządu w Suchumi. - Aha, jasne, turysta. Amerykanie cały czas przysyłają takich - mówi uzbrojony po zęby pogranicznik. Obok inwalida wojenny prosi o parę rubli na kawałek chaczapuri i łyk domowej wódki - cziaczi.

Pierwsze, co rzuca się w oczy, to strach. W barze i w sklepie na granicy pracują miejscowi Gruzini. Milczą. Odzywają się tylko Abchazi. Turyści, jeśli przyjeżdżają, to od strony Rosji. Każdy, kto przyjedzie z Gruzji, jest potencjalnym szpiegiem.

Łapię marszrutkę do Oczamcziry. Kierowca, Henryk, ma długą brodę i włosy, i wielkie przekrwione oczy. Boję się, że jest pijany, ale to tylko nadciśnienie. Choruje na serce, podobnie jak jego córeczka, która pół roku wcześniej zmarła w Moskwie na oddziale kardiochirurgii. Dlatego Henryk się nie goli i nie strzyże. Przez rok będzie chodził ubrany na czarno ze zdjęciem córki w klapie marynarki. Tak każe abchaski obyczaj. - Abchazja znaczy "Kraj Duszy" - tłumaczy. - W naszej fladze jest siedem gwiazd. To święte miejsca. Dają Krajowi Duszy siłę, która sprawia, że nie da się nas ujarzmić.

Jedziemy przez rejon galski. Setki spalonych gruzińskich domów, prawie nie ma ruchu. Naprzeciw jadą tylko rosyjscy sołdaci na BMP (wozie bojowym) i dwóch ziłach - cysternach z benzyną. Krajobraz po bitwie. Niedaleko jest Wąwóz Kodorski, którego górną część zajęli Gruzini. To niby formacje policyjne dla zapewnienia bezpieczeństwa lokalnym Gruzinom, ale jednocześnie Tbilisi utworzyło tam progruziński rząd abchaski na uchodźstwie, więc w Suchumi boją się, że to zasłona dymna i że Kodori jest niebezpiecznym przyczółkiem. Zwłaszcza że od wiosny Gruzini skoncentrowali na granicy znaczne siły, a pod koniec kwietnia obrona przeciwlotnicza separatystów zestrzeliła w górach dwa bezzałogowe samoloty szpiegowskie. To wtedy, 7 maja, Rosja powiększyła swój kontyngent MTS do 3 tys. żołnierzy.

Zrozum nas

Dojeżdżamy do Oczamcziry. Miasto wyludnione. Gdzieniegdzie młodzi, kucając, palą papierosy i popijają piwo. Starcy siedzą na ławeczkach przed domami, chowając się w cieniu wielkich eukaliptusów.

Henryk zostawia mnie w pustym domu na pustej ulicy. Mówi, że jedzie z kobietami na cmentarz wspominać córkę, żebym poszedł nad morze popływać, a on będzie za parę godzin. Zostaję sam. Ktoś z niewidzialnych sąsiadów doniósł, że jakiś obcy błąka się po domu. Nagle wpada zięć Henryka z bratem. W zamieszaniu Henryk zapomniał ich uprzedzić, że zanocuję. Nie wiedzą, kim jestem, krzyczą, sprawdzają paszport. W końcu idziemy spać. Gospodarze szczelnie zamykają obejście. Od czasów wojny okolica roi się od szakali, które głodne - potrafią w grupie zaatakować i pożreć człowieka.

- Zrozum nas, Andrzej - przeprasza następnego dnia Zurik. - My widzieliśmy już takie rzeczy, że nikomu nie ufamy.

Wspomina, jak w sierpniu 1992 r. nagle zaatakowali ich Gruzini, jak z myśliwskimi flintami, siekierami i motykami wywalczyli pierwszą zdobyczną broń. Wspomina dwóch braci, którzy polegli tamtego lata.

- Ledwo, ledwo wygraliśmy. Ale pomogli nam ochotnicy z Kaukazu Północnego, Kabarda i Czeczenia. Teraz, jeśli zaatakuje nas ten wariat Saakaszwili, znowu pójdziemy. Każdy ma w domu broń. Chłopcy od siódmej klasy uczą się w szkole, jak walczyć. Znowu przyjadą muhadzyrzy  z Turcji (to diaspora abchaska, liczy ok. 600 tys. osób), górale z Północy, Kozacy z Kubania. Kozakowi polej sto gram, pójdzie walczyć wszędzie!

Suchumi powoli podnosi się z wojennej pożogi. Poza centrum całe osiedla spalonych bloków. Gdzieniegdzie widać zalepione dziury po kulach i nowe okna z PCV. O ile w Gruzji po ulicach jeździ mnóstwo sprowadzonych z Zachodu jeepów, to w Suchumi są to najczęściej nowe rosyjskie UAZ-y huntery. W sklepach wszystko z Rosji, napisy na budynkach, billboardy - po rosyjsku i abchasku jednocześnie. Na poczcie reklamówka MTS z piękną Abchazją w tle: "Gdzie my - tam pokój".

Pokoju jednak nie ma. Pod koniec czerwca w kurorcie nadmorskim Gagrza i w Suchumi eksplodują ładunki wybuchowe. Brak ofiar śmiertelnych, ale kilka osób trafia do szpitala. Suchumcy dzwonią do siebie zdenerwowani. - To Gruzini - słychać na rynku, gdzie podłożono ładunek. - Chcą zniszczyć naszą turystykę, przestraszyć Rosjan.

Zbyt mały naród

Ministerstwo Spraw Zagranicznych separatystów przypomina prowincjonalny PRL-

-owski urząd. Wiceminister Maksim Gunjia jest tuż po trzydziestce.

- Tak, trzymamy się blisko Rosji, innego wyjścia nie mamy. Cały świat słucha Gruzinów i jest przeciwko naszej niepodległości. Gruzini żyli i w Imperium Perskim, i w Carskim. My też kiedyś będziemy wolni - mówi, pokazując mapę Abchazji.

Jest sceptyczny co do pokoju. Obawia się, że Gruzini tylko udają, że słuchają Zachodu, a muskuły, które prężą od czasów Rewolucji Róż, niedługo będą chcieli sprawdzić w boju. Weszli już do Kodori i być może spróbują przebić się dalej. W kierunku Oczamcziry. Postawią USA i Europę przed faktem dokonanym. Ale wówczas zacznie się wojna partyzancka w górach, której Gruzja nie wygra. Gunjia jest pewien, że Abchazi nie zostaną sami.

Zastanawia się tylko, po co ten rozlew krwi: - Dla nas kilka tysięcy ofiar to zawsze będzie klęska. - Jesteśmy zbyt małym narodem, aby pozwolić sobie na straty.

1 lipca władze w Suchumi zamknęły granicę z Gruzją. Przepuszczani są przez nią tylko przedstawiciele misji międzynarodowych za zgodą tutejszego resortu spraw zagranicznych i służb specjalnych. Zamknięcie granicy, tłumaczone koniecznością zapewnienia bezpieczeństwa turystom, ma jakoby zapobiec nowym akcjom terrorystycznym. Jednocześnie po latach przerwy ruszyło połączenie promowe pomiędzy Gagrą a rosyjskim kurortem Soczi. Gruzja uznała to za bezprawie, twierdząc, że bez zgody Tbilisi żaden kraj nie ma prawa organizować połączeń z separatystycznym regionem.

Ani żywej duszy

Nad morzem leje. Góry, stromo schodzące do wody, chowają się za mgłą. Plaże kupionej prawie w całości przez Rosjan Gagry świecą pustkami. Rosyjskie media od wiosny informowały o napiętej sytuacji w regionie.

- Gruzini puszczali w świat zdjęcia z poprzedniej wojny i to odstraszyło turystów - mówi Dzyr, który prowadzi małą restaurację na plaży. Sam podejrzewa o zamachy ormiańską mafię z Soczi, która opanowała miasto i której zależy, żeby Rosjanie odpoczywali tam, nie w Abchazji. Podobno nawet rosyjscy pogranicznicy radzą Rosjanom, żeby zawrócili. Wieczorem nieliczni rosyjscy turyści piją abchaskie wino i tańczą w rytm kaukaskich hitów śpiewanych przez ormiańskich grajków: "Od Suchumi aż do Soczi ciągnie się kaukaski raj"...

Z północy po nasypie kolejowym ciągną wagony z amunicją.

W stronę gruzińskiej granicy jadą sami Megrele. Na poboczu co kilkadziesiąt metrów stoją uzbrojeni Rosjanie w płaszczach przeciwdeszczowych. Palą tanie papierosy bez filtra. Po drodze do Gali marszrutkę zatrzymują funkcjonariusze bezpieczeństwa po cywilnemu. Sprawdzają tożsamość pasażerów. Megrele mówią, że na granicy jest wajennoje polozenie, bo wieczorem w kawiarni w Gali eksplodowała bomba. Zginęło dwóch Megrelów, w tym dziewczyna, i dwóch Abchazów. Obok kawiarni pełno wojska i wóz transmisyjny rosyjskiej telewizji. Do granicy zostało 12 kilometrów, ale taksówkarze nie chcą jechać, boją się i żądają tysiąca rubli, choć normalna cena wynosi czterdzieści.

Megrele złapali po drodze ziomka ze swojej wsi, który dowozi mnie do abchaskiego posterunku. Wszystkie bary i sklepy pozamykane. Nie ma żywej duszy. Oddaję pogranicznikom abchaską wizę wydrukowaną na oddzielnej kartce i samotnie wchodzę na most na Inguri. Zadziwiony mirotworiec pyta, jakim cudem Abchazi mnie puścili. - Nie wiem - odpowiadam. - Ale puścili.

Powoli dochodzę do końca kilometrowego mostu. Z oddali, z wielkiego billboardu uśmiecha się do mnie prezydent Micheil Saakaszwili.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 29/2008