Uwiedzeni przez Trumpa

W Stanach Zjednoczonych do obrońców prezydenta dołączają ewangelikanie. Kościół katolicki coraz śmielej krytykuje i jednych, i drugich.

25.09.2017

Czyta się kilka minut

Przedstawiciele Kościołów protestanckich modlą się w miejscu ataku w Charlottesville, sierpień 2017 r. / EDU BAYER / THE NEW YORK TIMES / EAST NEWS
Przedstawiciele Kościołów protestanckich modlą się w miejscu ataku w Charlottesville, sierpień 2017 r. / EDU BAYER / THE NEW YORK TIMES / EAST NEWS

To było gorące lato, jeśli chodzi o relacje państwo–Kościół w USA.

Zaczęło się od trzęsienia ziemi: tekstu Antonia Spadara (jezuity, redaktora naczelnego „La Civiltà Cattolica”) i Marcela Figueroy (szefa argentyńskiego wydania „L’Osservatore Romano”), którzy przypomnieli, że religia ma w Stanach Zjednoczonych coraz większy wpływ na politykę i czasami posługuje się językiem dzielącym rzeczywistość na absolutne Dobro i absolutne Zło. Zdaniem autorów radykalizujący się ewangelikanie przeszli od potępienia tego, co ziemskie (z polityką włącznie), do potępiania samego zaangażowania w proces demokratyczny. Gospodarczy rozwój kraju opierają na Biblii, Stany Zjednoczone uważają za naród wybrany. Ich wrogami byli już moderniści, ruch feministyczny, hipisowski, komunizm. Teraz przyszła kolej na imigrantów i muzułmanów.

Spadaro i Figueroa krytykują też pastorów-milionerów, głoszących ewangelię zysku. Do tego grona dołączają katolików, którzy żyrują taką wizję świata, choć nie jest to ich teologia. Piszą o tym, że pragnienie wpływu na politykę połączyło w „dziwnej formie zaskakującego ekumenizmu” ewangelikalnych fundamentalistów i katolickich integrystów. Nazywają to ekumenizmem konfliktu, łączącym ich w nostalgicznej tęsknocie za teokracją, a w innym miejscu ekumenizmem nienawiści, który chce murów i deportacji.

Kij w mrowisku

Trudno się dziwić, że tekst podgrzał dyskusję na całe lato. Redaktorzy liberalnego katolickiego „Commonweal Magazine”, zastrzegając, że nie czują sympatii do amerykańskich konserwatystów, napisali, że styl tekstu Spadara i Figueroy był niemal impertynencki, a zarzuty błędne i zbudowane na niezrozumieniu historii religii w Ameryce. Uznali, że to stracona okazja na poważną rozmowę o ważnym problemie. Felietonista „New York Timesa” Ross Douthat ocenił tekst jako zły, ale ważny.

Z kolei teolog i były ambasador USA przy Stolicy Apostolskiej Miguel H. Díaz starał się na łamach „Crux Now” wyjaśnić perspektywę Latynosów, którzy już teraz stanowią ponad 30 proc. amerykańskich katolików. Wypominał, że podczas kampanii wyborczej można było usłyszeć wiernych, a nawet duchownych i biskupów tłumaczących, że katolicy powinni głosować na Donalda Trumpa, ponieważ broni on życia poczętego i wolności religijnej. Latynoscy katolicy intuicyjnie odmówili ograniczania ochrony życia i wolności do tak wąskich ram i – patrząc na zagrażającą życiu politykę obecnej administracji wobec migrantów i środowiska naturalnego – mieli rację.

Ponieważ Spadaro i Figueroa wytoczyli grube działa, to i odpowiedź z atakowanej strony była ostra. „O ile wiem, amerykańscy fundamentaliści nie niszczą skarbów architektury sprzed 2 tys. lat, nie dekapitują muzułmanów, nie krzyżują blisko- wschodnich chrześcijan, nie promują antysemickiej literatury ani nie mordują 80-letnich francuskich księży” – kpił Samuel Gregg z prawicowego think tanku Acton Institute na łamach „Catholic World Report”. Na łamach „Crux Now” zarzuty wobec wynaturzonego ekumenizmu odpierał Thomas D. Williams, tłumacząc jednak nie na temat, że relacje ekumeniczne między ewangelikanami a katolikami są określone w dwustronnych dokumentach i nie ma podstaw, by pisać o nich w tak surowych słowach.

Na zarzuty zareagowali też ewangelikanie. Johnnie Moore, członek zarządu National Association of Evangelicals, zwrócił się 3 sierpnia do papieża z prośbą o spotkanie z liderami ewangelikalnych chrześcijan. „W czasach prześladowań, politycznych podziałów i globalnego konfliktu doświadczamy prób skonfliktowania katolików i ewangelikanów” – pisał w liście ­Moore, podkreślając, że zwraca się do Franciszka w imieniu doradzającej prezydentowi Trumpowi grupy ewangelikalnych przywódców. Zamiast się obrazić, postanowiliśmy się pogodzić – przekonywał zapewniając, że są gotowi jutro wsiąść do samolotu i spotkać się z kimkolwiek i kiedykolwiek, by stworzyć przestrzeń dialogu.

Rasizm? To „trucizna duszy”

Choć podczas wyborów prezydenckich przed rokiem wśród wszystkich katolików głosy rozłożyły się pół na pół, większość nielatynoskich katolików głosowała na Donalda Trumpa. Z kolei gdy zaraz po objęciu urzędu prezydent zaczął wprowadzać dekrety zakazujące wjazdu do Stanów Zjednoczonych obywatelom kilku krajów muzułmańskich, jedni biskupi krytykowali go, drudzy ostrożnie wstrzymywali głos, być może licząc, że prezydent spełni inne swoje obietnice. Teraz jednak miara wyraźnie się przebrała. Plany demontażu powszechnej opieki zdrowotnej (tzw. Obamacare), zniesienia ochrony tzw. marzycieli, czyli dzieci i młodzieży, które z rodzicami nielegalnie wjechały do Stanów, czy wspieranie środowisk rasistowskich i nacjonalistycznych – doprowadziły do napięcia między biskupami a Białym Domem.

Lekcją dla amerykańskiego episkopatu były też wydarzenia w Charlottesville. Przypomnijmy: w starciach neonazistowskiej demonstracji z antyfaszystami i obywatelskim protestem zginęła młoda aktywistka.

W przeciwieństwie do zmieniającego opinie prezydenta, który nie potępił jednoznacznie faszystowskiej manifestacji, biskupi katoliccy wydali najpierw nieśmiałe, potem nieco bardziej stanowcze oświadczenie. Odważniejsze były ich solowe głosy. Znany ze swojego konserwatyzmu arcybiskup Filadelfii Charles Chaput mówił wyjątkowo ostro: „Rasizm jest trucizną duszy. Jest obrzydliwym grzechem pierworodnym naszego kraju, chorobą, której nigdy do końca nie wykurowaliśmy. (...) Potrzebujemy więcej niż pobożnych publicznych oświadczeń. Jeśli nasz dzisiejszy gniew jest kolejnym mentalnym wirusem, który odłożymy jutro rozproszeni innym wydarzeniem lub oburzeniem wywołanym przez media, nic się nie zmieni”.

Na zdjęciach z protestu można było zobaczyć łańcuch duchownych różnych wyznań. Co zastanawiające, zabrakło w tym gronie katolików. Marie Dennis, współprzewodnicząca Pax Christi International, pojechała do Charlottesville, by wziąć udział w modlitewnym spotkaniu międzyreligijnym. „Byłam bardzo rozczarowana, że żaden duchowny katolicki nie wziął udziału w samych modlitwach” – mówiła „Commonweal Magazine”. W proteście brali udział świeccy katolicy, ale już nie księża.

Dla nas, w Polsce, znajomo brzmią amerykańskie linie podziału w kwestii uchodźców i migrantów. W reakcji na decyzję administracji Donalda Trumpa, by przerwać program pomocy dla osób, które jako dzieci wraz z rodzicami wjechały do USA, biskupi katoliccy uznali, że jest to decyzja nie do zaakceptowania, nieoddająca tego, kim są Amerykanie. „Dziś nasz naród postąpił wbrew temu, do czego wzywa nas Pismo Święte” – napisali.

Zwolniony niedawno z funkcji doradcy w Białym Domu Steve Bannon, katolik, skrytykował episkopat, mówiąc w telewizji CBS: „Nie będąc w stanie poradzić sobie z problemami w Kościele, potrzebują nielegalnych obcych [illegal aliens], by wypełnić kościoły”. Tłumaczył, że biskupi mają ekonomiczny interes w nieograniczonej, nielegalnej imigracji. I dodawał, że choć szanuje biskupów w kwestiach doktrynalnych, to nie chodzi o doktrynę: „Tu chodzi o niezależność narodu. I pod tym względem są po prostu kolejnymi facetami mającymi swoje poglądy”. Na przytyki Bannona kard. Timothy M. Dolan, metropolita Nowego Jorku, odparł: „To obraźliwe i tak idiotyczne, że nie zasługuje na komentarz”.

Refleksja przyszła późno

Nie da się być katolikiem i nie przejmować się życiem publicznym.

Problem zaczyna się wtedy, gdy katolicyzm wiązany jest z jedną partią, teoretycznie bliższą jakimś wartościom. Widzimy to w USA, gdy oddane za obronę życia poczętego głosy wyniosły do władzy prezydenta, który choćby tego lata pokazał, jak daleki jest od szerzej rozumianej obrony życia i ewangelicznej opcji na rzecz ubogich.

To ciekawe, że ostre słowa drukowane przez „La Civiltà Cattolica” przychodzą dopiero teraz. Sojusz i teologia, które krytykują, istnieją bowiem nie od dziś. Nie pierwszy raz katolicy dali się uwieść konserwatywnym politykom obiecującym ochronę życia poczętego. Podobnie było z prezydentem George’em W. Bushem. Albo gdy coraz bardziej polityczny stawał się ruch Rycerzy Kolumba, a grupa Catholic Vote otwarcie lobbowała za Partią Herbacianą.

Być może tym razem sytuacja jest tak poważna, że wymaga srogich recenzentów z zewnątrz. Stany Zjednoczone to tak wielki kraj, że polityczne romanse tamtejszego Kościoła zwrócą czyjąś uwagę.

My – z naszych własnych uwiedzeń – sami musimy sobie zrobić rachunek sumienia.©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Teolożka i publicystka a od listopada 2020 r. felietonistka „Tygodnika Powszechnego”. Zajmuje się dialogiem chrześcijańsko-żydowskim oraz teologią feministyczną. Studiowała na Papieskim Wydziale Teologicznym w Warszawie i na Uniwersytecie Hebrajskim w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 40/2017